Морган Райс - Zew Honoru стр 10.

Шрифт
Фон

Podniósł wzrok i zobaczył zbliżającego się olbrzyma. Tym razem nie mógł już nic zrobić. Jakiekolwiek moce posiadał, wyczerpały się.

Zamknął oczy.

Proszę Boże, pomóż mi.

Kiedy olbrzym zbliżał się do niego, Thor usłyszał nagle ciche brzęczenie, najpierw w swej głowie. Z każdą chwilą robiło się coraz głośniejsze i wkrótce czuł je już wokół siebie, w całym wszechświecie. Poczuł się dziwnie, jak nigdy dotąd; poczuł jedność z otaczającym go powietrzem, kołyszącymi się drzewami, poruszającymi się na wietrze źdźbłami traw. Wyczuwał to brzęczenie między każdą rzeczą, każdym stworzeniem. Uniósł rękę i poczuł, jakby zagarniał tą więź, zbierał ze wszystkich zakamarków wszechświata i poddawał swojej woli.

Otworzył oczy, słysząc nad sobą to niesamowite brzęczenie i ku swemu zaskoczeniu zobaczył, jak tuż przy nim materializuje się z powietrza wielki rój pszczół. Nadlatywały ze wszystkich stron i kiedy Thor wzniósł ręce, czuł, że może nimi kierować. Nie miał pojęcia, jak to było możliwe. Wiedział jednak, że było.

Skierował ręce w stronę olbrzyma. Ogromny rój pszczół przyćmił niebo, zanurkował i pochłonął olbrzyma w całości. Wielkolud podniósł ręce do góry i zaczął wymachiwać nimi na wszystkie strony. Później zawył od tysiąca użądleń i upadł na twarz martwy. Ziemia zatrzęsła się od zderzenia z jego wielkim ciałem.

Wtedy Thor skierował dłoń w stronę armii McClouda – w większości żołnierzy dosiadających koni, gapiących się na Thora, obserwujących z szokiem tę scenę. Żołnierze zaczęli odwracać się i uciekać – lecz nie mieli dość czasu na reakcję. Thor machnął dłonią w ich kierunku. Rój pszczół zerwał się z olbrzyma i zaczął atakować żołnierzy.

Napastnicy wydali z siebie okrzyk przerażenia, po czym jak na komendę zawrócili i zaczęli uciekać w popłochu, żądleni przez niezliczony rój pszczół. Wkrótce pole bitwy opustoszało. Cała armia znikła. Niektórzy żołnierze nie zdołali uciec na czas i teraz spadali z wierzchowców, zasilając zastępy martwych ciał na ziemi.

Ocalali wojownicy odjeżdżali w pełnym galopie, ścigani przez pszczoły aż po horyzont. Donośne brzęczenie zlało się w jeden zgiełk z odgłosem dudniących kopyt i okrzykami strachu wojowników.

Thor osłupiał: w kilka minut pole bitwy opustoszało i zapanował kompletny spokój. Słyszał jedynie zawodzenie rannych, leżących w nierównych stertach, żołnierzy McClouda. Rozejrzał się dokoła i zobaczył swoich przyjaciół. Byli wyczerpani i oddychali ciężko. Wyglądali na mocno poobijanych. Odnieśli niewielkie rany, lecz poza tym mieli się dobrze. Poza oczywiście tymi trzema legionistami, których nie znał, a którzy leżeli martwi w niewielkiej odległości.

Nagle usłyszał potężne dudnienie. Odwrócił się i po przeciwnej stronie na horyzoncie dostrzegł szarżującą w ich kierunku armię króla. Zjeżdżała ze wzniesienia z Kendrickiem na czele. Galopowali i w kilka chwil znaleźli się przy Thorze i jego kompanach, jedynych ocalałych na tym pobojowisku.

Thor stał przed nimi w szoku, obserwując, jak Kendrick, Kolk, Brom i inni zeskoczyli z wierzchowców i powoli podeszli do niego. Towarzyszyły im dziesiątki rycerzy Srebrnej Gwardii, wszyscy wspaniali wojownicy królewskiej armii. Zobaczyli, że Thor oraz inni stoją sami, zwycięscy, na krwawym polu bitwy usłanym ciałami żołnierzy McClouda. Widział ich spojrzenia pełne podziwu, szacunku, a nawet trwogi. Widział to w ich oczach. Właśnie tego pragnął przez całe życie.

Właśnie stał się bohaterem.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Erec galopował na swym wierzchowcu południowym traktem. Popędzał konia jak nigdy w życiu, próbując ze wszech sił omijać ledwie widoczne w nocnym mroku wyboje i dziury. Nie zatrzymał się ani na chwilę od momentu, kiedy dowiedział się o porwaniu Alistair, o jej sprzedaży w niewolę, wywiezieniu do Baluster. Nie mógł przestać obwiniać siebie. Jaki był głupi i naiwny, że zaufał temu oberżyście, iż ten dotrzyma słowa, że wywiąże się ze swej części umowy i odda mu Alistair po wygranym turnieju. Słowo Ereca znaczyło dla niego tyle, co jego honor i przyjął, że dla innych również było świętością. Popełnił błąd. A Alistair zapłaciła za to wysoką cenę.

Na myśl o niej serce mu krwawiło. Popędzał konia coraz mocniej, uderzając go w boki obcasami. Ta piękna i wytworna dama najpierw musiała znosić poniżającą pracę dla oberżysty – a teraz została sprzedana w niewolę, na pastwę ni mniej ni więcej tylko handlu nierządem. Sama ta myśl sprawiała, że ogarniał go szał. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że to on za to odpowiadał: gdyby nie pojawił się w jej życiu, nie zaoferował, że zabierze ją stąd, być może oberżyście w ogóle nie przyszłoby do głowy, by ją sprzedać.

Pędził przez noc przy nieustannym akompaniamencie uderzeń kopyt i oddechu konia. Jego wierzchowiec był już porządnie wyczerpany i Erec obawiał się, że wkrótce zajeździ go na śmierć. Do oberży przybył tuż po turnieju. Nie robił żadnej przerwy, by odpocząć. Był w tej chwili tak znużony, wyczerpany, że czuł, jakby za chwilę miał przewrócić się i spaść z siodła. Lecz zmusił się, aby jego oczy pozostały otwarte, by nie zasnąć, kiedy tak jechał w poświacie pełnego księżyca, kierując się cały czas na południe do Baluster.

Przez całe życie słyszał opowieści o Baluster. Nigdy co prawda tam nie był. Miejsce to słynęło z hazardu, opium, nierządu, każdej możliwej do wyobrażenia przywary tego królestwa. To tam przybywali tłumnie wszyscy niezadowoleni z życia, z każdego zakątka królestwa, by pławić się w każdej znanej człowiekowi przyjemności. To miejsce było całkowitym zaprzeczeniem tego, kim był. Nigdy nie uprawiał hazardu. Pił sporadycznie, przedkładając nad to ćwiczenia i nabieranie wprawy w swych umiejętnościach. Nie potrafił zrozumieć ludzi, którzy ulegali lenistwu i oddawali się hulankom tak, jak robili to bywalcy Baluster. Pobyt w tym miejscu nie wróżył nic dobrego. Z tego mogło wyniknąć tylko samo zło. Jego serce truchlało na myśl o tym, że ona tu przebywa. Wiedział, że musi szybko ją uratować, zabrać daleko stąd, zanim ktoś wyrządzi jej krzywdę.

Księżyc schylił się już nad horyzontem, a droga stała się szersza i nosiła coraz więcej śladów podróżowania, kiedy Erec dostrzegł pierwsze oznaki miasta: niezliczone pochodnie oświetlające miejskie mury. Wyglądało to tak, jakby całe miasto zamieniło się w jedno wielkie ognisko. Erec nie był tym zdziwiony: chodziły słuchy, że jego mieszkańcy nie kładli się spać aż do rana.

Erec pogonił jeszcze bardziej swego wierzchowca. Miasto było coraz bliżej i bliżej, aż w końcu przejechał po drewnianym moście oświetlonym z każdej strony światłem pochodni. Drzemiący wartownik podskoczył na nogi kiedy Erec wpadł na most i przejechał koło niego. Strażnik zawołał: – HEJ!

Erec nawet nie zwolnił. Gdyby ten mężczyzna nabrał pewności siebie i zaczął go gonić – w co Erec wątpił i to wielce – wówczas upewniłby się, że byłaby to ostatnia rzecz, jaką zrobił w swoim życiu.

Przegalopował przez wielkie otwarte bramy rozłożonego na planie kwadratu miasta, otoczonego ze wszech stron niskim, antycznym, kamiennym murem. Przejechał wąskimi uliczkami miasta rozświetlonymi gęsto pozatykanymi pochodniami. Budynki wybudowano blisko siebie, nadając miastu klaustrofobiczny charakter. Ulice wypełniały gęste tłumy ludzi. Wszyscy sprawiali wrażenie podpitych, potykali się co rusz, przekrzykiwali głośno i przepychali – jedna wielka hulanka. Każdy zaś budynek był albo karczmą, albo jaskinią hazardu.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf epub ios.epub fb3

Популярные книги автора