Mickiewicz Adam - Pan Tadeusz стр 18.

Шрифт
Фон

Dzwon ten w każde południe krzyczący s poddasza,

Gości i czeladź domu na obiad zaprasza:

Tak było w dawnych licznych dworach we zwyczaju,

I zostało się w domu Sędziego. Więc z gaju

Wychodziła gromada niosąca krobeczki,

Koszyki, uwiązane końcami chusteczki,

Pełne grzybów; a panny w jednym ręku niosły

Jako wachlarz zwiniony, borowik rozrosły,

W drugim związane razem, jakby polne kwiatki

Opieńki , i rozlicznéj barwy Surojadki .

Wojski miał muchomora. S próżnemi przychodzi

Rękami Telimena, z nią Panicze młodzi.

Goście weszli w porządku i stanęli kołem:

Podkomorzy najwyższe brał miejsce za stołem,

Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy,

Idąc kłaniał się starcom, damom i młodzieży.

Obok stał kwestarz; Sędzia tuż przy bernardynie.

Bernardyn zmówił krótki pacierz po łacinie,

Podano w kolej wódkę, zaczem wszyscy siedli,

I chołodziec litewski, milczkiem, żwawo jedli.

Obiadowano ciszéj niż się zwykle zdarza,

Nikt niegadał pomimo wezwań gospodarza.

Strony biorące udział w wielkiéj o psów zwadzie

Myśliły

Rowienniki Litewskich wielkich kniaziów, drzewa

Białowieży, Switezi, Ponar, Kuszelewa!

Których cień spadał niegdyś na koronne głowy

Groźnego Witenesa, Wielkiego Mindowy,

I Giedymina, kiedy na Ponarskiéj górze

Przy ognisku myśliwskiem, na niedźwiedziéj skórze

Leżał, słuchając pieśni mądrego Lizdejki,

A Wilii widokiem i szumem Wilejki

Ukołysany marzył o wilku żelaznym;

I zbudzony, za bogów roskazem wyraźnym

Zbudował miasto Wilno, które w lasach siedli,

Jak wilk pośrodku żubrów, dzików i niedźwiedzi.

S lego to miasta Wilna, jak z Rzymskiéj wilczycy

Wyszedł Kiejstut i Olgierd i Olgierdowicy,

Równie myśliwi wielcy jak sławni rycerze,

Czyli wroga ścigali, czyli dzikie źwierze.

Sen myśliwski nam odkrył tajnie przyszłych czasów,

Że Litwie trzeba zawsze żelaza i lasów.

Knieje! do was ostatni przyjeżdżał na łowy

Ostatni król co nosił kołpak Witoldowy,

Ostatni z Jagiellonów wojownik szczęśliwy,

I ostatni na Litwie monarcha myśliwy.

Drzewa moje ojczyste! jeśli niebo zdarzy

Bym wrócił was oglądać przyjaciele starzy,

Czyli was znajdę jeszcze? czy dotąd żyjecie?

Wy, koło których niegdyś pełzałem jak dziecie;

Czy żyje wielki Baublis, w którego ogromie

Wiekami wydrążonym jakby w dobrym domie,

Dwónastu ludzi mogło wieczerzać za stołem?

Czy kwitnie gaj Mendoga pod farnym kościołem?

I tam na Ukrainie, czy się dotąd wznosi

Przed Hołowińskich domem, nad brzegami rosi,

Lipa tak rozrośniona, że pod jéj cieniami

Sto młodzieńców, sto panien szło w taniec parami?

Pomniki nasze! ileż co rok was pożera

Kupiecka, lub rządowa, moskiewska siekiera!

Nie zostawia przytułku, ni leśnym śpiewakom,

Ni wieszczom, którym cień wasz tak miły jak ptakom.

Wszak lipa Czarnolaska, na głos Jana czuła,

Tyle rymów natchnęła! wszak ów dąb gaduła.

Kozackiemu wieszczowi tyle cudów śpiewa!

Ja ileż wam winienem o domowe drzewa!

Błahy strzelce uchodząc szyderstw towarzyszy,

Za chybioną źwierzynę, ileż w waszéj ciszy

Upolowałem dumań, gdy w dzikim ostępie

Zapomniawszy o łowach usiadłem na kępie,

A koło mnie srebrzył się, tu mech siwobrody,

Zlany granatem czarnéj, zgniecionéj jagody,

A tam się czerwieniły wrzosiste pagórki,

Strojne w brusznice, jakby w koralów paciorki

W około była ciemność; gałęzie u góry

Wisiały jak zielone, gęste, niskie chmury,

Wicher kędyś nad sklepem szalał nieruchomym,

Jękiem, szumami, wyciem, łoskotami, gromem:

Dziwny, odurzający hałas! mnie się zdało

Że tam nad głową morze wiszące szalało.

Na dole jak ruiny miast: tu wywrót dębu

Wysterka z ziemi, nakształt ogromnego zrębu,

Na nim oparte jak ścian i kolumn obłamy,

Tam gałęziste kłody, tu wpół zgniłe tramy,

Ogrodzone parkanem traw: w środek tarasu

Zajrzeć straszno, tam siedzą gospodarze lasu,

Dziki, niedźwiedzie, wilki; u wrót leżą kości

Na pół zgryzione, jakichś nieostrożnych gości.

Czasem wymkną się w górę przez trawy zielenie

Jakby dwa wodotryski, dwa rogi jelenie,

I mignie między drzewu zwierz żółtawym pasem,

Juk promień kiedy wpadłszy, gaśnie między lasem.

I znowu cichość w dnie. Dzięcioł na jedlinie,

Stuka z lekka i daléj odlatuje, ginie,

Schował się, ale dziobem nieprzestaje pukać,

Jak dziecko gdy schowane, woła by go szukać.

Bliżéj siedzi wiewiórka, orzech w łapkach trzyma.

Gryzie go; zawiesiła kitkę nad oczyma,

Jak pióro nad szyszakiem u kirasyera;

Chociaż tak osłoniona, do koła spoziera,

Dostrzegłszy gościa skacze gajów tanecznica,

Z drzew na drzewa, miga się jako błyskawica;

Nakoniec w niewidzialny otwór pnia przepada,

Jak wracająca w drzewo rodzime Driada.

Znowu cicho.

W tém gałąź wstrzęsła się trącona,

I pomiędzy jarzębin rozsunione grona,

Kraśniejsze od jarzębin zajaśniały lica,

To jagod lub orzechów zbieraczka dziewica;

W krobeczce s prostéj kory, podaje zebrane

Bruśnice świeże, jako jéj usta rumiane;

Obok młodzieniec idzie, leszczynę nagina,

Chwyta w lot migające orzechy dziewczyna.

W tém usłyszeli odgłos rogów i psów granie,

Zgadują że się ku nim zbliża polowanie,

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке