Psycholog stojący obok niej wyciągnął z kieszeni kartę magnetyczną. Zanim jednak przesunął ją przez czytnik, by wpuścić policjantów do środka, zawahał się, odwrócił i stanął twarzą do nich.
– Wiecie, że nie udało nam się jeszcze wyciągnąć z niej nić zrozumiałego – powiedział psycholog. Powtarza jedynie – Scarlet. Scarlet. Muszę znaleźć Scarlet.
Tym razem odezwał się funkcjonariusz Brent Waywood.
– Dlatego tutaj jesteśmy, proszę pana – powiedział, wskazując na swój otwarty notatnik. – Scarlet Paine. Jej nazwisko stale przewija się w naszym dochodzeniu.
Psycholog zacisnął wargi.
– Rozumiem, dlaczego tu jesteście – odparł. – Po prostu nie znoszę, kiedy policja przesłuchuje moich pacjentów.
Brent machnął swym notatnikiem raptownie, zamykając go z trzaskiem. Spojrzał gniewnie na psychologa.
– Zginęli policjanci – powiedział urywanym tonem. – Dobrzy ludzie, którzy nie wrócą dziś do swych domów, do rodzin z powodu jakiegoś psychola, który zabija wszystkich i wszystko na swej drodze. Czego chce? Scarlet Paine. I tylko to się dla nas liczy. Widzi więc pan, dlaczego przesłuchanie pana pacjentki jest dla nas sprawą priorytetową.
Funkcjonariuszka Marlow przestąpiła z nogi na nogę z zażenowaniem, poirytowana tym, w jaki sposób jej partner wdawał się w każdej sytuacji w jakiś konflikt. Nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że jej praca byłaby znacznie łatwiejsza, gdyby mogła sama przeprowadzać te przesłuchania. W przeciwieństwie do Brenta, miała spokojne usposobienie – i sposób na dotarcie do świadków, zwłaszcza tych z wrażliwą psychiką, takich jak ta dziewczyna, z którą przyszli tu się zobaczyć. To dlatego komendant wysłał w pierwszej kolejności ją do zakładu dla obłąkanych. Żałowała jedynie, że nie wybrał jakiegoś lepszego policjanta, by jej towarzyszył. Wówczas uświadomiła sobie, zdjęta złym przeczuciem, że komendant nie miał tak naprawdę zbyt wielu policjantów do wyboru. Poza tymi, którzy ochraniali liceum, pozostali z komisariatu albo nie żyli, albo byli ranni.
Wystąpiła krok do przodu.
– Rozumiemy, że świadek jest w ciężkim stanie – powiedziała dyplomatycznie. – Zachowamy się bardzo delikatnie. Żadnych trudnych pytań. Żadnego podnoszenia głosu. Proszę mi zaufać, mam wieloletnie doświadczenie w rozmowach z takimi dzieciakami jak ona.
Spojrzeli z powrotem przez szybę na dziewczynę. Bujała się w przód i w tył z podwiniętymi do klatki piersiowej kolanami.
Psycholog w końcu wydał się usatysfakcjonowany i pozwolił funkcjonariuszom wejść. Przeciągnął kartę przez czytnik na zamku. Rozbłysło zielone światełko, któremu towarzyszył krótki sygnał dźwiękowy.
Wprowadził obydwoje funkcjonariuszy do pokoju, w kierunku zgarbionej dziewczyny. Dopiero wówczas funkcjonariuszka Marlow zauważyła jej skrępowane w kostkach nogi i nadgarstki. Szpital nie korzystał z tych metod często, chyba, że pacjent stanowił zagrożenie wobec siebie lub innych. Przez cokolwiek przeszła ta dziewczyna, musiało to być przerażające. Z jakiego innego powodu szesnastolatka z liceum, bez choćby jednej skazy w kartotece, mogła nagle zostać uznana za niebezpieczną?
Pierwszy przemówił psycholog.
– Są tu ci państwo z policji – powiedział ze spokojem do dziewczyny. – Chodzi o Scarlet.
Głowa dziewczyny podskoczyła w górę. Obłąkańczym wzrokiem błądziła między twarzami trzech stojących przed nią ludzi. Funkcjonariuszka Marlow dostrzegła w wyrazie jej twarzy cierpienie i rozpacz.
– Scarlet – krzyknęła dziewczyna, napinając więzy. – Muszę odszukać Scarlet.
Psycholog spojrzał na obydwoje policjantów i wyszedł z pokoju.
*
Maria podniosła wzrok na policjantów. Gdzieś w zakamarkach jej umysłu nadal tlił się rozsądek, nadal myślała jasno i świadomie. Lecz ta część, w której namieszał Lore, miała nad nią kontrolę i sprawiała wrażenie, jakby ciemna burzowa chmura otumaniała jej myśli. Musiała wydostać się stąd i znaleźć Scarlet. Scarlet będzie z Sagem, a Sage, czego była pewna, będzie w stanie jej pomóc. Będzie w stanie naprawić szkody, jakie wyrządził jej jego kuzyn.
Lecz bez względu na to, jak bardzo się starała, nie potrafiła wyjaśnić nikomu, że nie oszalała, że nie powinno jej tu być, unieruchomionej niczym skazaniec. Nawet kiedy odwiedziły ją jej przyjaciółki, nawet kiedy jej mama trzymała jej dłoń i płakała, Maria nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Cokolwiek Lore umieścił w jej umyśle, było to nie do pokonania. I stawało się silniejsze. Z każdą mijającą chwilą czuła, że siły wyciekają z niej coraz bardziej. Jej zdolność opierania się kontroli umysłu wywieranej przez Lore’a zmniejszała się i świadoma część jej umysłu stawała się coraz słabsza. Maria była pewna, że jeśli nie uzyska pomocy, to ona w końcu zniknie całkowicie, i pozostanie po niej jedynie pusta skorupa.
Policjant stał ze wzrokiem utkwionym w Marii. Policjantka zaś przysiadła na brzegu jej łóżka.
– Musimy zadać ci kilka pytań, Mario – powiedziała łagodnym tonem.
Maria spróbowała skinąć głową, ale nic się nie wydarzyło. Jej ciało było ociężałe. Była wycieńczona. Walka z tym, co zrobił Lore z jej mózgiem była ciężkim zadaniem.
– Twoja przyjaciółka, Scarlet – kontynuowała kobieta w ten sam delikatny sposób. – Wiesz, gdzie ona jest?
– Scarlet – powiedziała Maria.
Chciała powiedzieć więcej, ale słowa po prostu nie wydobywały się z jej ust. Zauważyła ze złością, jak policjant przewrócił oczyma.
– To nie ma sensu – powiedział do swej partnerki.
– Cierpliwości, funkcjonariuszu Waywood – warknęła do niego kobieta.
– Cierpliwości? – wrzasnął mężczyzna. – Moi przyjaciele nie żyją! Nasi koledzy są w niebezpieczeństwie! Nie stać nas na cierpliwość!
Uwięziona we własnym umyśle, Maria zaczęła odczuwać coraz większą frustrację. Rozumiała irytację funkcjonariusza Waywooda. Chciała pomóc, naprawdę. Ale dzięki Lore’owi ledwie potrafiła wymówić słowo. Wydobycie ich z siebie przypominało bieg na ruchomej bieżni – cały ten wysiłek, a i tak nigdzie nie dotarła.
Funkcjonariuszka zignorowała wybuch mężczyzny i zwróciła się z powrotem do Marii.
– Mężczyzna, który szuka twej przyjaciółki, ma na imię Kyle. Widziałaś go już kiedyś? Słyszałaś, żeby kiedykolwiek wymieniała jego imię?
Maria spróbowała pokręcić głową, ale nie mogła. Policjantka przygryzła wargę i zaczęła bawić się notesem, który miała w dłoniach. Maria zauważyła po jej minie, że kobieta rozważała coś w myślach, jakby starała się zdecydować, czy powiedzieć jej coś więcej.
W końcu, policjantka wyprostowała rękę i ścisnęła dłoń Marii. Zajrzała jej głęboko w oczy.
– Kyle… jest wampirem, prawda?
Tam gdzie stał, funkcjonariusz Waywood wyrzucił ręce w powietrze i parsknął szyderczo.
– Oszalałaś, Sadie! Ta cala sprawa z wampirem to jedna bzdura!
Policjantka wstała szybko i zwróciła się twarzą do mężczyzny.
– Nie waż się tak mówić – powiedziała. – Jestem funkcjonariuszką policji. Moim obowiązkiem jest przepytać świadka. Jak mam zrobić to we właściwy sposób, nie mówiąc jej, co już wiemy? Zanim funkcjonariusz Waywood zdołał przemówić, Sadie dodała – I jeszcze jedno, jestem funkcjonariuszka Marlow, dziękuję bardzo.
Mężczyzna obrzucił ją pełnym niezadowolenia spojrzeniem.
–Funkcjonariuszko Marlow – powiedział, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby – moim profesjonalnym zdaniem, podsuwanie osobie psychicznie niezrównoważonej sugestii o wampirach to zły pomysł.
Maria zaczęła kołysać się w miejscu, gdzie siedziała na łóżku. Czuła, jak ta świadoma część jej psychiki, pogrzebana tak głęboko pod tym, co zrobił jej Lore, zaczyna wypływać na powierzchnię. W jakiś sposób fakt, że funkcjonariuszka Marlow wierzyła w wampiry pomagał uwolnić się uwięzionej części świadomości. Spróbowała przemówić i z jej gardła nareszcie wydobył się dźwięk.