Mickiewicz Adam - Pan Tadeusz стр 19.

Шрифт
Фон

J pomiędzy gałęzi gęstwę, pełni trwogi

Zniknęli nagle z oczu, jako leśne bogi.

W Soplicowie ruch wielki: lecz ni psów hałasy,

Ani rżące rumaki, skrzypiące

kolasy,

Ni odgłos trąb dających hasło polowania,

Nie mogły Tadeusza wyciągnąć s posłania;

Ubrany padłszy w łóżko, spał jak bobak w norze.

Nikt z młodzieży niemyślił szukać go po dworze,

Każdy sobą zajęty, śpieszył gdzie kazano:

O towarzyszu sennym całkiem zapomniano.

On chrapał: słońce w otwór, co śród okienicy

Wyrżnięty był w kształt serca, wpadło do ciemnicy

Słupem ognistym, prosto sennemu na czoło;

On jeszcze chciał zadrzemać i kręcił się w koło

Chroniąc się blasku, nagle usłyszał stuknienie,

Przebudził się; wesołe było przebudzenie.

Czuł się rzeźwym jak ptaszek, z lekkością oddychał,

Czuł się szczęśliwym, sam się do siebie uśmiechał:

Myśląc o wszystkiém co mu wczora się zdarzyło,

Rumienił się, i wzdychał, i serce mu biło.

Spojrzał w okno, o dziwy! w promieni przezroczu,

W owém sercu, błyszczało dwoje jasnych oczu,

Szeroko otworzonych, jak zwykle wejrzenie

Kiedy z jasności dziennéj przedziera się w cienie;

Ujrzał i małą rączkę, niby wachlarz z boku

Nadstawioną ku słońcu dla ochrony wzroku,

Palce drobne zwrócone na światło różowe,

Czerwieniły się na wskroś jakby rubinowe;

Usta widział ciekawe, rostulone nieco,

I ząbki, co jak perły śród koralów świecą,

I lica, choć od słońca zasłaniane dłonią

Różową, same całe jak róże się płonią.

Tadeusz spał pod oknem; sam ukryty w cieniu

Leżąc nawznak cudnemu dziwił się zjawieniu,

I miał je tuż nad sobą, ledwie nie na twarzy,

Nie wiedział czy to jawa, czyli mu się marzy

Jedna s tych miłych, jasnych twarzyczek dziecinnych,

Które pomnim widziane we śnie lat niewinnych.

Twarzyczka schyliła się ujrzał, drżąc z bojaźni

I radości, niestety! ujrzał najwyraźniéj,

Przypomniał, poznał włos ów krótki, jasnozłoty,

W drobne, jako śnieg białe, zwity papiloty,

Niby srebrzyste strączki, co od słońca blasku

Świeciły się jak korona na świętych obrasku.

Zerwał się; i widzenie zaraz uleciało

Przestraszone łoskotem i czekał, niewracało!

Tylko usłyszał znowu trzykrotne stukanie

I słowa: «Niech Pan wstaje, czas na polowanie.

Pan zaspał.» Skoczył z łóżka i obu rękami

Pchnął okienicę, że aż trzasła zawiasami

I rozwarłszy się w obie uderzyła ściany;

Wyskoczył, patrzył w koło, zdumiony, zmieszany,

Nie niewidział, nie dostrzegł niczyjego śladu:

Niedaleko od okna był parkan od sadu,

Na nim chmielowe liście i kwieciste wieńce

Chwiały się; czy je lekkie potrąciły ręce?

Czy wiatr ruszył? Tadeusz długo patrzył na nie,

Nieśmiał iść w ogród: tylko wsparł się na parkanie,

Oczy podniósł, i s palcem do ust przyciśnionym

Kazał sam sobie milczeć, by słowem kwapioném

Nie rozerwał myślenia; potém w czoło stukał,

Niby do wspomnień dawnych uśpionych w niém pukał,

Nakoniec gryząc palce do krwi się zadrasnął,

I na cały głos dobrze, dobrze mi tak! wrzasnął.

We dworze, gdzie przed chwilą tyle było krzyku,

Teraz pusto i głucho, jak na mogilniku:

Wszyscy ruszyli w pole; Tadeusz nadstawił

Uszu, i ręce do nich jak trąbki przyprawił,

Słuchał, aż mu wiatr przyniósł wiejący od puszczy,

Odgłosy trąb i wrzaski polującej tłuszczy.

Koń Tadeusza w stajni czekał osiodłany,

Wziął więc flintę, skoczył nań, i jak opętany

Pędził ku karczmom które stały przy kaplicy.

Kędy mieli się rankiem zebrać obławnicy.

Dwie chyliły się karczmy po dwóch stronach drogi,

Oknami wzajem sobie grożące jak wrogi;

Stara należy s prawa do zamku dziedzica,

Nową na złość zamkowi postawił Soplica.

W tamtéj, jak w swém dziedzictwie rej wodził Gerwazy,

W téj najwyższe za stołem brał miejsce Protazy.

Nowa karczma niebyła ciekawa s pozoru.

Stara wedle dawnego zbudowana wzoru,

Który był wymyślony od Tyryjskich cieśli,

A potém go żydowie po świecie roznieśli:

Rodzaj architektury, obcym budowniczym

Wcale nieznany; my go od żydów dziedziczym.

Karczma s przodu jak korab', s tyłu jak świątynia:

Korab', istna Noego czworogranna skrzynia,

Znany dziś pod prostackiém nazwiskiem stodoły;

Tam różne są zwierzęta, konie, krowy, woły,

Kozy brodate; w górze zaś ptastwa gromady,

I płazów choć po parze, są też i owady.

Część tylnia nakształt dziwnéj świątyni stawiona

Przypomina s pozoru ów gmach Salomona,

Który pierwsi ćwiczeni w budowań rzemieśle

Hiramscy na Syonie wystawili

dwiema ławami, w samym karczmy rogu,

Zwane pokuciem , kwestarz ksiądz Robak zajmował;

Jankiel go tam posadził; widać że szanował

Wysoko Bernardyna, bo skoro dostrzegał

Ubytek w jego szklance, natychmiast podbiegał

I roskazał dolewać lipcowego miodu.

Słychać, że z Bernardynem znali się za młodu

Kędyś tam w cudzych krajach. Robak często chadzał

Nocą do karczmy, tajnie z żydem się naradzał

O ważnych rzeczach; słychać było że towary

Ksiądz przemycał, lecz potwarz to niegodna wiary.

Robak wsparty na stole, wpółgłośno rosprawiał,

Tłum szlachty go otaczał i uszy nadstawiał,

I nosy ku księdzowskiéj chylił tabakierze;

Brano z niéj, i kichała szlachta jak możdzerze.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке