Tymczasem dziadek wciąż narzekał.
– Pamiętaj, że mamy robotę do zrobienia jutro wieczorem.
Scratch nie odpowiedział, tylko słuchał, jak ganek domu skrzypi. Nie, nie zapomni, co trzeba zrobić jutro wieczorem. To brudna robota, ale trzeba ją wykonać.
* * *
Libby Clark szła za swoim starszym bratem i kuzynem dw kierunku ciemnego zagajnika, który leżał za sąsiadującymi ogródkami. Nie chciała tu być. Chciała być w domu, w swoim przytulnym łóżku.
Jej brat, Gary, szedł na czele z latarką w dłoni. Wyglądał dziwnie w swoim kostiumie Spidermana. Jej kuzynka, Denise, podążała za Garym w stroju Kobiety Kota. Libby dreptała za nimi obojgiem.
– Chodźcie, wy dwie – powiedział Gary, maszerując naprzód.
Wśliznął się dobrze między dwa krzaki, podobnie jak Denise, ale kostium Libby był bufiasty i zaczepił się o gałęzie. Teraz pojawiło się coś nowego, czego mogła się bać. Jeśli zniszczy kostium trzmiela, mamusia wpadnie w szał. Libby zdołała się rozplątać i podbiegła, żeby dogonić resztę.
– Chcę iść do domu – powiedziała Libby.
– Droga wolna – rzucił Gary, idąc dalej w tym samym kierunku.
Ale oczywiście Libby była zbyt przerażona, by wrócić. Zaszli już za daleko. Nie odważyłaby się wrócić sama.
– Może wszyscy powinniśmy wrócić – zasugerowała Denise. – Libby się boi.
Gary zatrzymał się i odwrócił. Libby żałowała, że nie może zobaczyć jego twarzy pod maską.
– Co jest, Denise? – zawołał. – Też się cykasz?
Denise zaśmiała się nerwowo.
– Nie – odezwała się. Libby wiedziała, że kłamie.
– Więc chodźcie obie – odrzekł Gary.
Mała grupa wciąż szła naprzód. Ziemia była mokra i śliska, a mokre chwasty sięgały Libby aż po kolana. Przynajmniej przestało padać. Księżyc zaczynał przezierać przez chmury. Robiło się jednak coraz zimniej i Libby była cała mokra. Trzęsła się i była naprawdę przerażona.
W końcu drzewa i krzewy otworzyły się na dużą polanę. Z mokrej ziemi unosiła się para. Gary zatrzymał się na skraju przestrzeni, podobnie jak Denise i Libby.
– To tutaj – szepnął Gary, wskazując palcem. – Patrzcie. Jest kwadratowa, tak jakby miał tu być dom lub coś takiego. Ale tu nie ma domu. Nic tu nie ma. Nawet drzewa i krzaki tu nie rosną. Tylko chwasty, to wszystko. To dlatego, że to przeklęta ziemia. Tutaj żyją duchy.
Libby przypomniała sobie o tym, co powiedział tata.
Nie ma czegoś takiego jak duchy.
Mimo to jej kolana drżały. Bała się, że zaraz się zsika. Mamusi na pewno by się to nie spodobało.
– A to? – zapytała Denise.
Wskazała na dwa kształty wyrastające z ziemi. Dla Libby wyglądały jak wielkie rury wygięte u góry, które były prawie całkowicie zarośnięte bluszczem.
– Nie wiem – powiedział Gary. – Przypominają mi peryskopy okrętów podwodnych. Może duchy nas obserwują. Idź i zobacz, Denise.
Denise zaśmiała się z przerażeniem.
– Sam zobacz! – odparła Denise.
– Dobra – odrzekł Gary.
Gary nieśmiało wyszedł na polanę i podszedł do jednego z kształtów. Zatrzymał się w odległości około trzech stóp od niego. Potem odwrócił się i wrócił do swojej kuzynki i siostry.
– Nie potrafię powiedzieć, co to jest – oznajmił.
Denise znów się zaśmiała.
– To dlatego, że nawet nie spojrzałeś! – wyśmiała go.
– Spojrzałem – odparł Gary.
– Wcale nie! Nawet się do tego nie zbliżyłeś!
– Zbliżyłem się. Jeśli jesteś taka ciekawa, to sama sprawdź.
Denise przez chwilę nic nie odpowiedziała. Potem wybiegła na pustą polanę. Zbliżyła się nieco bardziej do tego kształtu niż Gary, ale szybko odbiegła, nie zatrzymując się.
– Też nie wiem, co to jest – oznajmiła.
– Twoja kolej, Libby – powiedział Gary.
Strach Libby oplótł jej gardło jak bluszcz.
– Nie zmuszaj jej, Gary – odrzekła Denise. – Jest za mała.
– Nie jest za mała. Ona dorasta. Czas, żeby się zachowywała jak dorosła.
Gary mocno popchnął Libby tak, że znalazła się na polanie, o kilka kroków od nich. Odwróciła się i próbowała wrócić, ale Gary wyciągnął rękę, by ją zatrzymać.
– Hola – powiedział. – Denise i ja już tam poszliśmy. Ty też musisz iść.
Libby przełknęła ślinę, odwróciła się i spojrzała na pustą przestrzeń z dwoma wygiętymi obiektami. Miała przerażające wrażenie, że mogą na nią patrzeć.
Znowu przypomniała sobie słowa taty…
Nie ma czegoś takiego jak duchy.
Tata nie kłamałby w takich sprawach. Więc czego w takim razie się bała?
Poza tym wściekała się na Gary’ego za to, że był tyranem. Była prawie tak samo wściekła, co przerażona.
Ja mu pokażę, pomyślała.
Na wciąż drżących nogach, krok po kroku wyszła na dużą kwadratową przestrzeń. Gdy szła w kierunku metalowego obiektu, poczuła nagły przypływ odwagi.
Zbliżywszy się do niego na mniejszą odległość, niż nawet Gary czy Denise, poczuła się z siebie bardzo dumna. Jednak nie potrafiła powiedzieć, czym było to coś.
Z większą odwagą, niż się spodziewała, wyciągnęła rękę w kierunku obiektu. Wsunęła palce między liście bluszczu z nadzieją, że jej ręka nie zostanie porwana, zjedzona, a może coś jeszcze gorszego. Jej palce natknęły się na twardą, zimną, metalową rurę.
Co to może być? zastanawiała się.
Teraz poczuła lekkie wibracje w rurze. I coś usłyszała. Wydawało się, że dźwięk pochodził z rury.
Pochyliła się bardzo blisko rury. Dźwięk był cichy, ale wiedziała, że nie był wytworem jej wyobraźni. Dźwięk był prawdziwy, przypominał głos płaczącej i jęczącej kobiety.
Libby oderwała rękę od rury. Była zbyt przerażona, by się poruszyć, mówić, krzyczeć lub zrobić cokolwiek innego. Nie mogła nawet oddychać. Czuła się jak wtedy, kiedy spadła z drzewa na plecy i nie mogła nabrać powietrza.
Wiedziała, że musi uciekać, ale stała jak wmurowana. To było tak, jakby musiała powiedzieć swojemu ciału, jak miało się poruszać.
Odwróć się i uciekaj, pomyślała.
Jednak przez kilka przerażających sekund po prostu nie była w stanie tego zrobić.
Nagle jej nogi zaczęły biec same i nagle rzuciła się z powrotem na skraj polany wystraszona, że coś naprawdę złego pochwyci ją, złapie i wciągnie.
Kiedy dotarła na skraj lasu, pochyliła się i złapała oddech. Teraz zdała sobie sprawę, że przez cały ten czas nawet nie oddychała.
– Co się stało? – zapytała Denise.
– Tam jest duch! – wydyszała Libby. – Słyszałam ducha!
Nie czekała na odpowiedź. Zerwała się i pobiegła tak szybko, jak tylko mogła, ścieżką, którą przyszli. Usłyszała, jak biegnie za nią jej brat i kuzynka.
– Hej, Libby, stój! – zawołał jej brat. – Zaczekaj!
Ale nie było mowy, żeby przestała biec, dopóki nie będzie bezpieczna w swoim domu.
Rozdział 4
Riley zapukała do drzwi sypialni April. Było południe. To już chyba czas, żeby jej córka wstała. Jednak odpowiedź, którą otrzymała, nie była tą, na którą liczyła.
– Czego chcesz? – z pokoju dobiegła przytłumiona, ponura odpowiedź.
– Zamierzasz spać cały dzień? – spytała Riley.
– Już wstałam. Za minutę będę na dole.
Z westchnieniem, Riley zeszła po schodach. Żałowała, że nie było Gabrieli, ale ona w niedziele zawsze brała trochę wolnego.
Riley opadła na kanapę. April przez cały poprzedni dzień była ponura i zdystansowana. Riley nie wiedziała, jak złagodzić niezidentyfikowane napięcie między nimi i poczuła ulgę, gdy April poszła wieczorem na imprezę halloweenową. Ponieważ była w domu przyjaciółki kilka przecznic dalej, Riley nie martwiła się o nią. Przynajmniej do czasu, aż minie pierwsza w nocy, a jej córki nadal nie będzie w domu.
Na szczęście April pojawiła się, podczas gdy Riley nadal rozważała, czy podjąć jakieś działania. Poszła prosto do łóżka, nie odzywając się ani słowem do matki. I jak na razie, tego ranka także nie wydawała się bardziej skora do rozmowy.
Riley była zadowolona, że wróciła do domu i teraz mogła spróbować rozwiązać problem. Nie zaangażowała się jeszcze w nową sprawę i wciąż czuła się z tego powodu rozdarta. Bill przekazywał jej informacje, więc wiedziała, że wczoraj on i Lucy Vargas poszli zbadać zniknięcie Meary Keagan. Przeprowadzili wywiad z rodziną, dla której pracowała Meara, a także z jej sąsiadami w jej budynku mieszkalnym. Nie uzyskali żadnych tropów.