Mickiewicz Adam - Pan Tadeusz стр 15.

Шрифт
Фон

Grzybów było w bród: chłopcy biorą krasnolice,

Tyle w pieśniach litewskich sławione lisice ,

Co są godłem panieństwa: bo czerw ich niezjada

I dziwna, żaden owad na nich nieusiada.

Panienki za wysmukłym gonią borowikiem

Którego pieśń nazywa grzybów półkownikiem.

Wszyscy dybią na rydza ; ten wzrostem skromniejszy

I mniej sławny w piosenkach, za to najsmaczniejszy,

Czy świeży, czy solony, czy jesiennéj pory,

Czy zimą. Ale Wojski zbierał muchomory .

Inne pospólstwo grzybów pogardzone w braku

Dla szkodliwości albo niedobrego smaku,

Lecz niesą bez użytku, one zwierza pasą.

I gniazdem są owadów i gajów okrasą.

Na zielonym obrusie łąk, jako szeregi

Naczyń stołowych sterczą: tu s krągłemi brzegi

Surojadki srebrzyste, żółte i czerwone,

Niby czareczki rożném winem napełnione;

Koźlak jak przewrócone kubka dno wypukłe,

Lejaki jako szampańskie kieliszki wysmukłe,

Bielaki krągłe, białe, szerokie i płaskie,

Jakby mlekiem nalane filiżanki saskie,

I kulista, czarniawym pyłkiem napełniona

Purchawka , jak pieprzniczka zaś innych imiona

Znane tylko w zajęczym, lub wilczym języku,

Od ludzi nieochrzczone; a jest ich bez liku.

Ni wilczych ni zajęczych nikt dotknąć nieraczy,

A kto schyla się ku nim, gdy błąd swój obaczy,

Zagniewany, grzyb złamie, albo nogą kopnie;

Tak szpecąc trawię, czyni bardzo nierostropnie.

Telimena ni wilczych, ni ludzkich niezbiera,

Rostargniona, znudzona, do koła spoziera,

Z głową w górę zadartą. Więc Pan Rejent w gniewie

Mówił o niéj, że grzybów szukała na drzewie;

Assessor ją złośliwiej, równał do samicy,

Która miejsca na gniazdo szuka w okolicy.

Jakoż zdała się szukać samotności, ciszy,

Oddalała się zwolna od swych towarzyszy,

I szła lasem na wzgórek pochyło wyniosły,

Ocieniony, bo drzewa gęściéj na nim rosły.

Wśrodku szarzał się kamień; strumień s pod kamienia

Szumiał, tryskał, i zaraz, jakby szukał cienia

Chował się między gęste i wysokie zioła,

Które wodą pojone bujały do koła;

Tam ów bystry swawolnik spowijany w trawy

I liściem podesłany, bez rucha, bez wrzawy,

Niewidzialny i ledwie dosłyszany szepce,

Jako dziecię krzykliwe złożone w kolebce,

Gdy matka nad niém zwiąże firanki majowe

I liścia makowego nasypie pod głowę:

Miejsce piękne i ciche, tu się często schrania

Telimena, zowiąc je Świątynią dumania .

Stanąwszy nad strumieniem, rzuciła na trawnik

Z ramion, swój szal powiewny, czerwony jak krwawnik,

I podobna pływaczce, która do kąpieli

Zimnéj schyla się, nim się zanurzyć ośmieli,

Klęknęła i powoli chyliła się bokiem;

Wreszcie, jakby porwana koralu potokiem,

Upadła nań i cała wzdłuż się rospostarła,

Łokcie na trawie, skronie na dłoniach oparła,

Z głową na dół skłoniona; na dole o głowy,

Błysnął francuskiéj książki papier welinowy;

Nad alabastrowemi stronicami księgi,

Wiły się czarne pukle i różowe wstęgi.

W szmaragdzie bujnych traw, na krwawnikowym szalu,

W sukni długiéj, jak gdyby w powłoce koralu,

Od któréj odbijał się włos z jednego końca,

Z drugiego czarny trzewik; po bokach błyszcząca

Śnieżną pończoszką, chustką, białością rąk, lica,

Wydawała się zdała jak pstra gąsienica,

Gdy wpełźnie na zielony liść klonu.

Niestety!

Wszystkie tego obrazu wdzięki i zalety,

Darmo czekały znawców, nikt niezważał na nie,

Tak mocno zajmowało wszystkich grzybobranie

Tadeusz przecież zważał i w bok strzelał okiem,

I nieśmiejąc iść prosto, przysuwał się bokiem:

Jak strzelec gdy w ruchoméj, gałęzistéj szopie,

Usiadłszy na dwóch kołach, podjeżdża na dropie,

Albo na siewki idąc, przy koniu się kryje,

Strzelbę złoży na siodle lub pod końską szyję,

Niby to bronę włóczy, niby

z dziecięcia.

Telimena zdziwiona i prawie wylękła,

Podnosiła się coraz, na szalu uklękła,

Zrazu słuchała pilnie, potém dłoni ruchem

Przeczyła, ręką żwawo wstrząsając nad uchem,

Odpędzając jak owad nieprzyjemne słowu

Na powrót w usta mówcy

«A! A! to rzecz nowa!

Czy to Tadeuszowi szkodzi czy nieszkodzi,

Rzekła z gniewem, sądź o tém sam W Pan Dobrodziéj,

Mnie nic do Tadeusza, sami o nim radźcie,

Zróbcie go ekonomem, lub w karczmie posadźcie,

Niech szynkuje lub z lasu niech zwierzynę znosi:

Z nim sobie co zechcecie zróbcie; lecz do Zosi?

Co Wać Państwu do Zosi? ja jéj ręką rządzę,

Ja sama. Że Pan Jacek dawał był pieniądze

Na wychowanie Zosi i że jéj wyznaczył

Małą pensyjkę roczną, więcéj przyrzec raczył;

Toć jej jeszcze niekupił. Z resztą Państwo wiecie,

I dotąd jeszcze o tém wiadomo na świecie,

Że hojność Państwa dla nas nie jest bez powodu,

Winni coś Soplicowie dla Horeszków rodu.»

(Téj części mowy Sędzia słuchał z niepojętém

Pomieszaniem, żałością i widocznym wstrętem;

Jakby lękał się reszty mowy, głowę skłonił,

I ręką potakując, mocno się zapłonił.)

Telimena kończyła: byłam jéj piastunką,

Jestem krewną, jedyną Zosi opiekunką.

Nikt oprócz mnie niebędzie myślił o jéj szczęściu

A jeśli ona szczęście znajdzie w tém zamęściu?

Rzekł Sędzia, wzrok podnosząc; jeśli Tadeuszka

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке