Avery stała przed rampą.
– Tutaj – powiedziała, wskazując wysoko zawieszoną kamerę. – Musimy dostać nagranie stąd. Należy chyba do agencji nieruchomości. Wejdźmy i przekonajmy się, co tam jest.
Ramirez potrząsnął głową.
– Odbiło ci – powiedział. – Na tym nagraniu gówno widać.
– Nie było żadnego powodu, aby Cindy Jenkins miała wchodzić w tę alejkę – powiedziała Avery. – Jej chłopak mieszka zupełnie gdzie indziej.
– Może chciała się przejść – stwierdził. – Chodzi mi o to, że może niepotrzebnie ściągasz tyle osób, jeśli to tylko przeczucie
– Ale to nie jest przeczucie. Widziałam nagranie.
– Ja też widziałem sporo czarnych plam, z których nic nie wynika – nie ustępował. – Dlaczego zabójca miałby atakować właśnie tutaj? Wszędzie pełno kamer. Musiałby być kompletnym idiotą.
– Chodźmy się przekonać – zaproponowała.
Agencja nieruchomości Top Real Estate była właścicielem oszklonego budynku i rampy załadunkowej.
Po krótkiej rozmowie z ochroną przy recepcji, Avery i Ramirez usłyszeli, że mają poczekać na skórzanej kanapie, aż przyjdzie do nich ktoś z kierownictwa. Po dziesięciu minutach pojawił się szef ochrony i prezes firmy.
Avery uśmiechnęła się do nich najpiękniej, jak potrafiła i przywitali się uściskiem dłoni.
– Dziękujemy, że panowie przyszli – powiedziała. – Chcielibyśmy zobaczyć nagranie z kamery umieszczonej bezpośrednio nad rampą załadowczą. Nie mamy nakazu – zmarszczyła brwi. – Mamy natomiast martwą dziewczynę, którą porwano w sobotę w nocy, najprawdopodobniej przed Państwa tylnym wejściem. O ile czegoś nie znajdziemy, to powinniśmy stąd zniknąć w ciągu dwudziestu minut.
– A jeśli coś się pojawi? – spytał prezes.
– Wówczas okaże się, że podjęli państwo najlepszą możliwą decyzję, udzielając pomocy policji w niezwykle pilnej i delikatnej sprawie. Uzyskanie nakazu może pochłonąć cały dzień. Ciało tej dziewczyny jest martwe od dwóch dni. Ona już nic nie powie. Nie jest w stanie nam pomóc. Za to państwo – jak najbardziej. Bardzo o to proszę. Z każdą zmarnowaną sekundą zacierają się ślady.
Prezes pokiwał głową jakby do własnych myśli i zwrócił się do ochroniarza.
– Zaprowadź ich, Davis – powiedział. – Udostępnij to, co jest im potrzebne. A jeśli pojawią się jakieś problemy – powiedział do Avery – proszę przyjść i mnie znaleźć.
W drodze Ramirez gwizdnął do siebie.
– Przyjemniaczek – powiedział.
– Wszystko jedno – wyszeptała Avery.
Centrum ochrony agencji nieruchomości Top Real Estate okazało się pełnym hałasu pomieszczeniem z ponad dwudziestoma ekranami telewizyjnymi. Strażnik siedział przy czarnym stole i klawiaturze.
– Dobra – rzekł. – Godzina i miejsce?
– Rampa załadowcza. Około drugiej pięćdziesiąt dwie. I proszę przewijać w przód.
Ramirez potrząsnął głową.
– Niczego tu nie znajdziemy.
Agencja dysponowała znacznie lepszymi kamerami, niż te w sklepie z papierosami. Z kolorowym obrazem. Większość ekranów miała podobny rozmiar, ale jeden był szczególnie duży. Strażnik przełączył kamerę z rampy na większy ekran i przewinął obraz w tył.
– Tutaj – krzyknęła Avery. – Stop.
Obraz zatrzymał się na drugiej pięćdziesiąt. Kamera pokazała panoramiczny widok na parking dokładnie naprzeciwko rampy do rozładunku, a także po lewej stronie, w kierunku znaku ślepej uliczki oraz ulicy dalej. Obejmowała tylko częściowo alejkę, która prowadziła w kierunku Brattle. Na parkingu stał jeden samochód – minivan w kolorze ciemnoniebieskim.
– A co tu robi ten samochód? – zdumiał się strażnik.
– Jesteś w stanie odczytać rejestrację? – zastanawiała się Avery.
– Tak, jasne – powiedział Ramirez.
Cała trójka zamarła w oczekiwaniu. Przez chwilę poruszały się jedynie samochody na prostopadłej ulicy. A także drzewa.
O drugiej pięćdziesiąt trzy ukazały się dwie osoby.
Mogli stanowić zakochaną parę.
Jedną osobą był mniejszy mężczyzna, żylasty i niski, o gęstych, szorstkich włosach, z wąsami i w okularach. Drugą była dziewczyna, wyższa, z długimi włosami. Miała na sobie jasną, letnią sukienkę i sandały. Sprawiali wrażenie, jakby tańczyli. On trzymał ją za rękę i obracał dziewczyną w talii.
– Ja pierdolę – powiedział Ramirez – to Jenkins.
– Ta sama sukienka – rzekła Avery – i buty, i włosy.
– Jest naćpana – zauważył Ramirez. – Spójrz na nią. Stopy ciągną się jej po ziemi.
Patrzyli, jak zabójca otwiera drzwi po stronie pasażera i wsadza dziewczynę do środka. Następnie skręcił odwrócił się, przeszedł na stronę kierowcy, spojrzał prosto w kamerę nad rampą, skłonił się teatralnym gestem i odwrócił do drzwi kierowcy.
– Noż kurna! – zawył Ramirez. – Skurwiel sobie z nami pogrywa!
– Teraz potrzebuję wszystkich – powiedziała Avery. – Thompson i Jones zajmą się całodobową obserwacją. Thompson może zostać w parku. Powiedz mu o minivanie. To zawęzi zakres poszukiwań. Jones ma trudniejsze zadanie. Niech się tutaj stawi i namierzy wóz. Nie interesuje mnie jak to zrobi. Powiedz mu, żeby wyszukał wszystkie kamery, które mogą mu w tym pomóc.
Odwróciła się do Ramireza, który odwzajemnił spojrzenie, zszokowany i pod wrażeniem.
– To mamy naszego zabójcę.
Rozdział siódmy
O godzinie osiemnastej czterdzieści pięć, w trakcie jazdy windą na drugie piętro komisariatu Avery dopadło zmęczenie. Cała energia i impet czerpane z porannych rewelacji pozwoliły jej dobrze przeżyć ten dzień. Niezliczone pytania bez odpowiedzi pozostawiła sobie na noc. Avery miała jasną karnację, więc słońce zdążyło ją nieco spalić, włosy były w nieładzie, a żakiet zwisał jej przez ramę. Wysunięta ze spodni bluzka była już brudna. Natomiast Ramirez sprawiał wrażenie bardziej świeżego niż o poranku: miał zaczesane do tyłu włosy, garnitur prawie idealnie wyprasowany, wzrok wyostrzony, a na czole zaledwie ślad potu.
– Jak ty to robisz, że tak świetnie wyglądasz? – spytała.
– Hiszpańsko-meksykańska krew – wyjaśnił z dumą. – Mogę tyrać przez dwadzieścia cztery, czterdzieści osiem godzin bez przerwy i cały czas dobrze się prezentuję.
Obrzucił na Avery szybkim, nieśmiałym spojrzeniem i jęknął:
– Rzeczywiście, wyglądasz okropnie.
Jego oczy były pełne szacunku.
– Ale udało ci się.
Wieczorem piętro było zaludnione tylko w połowie, ponieważ większość funkcjonariuszy poszła już do domu lub pracowała w terenie. W sali konferencyjnej paliły się światła. Dylan Connelly chodził w kółko, ewidentnie poirytowany. Na ich widok rzucił się do drzwi.
– Gdzieście się, do cholery, podziewali?! – warknął. – Powiedziałem, że chcę mieć raport na biurku o piątej. Wyłączyliście walkie-talkie. Oboje. – podkreślił. – Po pani, Black, mogłem się tego spodziewać. Po tobie już nie, Ramirez. Nikt do mnie nie zadzwonił. Nikt nie odbiera telefonu. Nadkomisarz też jest wkurzony, więc nie idźcie się do niego skarżyć. Wiecie, co się tutaj działo? Co wam, do diabła, przyszło do głowy?
Ramirez podniósł dłonie.
– Dzwoniliśmy – powiedział. – Zostawiłem ci wiadomość.
– Zadzwoniłeś dwadzieścia minut temu – odparował Dylan. – Natomiast ja dzwoniłem co pół godziny od wpół do piątej. Czy ktoś umarł? Goniliście zabójcę? Czy też sam Bóg Wszechmogący zstąpił z nieba, aby wesprzeć was w tej sprawie? Ponieważ to są jedyne odpowiedzi do zaakceptowania na usprawiedliwienie waszej jawnej niesubordynacji. Powinienem was oboje w tej chwili zdjąć z tej sprawy.
Wskazał na salę konferencyjną.
– Do środka.
Avery puściła gniewne pogróżki mimo uszu. Furia Dylana stanowiła dla niej szum w tle, który bez problemu filtrowała. Tę umiejętność opanowała już dawno, w Ohio, gdy musiała wysłuchiwać wrzasków ojca i krzyków na matkę prawie każdej nocy. Zatykała wówczas uszy, śpiewała piosenkę i marzyła o dniu, gdy wreszcie będzie wolna. Teraz ważniejsze sprawy przyciągały jej uwagę.