Mickiewicz Adam - Pan Tadeusz стр 21.

Шрифт
Фон

Daléj spotkać się z większém masz niebezpieczeństwém;

Daléj co krok czychaja, niby wilcze doły,

Małe jeziorka, trawą zarosłe na poły,

Tak głębokie że ludzie dna ich niedośledzą,

(Wielkie jest podobieństwo że djabły tam siedzą)

Woda tych studni sklni się, plamista rdzą krwawą,

A z wnętrza ciągle dymi zionąc woń plugawą,

Od któréj drzewa w koło tracą liść i korę;

Łyse, skarłowaciałe, robaczliwe, chore,

Pochyliwszy konary mchem kołtunowate,

I pnie garbiąc brzydkiemi grzybami brodate,

Siedzą w około wody, jak czarownic kupa

Grzejąca się nad kotłem w którym warzą trupa.

Za temi jeziorkami już nie tylko krokiem,

Ale daremnie nawet zapuszczać się okiem;

Bo tam już wszystko mglistym zakryte obłokiem,

Co się wiecznie ze trzęskich oparzelisk wznosi.

A w tą mgłą nakoniec (jak wieść gminna głosi)

Ciągnie się bardzo piękna, żyzna okolica,

Główna królestwa zwierząt i roślin stolica.

W niéj są złożone wszystkich drzew i ziół nasiona,

S których się rozrastają na świat ich plemiona;

W niéj jak w arce Noego, s wszelkich zwierząt rodu

Jedna przynajmniéj para chowa się dla płodu.

W samym środku (jak słychać) mają swoje dwory,

Dawny Tur, Żubr i Niedźwiedź, puszcz imperatory.

Około nich na drzewach gnieździ się Ryś bystry,

I żarłoczny Rosomak, jak czujne ministry;

Daléj zaś jak podwładni szlachetni wassale,

Mięszkają Dziki, Wilki i Łosie rogale.

Nad głowami Sokoły i Orłowie dzicy,

Żyjący s pańskich stołów, dworscy zausznicy.

Te pary zwierząt główne i patryarchalne,

Ukryte w jądrze puszczy, światu niewidzialne,

Dzieci swe ślą dla osad za granicę lasu,

A sami we stolicy używają wczasu;

Nie giną nigdy bronią sieczną ani palną,

Lecz starzy umierają śmiercią naturalną.

Mają też i swój smętarz, kędy bliscy śmierci,

Ptaki składają pióra, czworonogi sierci.

Niedźwiedź gdy zjadłszy zęby strawy nieprzeżuwa,

Jeleń zgrzybiały gdy już ledwie nogi suwa,

Zając sędziwy gdy mu już krew w żyłach krzepnie,

Kruk gdy już posiwieje, sokoł gdy oślepnie,

Orzeł gdy mu dziób stary tak się w kabłąk skrzywi

Że zamknięty na wieki już gardła nie żywi,

Idą na smętarz. Nawet mniejszy zwierz raniony

Lub chory, bieży umrzéć w swe ojczyste strony.

Stąd to w miejscach dostępnych kędy człowiek gości,

Nie znajdują się nigdy martwych zwierząt kości.

Słychać że tam w stolicy, między zwierzętami

Dobre są obyczaje, bo rządzą się sami;

Jeszcze cywilizacją ludzką niepopsuci,

Nieznają praw własności która świat nasz kłóci,

Nie znają pojedynków, ni wojennéj sztuki.

Jak ojce żyły w raju, tak dziś żyją wnuki,

Dzikie i swojskie razem w miłości i zgodzie,

Nigdy jeden drugiego

Niedźwiedź skoczył, oni tuż utkwiony

Oszczep jeden chwycili czterema ramiony,

Wydzierali go sobie; spojrzą, aż tu s pyska

Wielkiego czerwonego dwa rzędy kłów błyska,

I łapa s pazurami już się na łby spuszcza;

Pobledli, w tył skoczyli, i gdzie rzadnie puszcza

Zmykali; zwierz za nimi wspiął się, już pazury

Zahaczał, chybił, podbiegł, wspiął się znów do góry,

I czarną łapą sięgał Hrabiego włos płowy.

Zdarłby mu czaszkę z mózgów jak kapelusz z głowy,

Gdy Assessor z Rejentem wyskoczyli z boków,

A Gerwazy biegł s przodu o jakie sto kroków,

Z nim Robak, choć bez strzelby i trzej w jednéj chwili

Jak gdyby na komendę razem wystrzelili.

Niedźwiedź wyskoczył w górę juk kot przed chartami,

I głową na dół runął, i czterma łapami

Przewróciwszy się młyńcem, cielska krwawe brzemie

Waląc tuż pod Hrabiego, zbił go z nóg na ziemię.

Jeszcze ryczał, chciał jeszcze powstać, gdy nań wsiadły

Rozjuszona Strapczyna i Sprawnik zajadły.

Natenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty

Swój róg bawoli, długi, centkowany, kręty

Jak wąż boa, oburącz do ust go przycisnął,

Wzdął policzki jak banię, w oczach krwią zabłysnął,

Zasunął w pół powieki, w ciągnął w głąb pół brzucha

I do płuc wysłał z niego cały zapas ducha,

I zagrał: róg jak wicher, nie wstrzymanym dechem,

Niesie w puszczę muzykę i podwaja echem.

Umilkli strzelce, stali szczwacze zadziwieni

Mocą, czystością, dziwną harmonią pieni.

Starzec cały kunszt którym niegdyś w lasach słynął

Jeszcze raz przed uszami myśliwców rozwinął;

Napełnił wnet, ożywił knieje i dąbrowy,

Jakby psiarnię w nię wpuścił i rospoczął łowy.

Bo w graniu była łowów historja krótka:

Z razu odzew dźwięczący, rześki: to pobudka;

Potém jęki po jękach skomlą: to psów granie;

A gdzie niegdzie ton twardszy jak grzmot: to strzelanie.

Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało

Ze Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało.

Zadał znowu; myśliłbyś że róg kształty zmieniał,

I że w ustach Wojskiego to grubiał to cieniał,

Udając głosy zwierząt; to raz w wilczą szyję

Przeciągając się, długo, przeraźliwie wyje.

Znowu jakby w niedźwiedzie rozwarłszy się garło.

Ryknął; potém beczenie żubra wiatr rozdarło.

Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało

Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało.

Wysłuchawszy rogowéj arcydzieło sztuki,

Powtarzały je dęby dębom, bukom buki.

Dmie znowu: jakby w rogu były setne rogi,

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке