Морган Райс - Przysięga Braci стр 11.

Шрифт
Фон

– Ale dlaczego mieliby ci pomóc teraz? – spytała zdziwiona. – Kim są ci ludzie?

– To najemnicy – odpowiedział Strom. – Twardzi ludzie, ukształtowani przez szorstką wyspę i wzburzone morze. Walczą tylko za najwyższe stawki.

– Piraci – rzekła Alistair z dezaprobatą, kiedy zrozumiała o kim mowa.

– Nie do końca – odpowiedział Strom. – Piraci walczą dla łupów. Ludzie z Wyspy Głazów żyją dla zabijania.

Alistair spojrzała wnikliwie na Ereca i zobaczyła w jego twarzy, że była to prawda.

– Czy szlachetnym jest walczenie o prawdę i sprawiedliwość mając u boku piratów? – spytała. – Najemników?

– Szlachetnym jest wygranie wojny. – odpowiedział Erec. – I walka w słusznej sprawie, takiej jak nasza. Sposoby prowadzenia tych walk, nie zawsze muszą być tak szlachetne, jakbyśmy sobie tego życzyli. Cel uświęca środki.

– Nie jest szlachetne umieranie – dodał Strom. – A o tym co jest szlachetne, decydują zwycięzcy, nie przegrani.

Alistair zmarszczyła czoło. Erec odwrócił się do niej.

– Nie każdy jest tak szlachetny jak ty, moja pani – powiedział. – Czy jak ja. Świat nie działa w ten sposób. Nie tak wygrywa się wojny.

– Czy można zaufać takim ludziom? – zapytała go wreszcie.

Erec westchnął i odwrócił się w stronę horyzontu. Położył ręce na biodrach i patrząc w dal, zastanawiał się dokładnie nad tym samym.

– Mój ojciec im zaufał – powiedział wreszcie. – A przed nim jego ojciec. Nigdy ich nie zawiedli.

– A czy to oznacza, że nie zawiodą również ciebie – zapytała.

Erec wpatrywał się w horyzont – w pewnym momencie mgła zaczęła powoli ustępować. Teraz przebijało się przez nią słońce. Perspektywa mocno się zmieniła, widoczność znacznie poprawiła. Nagle serce Alistair zaczęło bić dużo mocniej – w oddali zobaczyła bowiem ląd. Oto na horyzoncie wznosiła się wyspa o potężnych klifach. Wyrastała wprost w niebo. Wydawało się, że nie ma tu miejsca, do którego można by przybić, żadnej plaży, żadnego wejścia. W pewnym momencie Alistair popatrzyła w górę i zobaczyła łuk. Wrota wykute w górskiej skale. Fale roztrzaskiwały się tuż naprzeciw. Było to duże i imponujące wejście, strzeżone przez żelazne kraty, bramy te zostały wydrążone w skalnym murze. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego.

Erec patrzył w dal, przyglądał się temu, co widział. Promienie słoneczne opierały się na wrotach. Oświetlały je, jakby były one przejściem do innego świata.

– Zaufanie, pani, – odpowiedział wreszcie – jest dzieckiem potrzeby, nie zaś woli. I jest to bardzo niebezpieczna rzecz.

CHAPTER SEVEN

Darius stał na polu bitwy, trzymając w ręku stalowy miecz. Obracał się wokoło, przyglądając się krajobrazowi. To było całkowicie surrealistyczne. Pomimo tego, że wszystko widział na własne oczy, trudno było mu uwierzyć w to, co się właśnie stało. Pokonali Imperium. On, sam, w towarzystwie kilku setek miejscowych, bez żadnej prawdziwej broni plus kilkuset mężczyzn Gwendolyn – wspólnie pokonali zawodową armię Imperium, składającą się z setek żołnierzy. Tamci posiadali najlepsze zbroje, dzierżyli najdoskonalszą broń i mieli do swojej dyspozycji zerty. A on, Darius, ledwie uzbrojony, poprowadził ludzi do bitwy i ich wszystkich pokonał. To było ich pierwsze zwycięstwo nad Imperium w historii.

Tutaj, w tym miejscu, w którym spodziewał się umrzeć w obronie honoru Loti, stał teraz jako zwycięzca.

Jako zdobywca.

Kiedy Darius bliżej przyjrzał się pobojowisku, zobaczył, że pomiędzy zwłokami imperialistów leżą ciała jego własnych ludzi. Wokół leżały dziesiątki martwych mieszkańców wioski. Jego radość została stłumiona przez smutek i żal. Napiął mięśnie i poczuł własne świeże rany. Miecz prześlizgnął się po jego bicepsach i udach, na plecach czuł też ranę po uderzeniu batem. Pomyślał o zemście, która za to nadejdzie – wiedział, że ich zwycięstwo miało swoją cenę.

Ale z drugiej strony, zamyślił się, wszystko to zrobił w imię wolności.

Darius wyczuł ruch i się odwrócił – zobaczył, że w jego kierunku zmierzają Raj i Desmond. Obaj byli ranni, ale, co Darius przyjął z wielką ulgą, żywi. Dostrzegł w ich oczach inne spojrzenie, teraz patrzyli na niego inaczej – wszyscy jego ludzie patrzyli na niego inaczej. Spoglądali na niego z szacunkiem – nawet więcej niż z szacunkiem, w ich oczach malował się podziw. Był teraz niczym żywa legenda. Wszyscy widzieli co zrobił, samodzielnie stając przed armią Imperium. I ostatecznie ją pokonując.

Nie patrzyli już na niego jak na chłopca. Teraz widzieli w nim lidera. Wojownika. Było to spojrzenie, którego nigdy nie spodziewał się ujrzeć ze strony tych starszych chłopców, ze strony całego swojego ludu. Zawsze był tym, na którego nie zwracano uwagi, chłopcem, po którym niczego się nie spodziewano.

Do Raja i Desmonda dołączyły dziesiątki jego braci broni, którzy szli teraz w jego kierunku. Chłopcy z którymi ćwiczył i trenował dzień po dniu. Było ich może pięćdziesięciu. Otrząsnęli się z ran, wstali na nogi i zbierali się wokół niego. Wszyscy patrzyli na niego, stojącego tam ze stalowym mieczem w ręku i całego w ranach. Patrzyli na niego z podziwem. I z nadzieją.

Raj wystąpił do przodu i go objął. Jego pozostali towarzysze broni również do niego podchodzili i po kolei go ściskali.

– To było lekkomyślne – powiedział Raj z uśmiechem. – Nie sądziłem, że stać cię na coś takiego.

– Byłem pewien, że się poddasz – rzekł Desmond.

– Ledwie potrafię uwierzyć, że wszyscy tutaj stoimy – dodał Luzi.

Rozejrzeli się w zadumie, analizując krajobraz, wpatrując się, jakby zostali porzuceni na jakiejś innej planecie. Darius spojrzał na wszystkie te martwe ciała, na połyskujące w słońcu pancerze i broń. Usłyszał skrzeczenie ptaków, spojrzał w niebo i zobaczył, że sępy już krążą w górze.

– Weźcie ich broń – powiedział Darius, przejmując dowodzenie. Uczynił to niskim głosem, niższym niż ten, którego dotąd używał. W głosie tym niósł się autorytet, którego nigdy wcześniej w sobie nie dostrzegał – i pochowajcie naszych poległych.

Jego ludzie posłuchali, rozeszli się po polu bitwy – podchodzili po kolei do każdego żołnierza i po kolei odbierali im broń, każdy starał się wybrać jak najlepiej – niektórzy brali  miecze, inni maczety, cepy bojowe, sztylety, siekiery i młoty. Darius trzymał w ręki miecz, który odebrał wcześniej dowódcy. Podziwiał go w słońcu. Podziwiał jego wagę, analizował rękojeść i ostrze. Prawdziwa stal. Nigdy nie spodziewał się, że kiedykolwiek w życiu będzie w posiadaniu takiego przedmiotu. Chłopak miał zamiar zrobić z niego odpowiedni użytek, zabić nim tylu ludzi Imperium, ilu tylko będzie w stanie.

– Darius! – usłyszał głos, który doskonale znał.

Odwrócił się i zobaczył jak Loti przedziera się przez tłum. W oczach miała łzy. Biegła do niego, mijając wszystkich innych. Rzuciła się na niego, mocno go objęła i ściskała z całej siły. Jej gorące łzy spływały po jego szyi.

On również mocno ją przytulił.

– Nigdy tego nie zapomnę – powiedziała szlochając, ściskała go ciągle, szeptając mu słowa do ucha. – Nigdy nie zapomnę tego, co dzisiaj zrobiłeś.

Pocałowała go, a on ten pocałunek odwzajemnił. Płakała i śmiała się w tym samym czasie. Dariusowi tak bardzo ulżyło, kiedy zobaczył, że Loti żyje. Cieszył się, że może trzymać ją w ramionach i że ten koszmar się skończył, przynajmniej na razie. Póki co Imperium nie mogło jej tknąć. Kiedy ją tulił, zdał sobie sprawę, że znów zrobiłby dla niej to samo i to wiele razy.

– Bracie – dał słyszeć się głos.

Ku swojej radości zobaczył swoją siostrę, Sandarę. Szła w jego kierunku z Gwendolyn i mężczyzną, którego kochała, z Kendrickiem. Darius dostrzegł, że z ramienia Kendricka sączy się krew, zobaczył też świeże wgniecenia na jego zbroi i mieczu – poczuł w stosunku do niego ogromną wdzięczność. Wiedział, że gdyby nie Gwendolyn, Kendrick i ich wojsko, jego ludzie polegliby dziś na polu bitwy.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора