Mickiewicz Adam - Pan Tadeusz стр 23.

Шрифт
Фон

Ale gdyby ostatnie s krwi Horeszków dziecie

Wpadło w bestyi paszczę, niebyłbym na świecie,

I moje by tam stare pogryzł niedźwiedź kości;

Pójdź księże, wypijemy zdrowie Jegomości.

Próżno szukano księdza; wiedzą tylko tyle.

Że po zabiciu zwierza, zjawił się na chwilę,

Podskoczył ku Hrabiemu i Tadeuszowi,

A widząc że obadwa cali są i zdrowi,

Podniósł ku niebu oczy, cicho pacierz zmówił,

I pobiegł w pole szybko, jakby go kto łowił.

Tymczasem na Wojskiego roska, pęki wrzosu,

Suche chrosty i pniaki rzucono do stosu;

Bucha ogień, wyrasta szara sosna dymu,

I rosszerza się w górze nakształt baldakimu.

Nad płomieniem oszczepy złożono w koziołki,

Na grotach zawieszono brzuchate kociołki;

Z wozów niosą jarzyny, mąki i pieczyste,

I chléb.

Sędzia otworzył puzderko zamczyste,

W którém rzędami flaszek białe sterczą głowy;

Wybiera z nich największy kufel kryształowy,

(Dostał go Sędzia w darze od księdza Robaka)

Wódka to Gdańska napój miły dla Polaka;

Niech

żyje! krzyknął Sędzia w górę wznosząc flaszę,

Miasto Gdańsk niegdyś nasze, będzie znowu nasze!

I lał srebrzysty likwor w kolej, aż na końcu

Zaczęło złoto kapać i błyskać na słońcu.

W kociołkach bigos grzano w słowach wydać trudno

Bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną;

Słów tylko brzęk usłyszy i rymów porządek,

Ale treści ich miejski nie pojmie żołądek.

Aby cenić litewskie pieśni i potrawy,

Trzeba mieć zdrowie, na wsi żyć, wracać z obławy.

Przecież i bez tych przypraw, potrawą nielada

Jest bigos, bo się z jarzyn dobrych sztucznie składa.

Bierze się doń siekana, kwaszona kapusta,

Która, wedle przysłowia, sama idzie w usta;

Zamknięta w kotle, łonem wilgotném okrywa

Wyszukanego cząstki najlepsze mięsiwa;

I praży się, aż ogień wszystkie z niej wyciśnie

Soki żywne, aż z brzegów naczynia war pryśnie,

I powietrze do koła zionie aromatem.

Bigos już gotów. Strzelcy s trzykrotnym wiwatem

Zbrojni łyżkami biegą i bodą naczynie,

Miedź grzmi, dym bucha, bigos jak kamfora ginie,

Zniknął, uleciał; tylko w czeluściach saganów,

Wre para, jak w kraterze zagasłych wulkanów.

Kiedy się już do woli napili, najedli,

Zwierza na wóz złożyli, sami na koń siedli,

Radzi wszyscy, rozmowni, oprócz Assessora

I Rejenta, ci byli gniewliwsi niż wczora,

Kłócąc się o zalety, ten swéj Sanguszkówki,

A ten bałabanowskiéj swéj Sagalasówki.

Hrabia też i Tadeusz jadą nie weseli,

Wstydząc się że chybili i że się cofnęli:

Bo na Litwie kto zwierza wypuści z obławy,

Długo musi pracować nim poprawi sławy.

Hrabia mówił że pierwszy do oszczepu godził,

I że spotkaniu z zwierzem Tadeusz przeszkodził;

Tadeusz utrzymywał, że będąc silniejszy

I do robienia ciężkim oszczepem zręczniejszy,

Chciał wyręczyć Hrabiego: tak sobie niekiedy

Przymawiali śród gwaru i wrzasku czeredy.

Wojsk i jechał po środku; staruszek szanowny,

Wesoły był nadzwyczaj i bardzo rozmowny;

Chcąc kłótników zabawić i do zgody dowieść,

Kończył im o Doweyce i Domeyce powieść:

Assessorze, jeżeli chciałem byś z Rejentem

Pojedynkował, nie myśl że jestem zawziętym

Na krew ludzką; broń Hoże, chciałem was zabawić,

Chciałem wam komedyę niby to wyprawić,

Wznowić koncept, który ja, lat temu czterdzieście,

Wymyśliłem przedziwny! Wy młodzi jesteście,

Nie pamiętacie o nim, lecz za moich czasów,

Głośny był od téj puszczy, do poleskich lasów.

Domeyki i Doweyki wszystkie sprzeciwieństwa

Pochodziły, rzecz dziwna, z nazwisk podobieństwa

Bardzo niewygodnego. Bo gdy w czas seymików,

Przyjaciele Doweyki skarbili stronników,

Szepnął ktoś do szlachcica, day kreskę Doweyce;

A ten niedosłyszawszy dał kreskę Domeyce.

Gdy na uczcie wniósł zdrowie Marszałek Rupeyko

Wiwat Doweyko, drudzy krzyknęli Domeyko;

A kto siedział w pośrodku, nie trafił do ładu,

Zwłaszcza przy niewyraźnéj mowie w czas objadu.

Gorzéj było; raz w Wilnie jakiś szlachcic pijany,

Bił się w szable z Domeyką i dostał dwie rany;

Potém ow szlachcic z Wilna wracając do domu.

Dziwnym trafem z Doweyką zjechał się u promu;

Gdy więc na jednym promie płynęli Wileyką,

Pyta sąsiada kto on, odpowie: Doweyko;

Nie czekając dobywa rapier spod kireyki,

Czach, czach, i za Domeykę podciął wąs Doweyki.

Wreszcie jak na dobitkę, trzeba jeszcze było,

Żeby na polowaniu tak się wydarzyło,

Że stali blisko siebie oba imiennicy,

I do jednéj strzelili razem Niedźwiedzicy.

Prawda że po ich strzale upadła bez duchu,

Ale już piérwéj niosła z dziesiątek kul w brzuchu;

Strzelby z jednym kalibrem miało wiele osób,

Kto zabił Niedźwiedzicę? dojdźże! jaki sposób?

Tu już krzyknęli: dosyć! trzeba raz rzecz skończyć,

Bóg nas czy diabeł złączył, trzeba się rozłączyć:

Dwóch nas jak dwóch słońc pono za nadto na świecie,

A więc do szerpentynek i stają na mecie.

Oba szanowni ludzie; co ich szlachta godzą,

To oni na się jeszcze zapalczywiéj godzą.

Zmienili broń; od szabel szło na pistolety,

Stają, krzyczym że nadto przybliżyli mety;

Oni na złość, przysięgli przez niedźwiedzią skórę

Strzelać się, śmierć niechybna! prawie rura w rurę;

Oba tęgo strzelali Sekunduj Hreczecha;

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке