Морган Райс - Złoczyńca, Więźniarka, Królewna стр 11.

Шрифт
Фон

Złoto dostał od kupca, do którego zabrał dwa sztylety. Wykuł je, by móc pokazać tym, którzy mogli go nająć. Był to piękny oręż, taki, który z dumą nosiłby u pasa niejeden możnowładca, zdobiony złotym filigranem i wyrytymi na rękojeściach scenami łowów. Były to ostatnie cenne przedmioty, jakie mu pozostały. Czekał z tuzinem innych ludzi przed kontuarem kupca i otrzymał za nie połowę tego, co były warte.

Dla Berina nie miało to znaczenia. Liczyło się jedynie odnalezienie jego dzieci, a do tego potrzebne mu było złoto. Złoto, którym mógł płacić napitek dla właściwych osób, które mógł wetknąć we właściwe dłonie.

Powoli chodził od jednej karczmy Delos do drugiej. Nie mógł ot tak zadawać pytań, na które szukał odpowiedzi. Musiał mieć się na baczności. Niejaką pomocą było to, że miał w grodzie kilku przyjaciół, miał ich także w imperialnej armii. Przez minione lata wykuty przez niego oręż ocalił życie niejednemu.

Mężczyznę, którego szukał, znalazł podpitego w środku dnia w jednej z karczm. Cuchnął tak straszliwie, że ławy w pobliżu niego były puste. Berin zgadywał, iż jedynie imperialny uniform powstrzymywał karczmarza przed wyrzuceniem go na zbity pysk na ulicę. Cóż – to i fakt, iż Jacare był tak tłusty, że wynosić go musiałaby połowa mężczyzn w karczmie.

Berin zobaczył, że gruby mężczyzna podnosi oczy, widząc, iż ktoś się do niego zbliża.

- Berin? Mój stary druhu! Podejdź i wypij no ze mną! Choć ty będziesz musiał

zapłacić. Jestem teraz…

- Tłusty? Pijany? – zgadywał Berin. Wiedział, że mężczyzny nie urażą jego

przytyki. Zdawał się z rozmysłem służyć za przykład najgorszego żołnierza w szeregach imperialnej armii. Zdawało się, że przewrotnie jest z tego nawet dumny.

- … w nieco kłopotliwej sytuacji finansowej – dokończył Jacare.

- Być może mógłbym przyjść ci z pomocą – powiedział Berin. Poprosił o napitek,

lecz nie tknął swojego. Musiał rozumować jasno, jeśli ma odnaleźć Ceres i Sartesa. Odczekał zatem, aż Jacare opróżni swój kufel, siorbiąc przy tym niczym osioł u koryta z wodą.

- Cóż więc sprawiło, że ktoś taki jak ty poszukuje mego skromnego towarzystwa?

– zapytał Jacare po chwili.

- Szukam wieści – odparł Berin. – Takich, jakie ktoś na twym miejscu mógł

zasłyszeć.

- Ach, wieści. Przy ich omawianiu chce się pić. I kosztują drogo.

- Szukam mojej córki i syna – wyjaśnił Berin. W kim innym być może

wzbudziłby tymi słowami nieco współczucia, lecz wiedział, że na mężczyźnie pokroju Jacare’a nie wywrze takiego wpływu.

- Syna? Nesosa, tak?

Berin pochylił się przez stół i zacisnął dłoń wokół nadgarstka Jacare’a, który właśnie

Podnosił kufel do ust. Nie pozostało mu już zbyt wiele krzepy, której nabył wykuwając młotami broń w kuźni, był jednak wystarczająco silny, by mężczyzna się wzdrygnął. I dobrze, pomyślał Berin.

- Sartesa – odrzekł. – Mój starszy syn nie żyje. Sartesa zabrano do armii. Wiem, że dociera do ciebie wiele pogłosek. Chcę wiedzieć, gdzie jest on i gdzie jest moja córka, Ceres.

Jacare wyprostował się, a Berin pozwolił mu na to. I tak nie był pewien, czy zdoła długo jeszcze utrzymać mężczyznę w miejscu.

- Może i coś o nich słyszałem – przyznał żołnierz. – ale takie sprawy mają to do siebie, że są trudne. Mam wiele wydatków.

Berin wyciągnął niewielki mieszek ze złotem. Wysypał je na stół, wystarczająco daleko, by Jacare nie mógł po nie sięgnąć.

- Czy to pokryje twoje “wydatki”? – zapytał Berin, spoglądając na kufel mężczyzny. Spostrzegł, że przelicza złoto, najpewniej ważąc w myśli, czy zdoła przekonać Berina, by zapłacił więcej.

- Z twą córką sprawa jest prosta – powiedział Jacare. – Jest w zamku, pośród możnowładców. Ogłoszono, że ma poślubić księcia Thanosa.

Berin odetchnął z ulgą, usłyszawszy te słowa, choć nie był pewien, co o tym sądzić. Thanos był jednym z nielicznych członków królewskiego rodu, którzy zachowywali się wobec niego przyzwoicie, ale zaślubiny?

- Z twym synem sprawa ma się inaczej. Niech no pomyślę. Doszły mnie słuchy, że kilku żołnierzy z Dwudziestego trzeciego zbierało rekrutów w twojej okolicy, lecz nie mam pewności, iż jest z nimi. Jeśli tak, obozują nieco na południe stąd i usiłują wyszkolić rekrutów do walki z rebeliantami.

Na tę myśl w Berinie zagotowało się ze złości. Był w stanie odgadnąć, jak w armii potraktują Sartesa i co zawiera się w tym “szkoleniu”. Musiał uwolnić syna. Lecz Ceres była bliżej i musiał choćby zobaczyć się z córką, nim wyruszy na poszukiwania Sartesa. Podniósł się z miejsca.

- Nie pijesz już? – zapytał Jacare.

Berin nic nie odrzekł. Zamierzał udać się do zamku.

***

Berinowi łatwiej niż komu innemu było dostać się za mury zamku. Przeszło już nieco czasu, lecz nadal był tym, który stawiał się tam, by omawiać wymagania mistrzów boju co do ich oręża albo by przynieść poszczególne sztuki broni dla możnowładców. Musiał jedynie udawać, iż powrócił do pracy, przechodząc pewnym krokiem obok strażników przy zewnętrznej bramie i wchodząc na teren, gdzie sposobili się do boju wojownicy.

Teraz musiał dotrzeć tam, gdzie znajduje się jego córka – gdziekolwiek to było. Ogrodzone miejsce, w którym ćwiczyli się wojownicy a resztę zamku oddzielała zaryglowana brama. Berin musiał poczekać, aż ktoś otworzy ją z przeciwnej strony. Przepchnął się obok sługi, który to uczynił, próbując sprawiać wrażenie, iż przez jakieś naglące sprawy musi znaleźć się w innej części zamku.

Tak zresztą było, jednak większość ze strażników nie zrozumiałaby tego.

- Hej, ty! A niby dokąd się wybierasz?

Berin zatrzymał się, słysząc szorstki głos mówiącego. Nim się obrócił, wiedział już, że ujrzy strażnika, a nie wiedział, jak wyjaśnić swoją obecność w zamku tak, by mężczyzna mu uwierzył. W najlepszym razie mógł mieć nadzieję, że wyrzucą go z zamku, nim zdoła zbliżyć się do córki. W najgorszym zaś czeka go wtrącenie do lochu albo wyprowadzenie na egzekucję w miejsce, w którym nikt tego nawet nie spostrzeże.

Odwrócił się i ujrzał dwóch strażników, po których widać było, że służyli w imperialnej armii nie od dziś. Ich włosy poprzetykane były siwizną równie gęsto, jak Berina, a twarze mieli zniszczone, jak gdyby wiele lat spędzili, tocząc bój w słońcu. Jeden z nich przewyższał Berina o dobrą głowę, lecz pochylał się lekko nad włócznią, na której się wspierał. Drugi miał brodę, którą nacierał olejem i woskiem tak długo, iż zdawała się niemal tak ostra, jak broń, którą trzymał w dłoni. Na ich widok Berina ogarnęła ulga, gdyż rozpoznał ich obu.

- Varo, Caxus? – odezwał się. – To ja, Berin.

Napięcie zawisło na chwilę w powietrzu i Berin miał nadzieję, że tych dwóch go pamięta. Wtem strażnicy roześmiali się.

- W rzeczy samej, to ty – powiedział Varo, prostując się na chwilę. – Nie widzieliśmy cię tu od… ile to już czasu upłynęło, Caxusie?

Drugi mężczyzna przesuwał dłonią po brodzie, zastanawiając się nad odpowiedzią.

- Przeszło wiele miesięcy, odkąd był tu ostatni raz. Nie mówiliśmy odkąd dostarczył mi karwasze minionego lata.

- Musiałem wyjechać – wyjaśnił Berin. Nie rzekł dokąd. Kowali może i nie opłacano zbyt sowicie, ale Berin wątpił, by strażnicy dobrze zareagowali na wieść o tym, iż szukał najmu gdzie indziej. Żołnierzom zwykle nie w smak było, gdy wróg otrzymywał dobry oręż. – Nastały ciężkie czasy.

- Czasy są ciężkie wszędzie – zgodził się z nim Caxus. Berin spostrzegł, że zmarszczył nieco brew. – Nie wyjaśnia to jednak, co robisz w głównej części zamku.

- Nie powinieneś tu wchodzić, kowalu, i wiesz o tym – przytaknął Varo.

- Cóż się stało? – zapytał Caxus. – Nieoczekiwana naprawa ulubionego miecza któregoś z młodzianów w dworze? Sądzę, że doszłyby nas słuchy o tym, że Lucious strzaskał miecz. Najpewniej wychłostałby któregoś sługę do żywego mięsa.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора