Zjadłszy resztę kanapki, którą popił łykiem wody z butelki, Slim zerknął w stronę szczytu. Poczuł się rozdarty. Czekała go długa jazda rowerem przez wyboiste wiejskie szlaki, a bateria w jego latarce była na wyczerpaniu. Gdy jednak odwrócił się, zza chmur wyszło na chwilę słońce. Na południu dostrzegł mieniący się Kanał La Manche pomiędzy dwoma wzgórzami. Slim zwrócił się w stronę północnozachodnią z nadzieją zobaczenia Atlantyku. Niestety nad polami wisiały gęste chmury, odsłaniając jedynie mikroskopijny trójkąt szarości, który akurat mógł być taflą wody.
Mężczyzna mruknął uporczywie, założył plecak i kontynuował wędrówkę. Udało mu się postawić zaledwie kilka kroków i nastąpił na luźny kamień, po czym wpadł po kolana do brudnej wody. Grymasząc wygramolił się na suchy grunt.
Zdjął buta i opróżnił go z wody. Na jego twarzy pojawił się tęskny uśmiech, gdyż przypomniał sobie, że para suchych zapasowych skarpet leżała na łóżku w jego pokoju. Przed wyjściem postanowił wyjąć ją z torby, aby zrobić miejsce na starą książkę z biblioteczki w pensjonacie.
Słońce po raz kolejny wychyliło się zza chmur, przez co granitowe stosy zaczęły lśnić. Stado kucyków zmieniło położenie, zwalniając Slimowi bezpośrednią drogę do linii grzbietowej.
- No dalej. Chyba nie wymiękniesz? mruknął sam do siebie.
Nałożył buta, w którym wciąż chlupotało. Niemal przez całą drogę miał marsową minę, lecz po piętnastu minutach w końcu udało mu się dotrzeć do linii grzbietowej i wdrapał się po stosach kamieni na najwyższy punkt widokowy. Pojawiła się mgła, która zasłoniła wszystko poza zboczami wzgórza. Znajdujące się na południowym zachodzie stare kopalnie kaolinitu majaczyły w oddali niczym duchy, jednak mętny całun opadły na świat nie zasłonił ich całkowicie.
Wodny muł między palcami stóp był jak papier ścierny. Slim zatrzymał się, aby łyknąć wody przed podróżą w dół. Ciepły wiosenny dzień szybko zaczął zmieniać się w chłodny wieczór. Pozostała mu tylko godzina światła dziennego, po której będzie musiał brodzić w całkowitej ciemności. Pomimo że mgła nie pochłonęła jeszcze całkowicie żwirowego parkingu, na którym stał jego rower, miejsce to wydawało się oddalać.
Mężczyzna patrzył się w dal. Liczył owce, stłoczone we wnęce u dołu zbocza. Chciał w ten sposób odciągnąć myśli od nękających go chłodnych powiewów wiatru. Nagle coś przesunęło się pod jego stopą.
Slim upadł twardo, starając się wyhamować rękami. Spadł na tę samą stopę, lecz tym razem skręcił kostkę i piekielny ból przeszył całą nogę. Przewrócił się na plecy, zdjął but i usiadł masując obolałą część ciała. Po ściągnięciu przemoczonej skarpety zauważył, że zaczyna robić mu się paskudny siniak. Na skórze poczuł zimne, lutowe powietrze i dreszcze przeszły po całym jego ciele. Przynajmniej ziemia w tym miejscu była sucha. W końcu Slim podniósł się i zaczął marsz w górę zbocza. Czuł się jednocześnie wkurzony i głupi. Nabierz mnie raz nabierz mnie dwa razy, przypomniał sobie fragment ulubionego powiedzonka swojej byłej żony, chociaż za nic nie mógł skojarzyć, jaki był jego morał.
Rozejrzał się dookoła. Zastanawiał się, o który kamień mógł się potknąć. Zmarszczył brwi. Coś wystawało spomiędzy dwóch kępek trawy i trzepotało na wietrze.
Slim dostrzegł róg plastikowej torby. Była ona podarta i postrzępiona, a jej kolor wyblakł na poszarzałą biel. Mężczyzna zawahał się, czy powinien ją podnieść. Przypomniał sobie swoją misję w Iraku, na której dowiedział się, że takie przedmioty mogą sugerować obecność miny lądowej. Miejscowi żołnierze używali takich toreb do oznaczania newralgicznych punktów terenu, z którego mieli zamiar jeszcze korzystać. Tam każdy śmieć mógł oznaczać śmierć. W podmiejskich rejonach niektórych brudnych i zakurzonych miast, Slim ledwo ośmielał się zrobić jakikolwiek krok.
W końcu zdecydował się jednak podnieść torbę. Ku jego zdziwieniu, oparła się jego ostremu pociągnięciu. Wepchnął więc dłoń do kępki trawy i objął palcami kryjący się w torbie twardy, kanciasty przedmiot. Gdy pociągnął go w górę, zaczęła unosić się ziemia również w obrębie tajemniczego znaleziska. Serce mężczyzny zaczęło bić szybciej. Zaginiona broń wojskowa? W Dartmoor na północnym wschodzie był poligon, lecz podobno w Bodmin Moor miało być bezpiecznie.
Docisnął palce do twardej powierzchni przedmiotu. Poczuł delikatne zgięcie. To było drewno, a nie plastik lub metal. Nie słyszał nigdy o bombie wykonanej z drewna.
Wyrwał z łatwością kępę trawy i wyciągnął z ziemi zawiniątko. Jego ciekawość wzbudziły kwadratowe kąty i żłobienia. Otworzył torbę i wyciągnął znajdujący się w niej przedmiot.
- Hmmm
W środku był piękny, ozdobny zegar z kukułką. Delikatne żłobienia w drewnie otaczały estetyczną, umieszczoną po środku tarczę. Co ciekawe, urządzenie wciąż działało. Slim przekonał się o tym, gdy mała kukułka nagle wyfrunęła zza drzwiczek umieszczonych nad dwunastką. Słuchanie jej odgłosów nie było dla niego zbyt przyjemną czynnością.
2
- Zostaje pan u nas jeszcze przez tydzień, panie Hardy? spytała pani Greyson.
Starsza kobieta o surowej twarzy była właścicielką pensjonatu Lakeview. Gdy Slim wszedł do budynku, siedziała w ciemnym korytarzu. Był on zmarznięty i obolały po długiej jeździe. Na dodatek wciąż był wystraszony możliwością bliskiego spotkania z gwałtownie skręcającym Escortem, który niemal nie zrobił z niego krwawej papki. Ledwo udało mu się ujść z życiem. Teraz z kolei miał nadzieję, że nie będzie musiał z nikim rozmawiać przynajmniej do momentu wzięcia prysznica.
- Jeszcze nie wiem odparł. Czy mógłbym dać pani znać jutro?
- Tylko ja muszę wiedzieć, czy mogę przyjmować rezerwacje na pański pokój.
Slim nie widział w czteropokojowym pensjonacie żadnych innych klientów. Wymusił uśmiech na twarzy, który posłał pani Greyson. Jednak gdy mijał ją idąc w kierunku schodów, zatrzymał się na chwilkę.
- A właśnie Nie wie pani może, czy są tu gdzieś jacyś rzeczoznawcy?
- Rzeczoznawcy? Czego?
Slim uniósł nadgarstek i pomachał kobiecie przed oczami zwykłym zegarkiem, który rok temu kupił na pchlim targu.
- Pomyślałem sobie, że może oddam go do lombardu oznajmił. Chyba czas na nowszy model.
- Ja sama mogę panu powiedzieć, ile wart jest taki zegarek. Nic zmarszczyła nos pani Greyson.
- Ja mówię poważnie uśmiechnął się Slim. To rodzinna pamiątka. Należał do mojego ojca.
Pani Greyson wzruszyła ramionami, jak gdyby była świadoma, że mężczyzna coś kręci.
- Moim zdaniem marnuje pan czas, ale jeśli tak panu zależy, to jest ktoś taki w Tavistock. Co sobotę jest tam jarmark. Sprzedają na nim różne rupiecie i z pewnością znajdzie pan tam jakiegoś kupca.
- Gdzie jest to Tavistock?
- Po drugiej stronie Launceston. W Devon to ostatnie stwierdzenie zostało wypowiedziane z taką niechęcią, jak gdyby życie poza Kornwalią było jedną z najbardziej haniebnych zbrodni.
- Dojeżdża tam autobus?
- Wynajmij pan po prostu samochód westchnęła pani Greyson. Kto to widział przyjeżdżać do Kornwalii bez samochodu?