Przepraszam za natręctwo, ale nie mogłem się zdecydować odjechać po wczorajszym rozstaniu. Może mi się uda pojednać pa zająknął się pojednać babkę z Niemcami, chociażby ze mną jednym.
Jeżeli nie masz innego zamiaru, to możesz sobie zaraz jechać i nie wracać. Pozwalam ci tu pozostać pod warunkiem, że mi nie wspomnisz nawet ich nazwy. Jesteś młodzik, możesz zmieniać sto razy zdanie, a ja, mój panie, siedemdziesiąt lat przeżyłam i pewnie, że nad grobem dla twoich pięknych oczu mych zasad nie zmienię. Dosyć o tym, jeśli chcesz obiadować w Mariampolu.
My, babciu, od wczoraj rozmawiamy, ani razu nie wspomniawszy narodowości rzucił pojednawczo Chrząstkowski.
Zamiast się uspokoić, zaperzyła się jeszcze bardziej.
Już ty mi się tylko za przykład nie stawiaj! Gotóweś121 jeszcze zaprzyjaźnić się z Niemcem, tego Szwaba za kolegę obrać.
Croy-Dülmen skłonił się z uśmiechem.
Świadczę się niebem122, że nie pierwszy wymówiłem tę okropną nazwę.
Z konieczności, jakże mam powiedzieć? Jesteś Szwab, opite bawarem123 Niemczysko!
Jako żywo, nigdy piwa nie pijam! Nie lubiłem go nawet będąc studentem; a co do nazwy, jestem przecie ochrzczony, dla rodziny mam imię jak każdy.
Staruszka coś zamruczała. To wezwanie do pokrewieństwa nie rozczuliło jej bynajmniej, a jednak było to w ustach hrabiego monstrualne ustępstwo.
Za podobne zestawienie pojedynkował się cztery razy w życiu uważał je za sromotę i obelgę. W tej chwili, gdy kończył zdanie, ze szpaleru wyszła do nich smukła postać panny Jadwigi. Musiała słyszeć, bo po raz pierwszy spojrzała w oczy hrabiego i uśmiech lekko ironiczny drgał wokoło poważnych ust. Spotkali się wzrokiem poczerwieniał jak winowajca złapany na gorącym uczynku zdrady i spuścił oczy zawstydzony.
Ach, ta nieszczęsna rozmowa na wiosnę! Czy rozum stracił wtedy, mówiąc swe credo124 obcej, spotkanej na ulicy kobiecie? Jakieś fatum go prześladowało! Co ona myślała o nim!
Pani Ostrowska na widok swej wychowanki wyrzuciła z serca żal na ogrodnika.
To nieuk, osioł, próżniak! Okropność, jak ci Prusacy lud zdemoralizowali.
To drugi raz! szepnął hrabia Janowi.
Obydwaj spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się pod wąsem. Nic nie uchodziło oka cholerycznej staruszki.
Cóż to śmiesznego? zawołała z impetem. U was wszystko żart, fraszka, nawet to, co was boleć powinno!
Tu spostrzegłszy się, że połączyła w swej admonicji125 Niemca z Polakiem, machnęła tylko ręką i podreptała ku domowi.
Et, co z wami gadać! zamruczała na odchodnym.
Młodzi ludzie, obydwaj z natury weseli, zaśmiali się serdecznie; uśmiechnęła się nawet poważna panna Jadwiga.
Nagle pani Tekla obejrzała się i przystanęła.
Słyszysz, Jadziu, turkocze! wołała. Już jedzie miły konkurent! Wybrałaś go, idźże sama bawić. Nie znam nic nudniejszego nad tego człowieka, ale to nie moja rzecz.
I poszła w inną stronę. Panienka spoważniała natychmiast i zwróciła się do domu, zrywając po drodze kwiaty z rabatki. Nie śpieszyła się wcale.
Czy mamy ci iść w sukurs126, Jadziu? żartował Jan.
Do woli odparła po swojemu, krótko.
Zostawiam ci swobodę pierwszego powitania, żebyś się nie potrzebowała krępować drażnił się dalej.
Czemu się nie nauczysz krępować języka? odrzuciła z daleka.
Z konieczności muszę mówić jako reprezentant rodziny. Żebym ten urząd tobie zlecił, miano by nas za głuchoniemych.
Nie odrzekła nic więcej i znikła w cieniu szpaleru.
Pan Głębocki często bywa? spytał Wentzel, patrząc uparcie w to miejsce, gdzie ją cień zakrył.
Co parę dni, regularnie od obiadu do kolacji.
Co robią narzeczeni? Rozmawiają?
Z Jadzią! To by było trochę za trudno. Grają w domino i milczą; czasem przeglądają dzienniki i milczą; w wielkie święta chodzą na spacer i także milczą. W antraktach słuchają gderania pani Tekli.
A pan co wtedy robi?
Z początku dotrzymywałem im towarzystwa, alem się tak znudził, że odtąd uciekam na odgłos turkotu bryczki Adama. Ten nieszczęsny wysłuży sobie męczeńską koronę!
Ma tak piękną nagrodę, że mu się nie dziwię rzekł z uśmiechem Niemiec.
Rzecz gustu. Jadzię wysoko cenię, szanuję, uwielbiam jako brat i Polak; ale zakochać się w niej to dla mnie niepojęte, to to samo, co uderzyć do serca tej brzozy u płotu. Mnie do kochania potrzeba życia, śpiewu, śmiechu, choć trochę kokieterii i żartu. Nieprawdaż?
Niezawodnie. Arkadyjscy pasterze127 wyginęli.
Oprócz jednego Głębockiego. O, Walenty nas szuka. Pewnie obiad.
Zbliżyli się do służącego i weszli przez taras do wnętrza rezydencji. W sali jadalnej, przy wódce, ujrzał Wentzel cierpliwego Głębockiego. Był to człowiek średniego wzrostu i średnich lat, opalony, suchy, trochę łysawy blondyn. Patrzał spod brwi krzaczastych nieufnie; w ustach miał rys zacięty; długie w dół zwieszone wąsy czyniły go jeszcze dzikszym.
Musiał to być człowiek skrytej namiętności i niesłychanego panowania nad sobą.
Niebezpiecznie było z nim zaczynać walkę był zazdrosny, mściwy i cierpliwy.
Jan ich zaprezentował poprzestali na ukłonie. Czy przeczuwali, że będzie między nimi bój na śmierć i życie?
Jakże kartofle, Adamie? zagaił Chrząstkowski.
Niezgorzej.
A siewy?
Schodzą.
Dobrali się w korcu maku pomyślał Croy-Dülmen.
A twoja Norma zdrowa?
Tu ożywiła się posępna twarz Głębockiego.
Żdżarski targował ją wczoraj odparł żywiej nieco.
Sprzedałeś?
Jeszcze nie. W ostateczności chyba.
Przecie ją Jadzia chciała nabyć.
Już nie chce. Mówiła mi
Jak to! Przecie coś mówiła? Niesłychane! żartował wesoły chłopak.
Rysy Głębockiego skurczyły się kamienną ostrością: nie rozumiał żartów.
Wejście dam przerwało rozmowę. Zasiedli do obiadu. Narzeczeni siedzieli obok, ale nie mówili ani z sobą, ani z resztą towarzystwa. Jan z hrabią podtrzymywali rozmowę. Chrząstkowski wypytywał o stolicę. Wentzel przyszedł do siebie i dał się porwać na barwną, tryskającą dowcipem gawędkę. Opisywał berlińskie życie, zabawy, kółka, intrygi, aż wreszcie zdołał zaciekawić babkę rozmarszczył jej czoło. Wstali od stołu bez żadnej kłótni.
W salonie, wedle opowieści Jana, narzeczeni zajęli się milczącym przeglądaniem dzienników. Młodzi ludzie128