Mickiewicz Adam - Pan Tadeusz стр 17.

Шрифт
Фон

Nakoniec niemógł dłużéj od gniewu wytrzymać.

Był on prostak, lecz umiał czuć wdzięk przyrodzenia,

I patrząc w las ojczysty, rzekł pełen natchnienia:

«Widziałem w botanicznym Wileńskim ogrodzie,

Owe sławione drzewa rosnące na wschodzie

I na południu, w owéj pięknéj Włoskiej ziemi;

Któreż równać się może z drzewami naszemi?

Czy aloes z długiemi jak konduktor pałki?

Czy cytryna karlica z złocistemi gałki?

Z liściem lakierowanym krótka i pękata,

Jako kobieta mała, brzydka, lecz bogata?

Czy zachwalony cyprys długi, cienki, chudy!

Co zdaje się być drzewem nie smutku lecz nudy;

Mówią że bardzo smutnie wygląda na grobie,

Jest to jak lokaj niemiec we dworskiéj żałobie,

Nieśmiejący rąk podnieść, ani głowy skrzywić,

Aby się etykiecie niczém niesprzeciwić.

Czyż nie piękniejsza nasza, poczciwa brzezina,

Która, jako wieśniaczka kiedy płacze syna

Lub wdowa męża, ręce załamie, rostoczy

Po ramionach do ziemi strumienie warkoczy!

Niema z żalu, postawą jak wymownie szlocha!

Czemuż Pan Hrabia, jeśli w malarstwie się kocha,

Niemaluje drzew naszych pośród których siedzi?

Prawdziwie, będą s Pana żartować sąsiedzi,

Ze mieszkając na żyznéj Litewskiéj równinie,

Malujesz tylko jakieś skały i pustynie.

Przyjacielu, rzekł Hrabia! piękne przyrodzenie

Jest formą, tłem, materyą, a duszą natchnienie

Które na wyobraźni unosi się skrzydłach,

Poleruje się gustem, wspiera na prawidłach.

Niedość jest przyrodzenia, niedosyć zapału,

Sztukmistrz musi ulecieć w sfery ideału!

Niewszystko co jest piękne wymalować da się!

Dowiesz się o tém wszysykiem s książek w swoim czasie.

Co się tycze malarstwa: do obrazu trzeba

Punktów widzenia, grupy, ansemblu i nieba,

Nieba włoskiego! stąd też w kunszcie peizażów,

Włochy były, są, będą, ojczyzną malarzów.

Stąd też oprócz Brejgela, lecz nie Van der Helle

Ale pejzażysty (bo są dwaj Brejgele)

J oprócz Ruisdalla, na całéj północy

Gdzież

był pejzażysta który pierwszéj mocy?

Niebios, niebios potrzeba. Nasz malarz Orłowski,

Przerwała Telimena, miał gust Soplicowski.

(Trzeba wiedzieć że to jest Sopliców choroba,

Ze im oprócz Ojczyzny nic się niepodoba)

Orłowski który życie strawił w Peterburku,

Sławny malarz, (mam jego kilka szkiców w biórku)

Mieszkał tuż przy Cesarzu, na dworze, jak w raju,

A nieuwierzy Hrabia jak tęsknił po kraju,

Lubił ciągle wspominać swéj młodości czasy,

Wystawiał wszystko w Polszcze: ziemię, niebo, lasy

I miał rozum, zawołał Tadeusz z zapałem:

Te państwa niebo Włoskie, jak o niém słyszałem,

Błękitne, czyste, wszak to jak zamarzła woda;

Czyż nie piękniejsze stokroć wiatr i niepogoda?

U nas dość głowę podnieść, ileż to widoków!

Ileż scen i obrazów s saméj gry obłoków!

Bo każda chmura inna: na przykład jesienna

Pełźnie jak żółw leniwa, ulewą brzemienna,

I z nieba aż do ziemi spuszcza długie smugi

Jak rozwite warkocze, to są deszczu strugi.

Chmura z gradem, jak balon szybko z wiatrem leci

Krągła, ciemno-błękitna, w środku żółto świeci,

Szum wielki słychać w koło: nawet te codzienne,

Patrzcie Państwo, te białe chmurki, jak odmienne!

Z razu jak stada dzikich gęsi lub łabędzi,

A s tyłu wiatr jak sokół do kupy je pędzi:

Ściskają się, grubieją, rosną, nowe dziwy!

Dostają krzywych karków, rospuszczają grzywy,

Wysuwają nóg rzędy, i po niebios sklepie

Przelatują jak tabun rumaków po stepie:

Wszystkie białe jak srebro, zmieszały się nagle

Z ich karków rosną maszty, z grzyw szerokie żagle,

Tabun zmienia się w okręt i wspaniale płynie

Cicho, zwolna, po niebios błękitnéj równinie!

Hrabia i Telimena poglądali w górę;

Tadeusz jedną ręką pokazał im chmurę,

A drugą ścisnął zlekka rączkę Telimeny;

Kilka już upłynęło minut cichéj sceny;

Hrabia rozłożył papier na swym kapieluszu,

I wydobył ołówek: wtem przykry dla uszu

Odezwał się dzwon dworski, i zaraz śród lasu

Głuchego, pełno było krzyku i hałasu.

Hrabia kiwnąwszy głową, rzekł poważnym tonem:

Tak to na świecie wszystko los zwykł kończyć dzwonem.

Rachunki myśli wielkiéj, plany wyobraźni,

Zabawki niewinności, uciechy przyjaźni,

Wylania się serc czułych! gdy śpiż zdala ryknie,

Wszystko miesza się, zrywa, mąci się i niknie!

Tu obróciwszy czuły wzrok ku Telimenie,

«Cóż zostaje?» a ona mu rzekła: «wspomnienie»

I chcąc Hrabiego nieco ułagodzić smutek,

Podała mu urwany kwiatek niezabudek.

Hrabia go ucałował i na pierś przyśpilał,

Tadeusz z drugiej strony krzak ziela roschylał,

Widząc że się ku niemu tém zielem przewija

Coś białego, była to rączka jak lilija:

Pochwycił ją, całował, i usty po cichu

Utonął w niéj jak pszczoła w lilii kielichu;

Uczuł na ustach zimno; znalazł klucz i biały

Papier w trąbkę zwiniony, był to listek mały;

Porwał, schował w kieszenie, niewié co klucz znaczy,

Lecz mu to owa biała kartka wytłumaczy.

Dzwon wciąż dzwonił, i echem i głębi cichych lasów

Odezwało się tysiąc krzyków i hałasów;

Odgłos to był szukania i nawoływania,

Hasło zakończonego na dziś grzybo-brania,

Odgłos nie smutny wcale, ani pogrzebowy

Jak się Hrabiemu zdało, owszem obiadowy.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке