Mickiewicz Adam - Pan Tadeusz стр 24.

Шрифт
Фон

Zgoda rzekłem, niech zaraz dół wykopie klecha:

Bo taki spór nie może skończyć się na niczém;

Lecz bijcie się szlacheckim trybem,

Wojski chlubnie skończywszy łowy wraca z boru,

A Telimena w głębi samotnego dworu

Zaczyna polowanie. Wprawdzie nieruchoma

Siedzi z założonemi na piersiach rękoma,

Lecz myślą goni źwierzów dwóch; szuka sposobu

Jakby razem obsobaczyć i ułowić obu:

Hrabię i Tadeusza. Hrabia panicz młody.

Wielkiego domu dziedzic, powabnéj urody;

Już trochę zakochany! cóż? może się zmienić!

Potém, czy szczérze kocha? czy się zechce żenić?

S kobietą kilka laty starszą! nie bogatą!

Czy mu krewni pozwolą? co świat powié na to?

Telimena tak myśląc s sofy się podniosła

I stanęła na palcach, rzekłbyś że podrosła;

Odkryła nieco piersi, wygięła się bokiem,

I sama siebie pilném obejrzała okiem,

I znowu zapytała o radę zwierciadła,

Po chwili, wzrok spuściła, westchnęła i siadła.

Hrabia Pan! zmienni w gustach są ludzie majętni!

Hrabia blondyn! blondyni nie są zbyt namiętni.

A Tadeusz? prostaczek! poczciwy chłopczyna!

Prawie dziecko! raz pierwszy kochać się zaczyna!

Pilnowany niełacno zerwie pierwsze zwiąski,

Przytém dla Telimeny ma już obowiąski

Męszczyzni póki młodzi, chociaż w myślach zmienni,

W uczuciach są od dziadów stalsi, ho sumienni.

Długo serce młodzieńca proste i dziewicze

Chowa wdzięczność za pierwsze miłości słodycze!

Ono roskosz i wita i żegna z weselem,

Jak skromną ucztę ktorą dzielim s przyjacielem,

Tylko siary pianica, gdy już spali trzewa,

Brzydzi się trunkiem, którym nazbyt się zalewa.

Wszystko to Telimena dokładnie wiedziała,

Bo i rozum i wielkie doświadczenie miała.

Lecz co powiedzą ludzie? można im zejść % oczu,

W inne strony wyjechać, mieszkać na uboczu,

Lub co lepsza, wynieść się całkiem z okolicy,

Naprzykład zrobić małą podróż do stolicy,

Młodego chłopca na świat wielki wyprowadzić,

Kroki jego kierować, pomagać mu, radzić,

Serce mu kształcić, mieć w nim przyjaciela, brata!

Nareszcie użyć świata, póki służą lata!

Tak myśląc, po alkowie śmiało i wesoło

Przeszła się kilka razy znów spuściła czoło.

Wartoby też pomyślić o Hrabiego losie

Czyby się nie udało ppdsunąć mu Zosię?

Niebogata, lecz za to urodzeniem równa,

Z domu senatorskiego, jest dygnitarzówna.

Jeżeliby do skutku przyszło ożenienie,

Telimena w ich domu miałaby schronienie

Na przyszłość, krewna Zosi i Hrabiego swatka,

Dla młodego małżeństwa byłaby jak matka.

Po tj s sobą odbytéj, stanowczéj naradzie,

Woła przez okno Zosię, bawiącą się w sadzie.

Zosia w porannym stroju i z głową odkrytą

Stała, trzymając w ręku podniesione sito,

Do nóg jéj biegło ptastwo; stąd kury szurpate

Toczą się kłębkiem, stamtąd kogutki czubate,

Wstrząsając koralowe na głowach szyszaki

I wiosłując skrzydłami przez bruzdy i krzaki,

Szeroko wyciągają ostrożaste pięty;

Za niemi zwolna indyk sunie się odęty

Sarkając na trzpiotalstwo swéj krzykliwéj żony,

Owdzie pawie jak tratwy długiemi ogony

Stérują się po łące, a gdzie niegdzie z gory

Upada jak kiść śniegu gołąb' srebrnopióry.

W pośrodku zielonego okręgu murawy,

Ściska się okrąg ptastwa krzykliwy, ruchawy,

Opasany gołębi sznurem, nakształt wstęgi

Białéj, środkiem pstrokaty w gwiazdy, w cętki, w pręgi.

Tu dzioby bursztynowe, tam czubki s korali

Wznoszą się z gęstwi pierza jak ryby spod fali.

Wysuwają się szyje i w ruchach łagodnych

Chwieją się ciągle nakształt tulipanów wodnych;

Tysiące oczu jak gwiazd błyskają ku Zosi.

Ona w środku wysoko nad ptastwem się wznosi,

Sama biała i w długa bieliznę ubrana

Kręci się, jak bijąca śród kwiatów fontanna;

Czerpie s sita i sypie na skrzydła i głowy,

Ręką jak perły białą, gęsty grad perłowy

Krup jęczmiennych: to ziarno godne pańskich stołów,

Robi się dla zaprawy litewskich rosołów,

Zosia je wykradając s szafy ochmistrzyni

Dla swego drobiu, szkodę w gospodarstwie czyni.

Usłyszała wołanie: Zosiu! to głos cioci!

Sypnęła razem ptastwu ostatek łakoci,

A sama kręcąc sito, jako tanecznica

Bębenek i w takt bijąc, swawolna dziewica

Jęła skakać przez pawie, gołębie i kury:

Zmieszane ptastwo tłumnie furknęło do góry.

Zosia stopami ledwie dotykając ziemi,

Zdawała się najwyżéj bujać miedzy niemi;

Przodem gołębie białe, które w biegu płoszy,

Leciały, jak przed wozem bogini roskoszy.

Zosia

przez okno s krzykiem do alkowy wpadła,

I na kolanach ciotki zadyszana siadła;

Telimena całując i głaszcząc pod brodę,

Z radością zważa dziecka żywość i urodę

(Bo prawdziwie kochała swą wychowanicę.)

Ale znowu poważnie nastroiła lice,

Wstała i przechodząc się wszerz i wzdłuż alkowy.

Dzierżąc palec przy ustach, temi rzekła słowy:

Kochana Zosiu, już też całkiem zapominasz

I na stan i na wiek twój; wszak to dziś zaczynasz

Rok czternasty, czas rzucić indyki i kurki,

Fi! to godna zabawka dygnitarskiéj córki.

I z umurzaną dziatwą chłopską już do woli

Napieściłaś się! Zosiu! patrząc serce boli;

Opaliłaś okropnie płeć, czysta cyganka,

A chodzisz i ruszasz się, juk parafianka.

Już ja temu wszystkiemu na przyszłość zaradzę,

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке