Spalił się kto niezaasekurowany?
Umarł kto panu prezesowi?
Ukradli może te śliczne rysaki16 amerykańskie.
Nie mów pan głupich rzeczy, panie Palman rzekł z powagą.
Ale co się stało, panie prezesie? bo mnie się już słabo robi błagał Steiman.
No, zleciał!
Kto zleciał? Skąd? Gdzie? Kiedy? leciały strwożone zapytania.
No, zleciał z pierwszego piętra klucz i wybił sobie zębów Ha, ha, ha! śmiał się serdecznie.
Co za witz17, jaki witz! wołali, zanosząc się od śmiechu, chociaż słyszeli ten głupi dowcip po dziesięć razy na sezon.
Błazen! mruknął Stach Wilczek.
Może sobie pozwolić, stać go i na to! odpowiedział szeptem Blumenfeld.
Grosglick poszedł do swojego gabinetu, położonego za kantorem od podwórza.
Pokój umeblowany był z wielkim przepychem.
Czerwone obicie ścian ze złotymi lamperiami harmonizowało z mahoniowymi meblami suto ozdobionymi brązami.
Wielkie weneckie okno przysłonięte ciężkimi draperiami, wychodziło na długie podwórze, otoczone olbrzymimi oficynami i zamknięte czteropiętrowym gmachem fabrycznym.
Grosglick patrzył chwilę na transmisje przerzucone z jednej strony podwórza na drugą i biegnące nieustannie i na długą linię kobiet i mężczyzn tłoczących się do jednych z drzwi, z wielkimi tobołami wełnianych chustek na plecach. Byli to tkacze, którzy brali przędzę z fabryki i tkali chustki u siebie, na ręcznych warsztatach.
Potem otworzył wielką kasę wmurowaną w ścianę, przejrzał jej zawartość, wydobył pliki papierów na biurko pod okno, które przysłonił żółtawym ekranem, usiadł i zadzwonił.
Natychmiast zjawił się prokurent firmy z teką pełną papierów.
Cóż słychać, panie Steiman?
Prawie nic. Palił się w nocy A. Weber.
Znane. Cóż więcej? zapytywał, przeglądając kolejno i bardzo uważnie papiery.
Przepraszam pana prezesa, ale już nie wiem nic więcej tłumaczył się pokornie.
Mało pan wiesz mruknął bankier, odsuwając papiery i naciskając guzik elektryczny dwa razy.
Zjawił się drugi urzędnik, główny inkasent.
Cóż nowego, panie Szulc?
Zabili dwóch robotników na Bałutach, jeden miał przecięty cały brzuch.
Co mi to szkodzi, tego towaru nigdy nie braknie. Co więcej?
Mówili rano, że Pinkus Meyersohn chwiać się zaczyna.
Jemu się chce położyć na dwadzieścia pięć procent. Przynieś pan jego conto.
Szulc spiesznie przyniósł.
Bankier przejrzał uważnie i szepnął ze śmiechem:
Niech się kładzie zdrów, nam to nie zaszkodzi. Ja od pół roku czułem, że on się męczy, że on ma ochotę usiąść.
Prawda, sam słyszałem jak pan prezes mówił do Steimana.
Ja mam nos, ja zawsze mówię, że lepiej się raz dobrze wyczesać, niż dwadzieścia razy podrapać. Ha, ha, ha! roześmiał się wesoło, tak mu się podobał własny koncept.
Cóż więcej?
Nic, mnie się tylko zdaje, że pan prezes trochę źle wygląda dzisiaj.
Pan jesteś tak głupi, że ja panu muszę zmniejszyć pensję! zawołał zirytowany i zaraz po wyjściu Szulca oglądał twarz bardzo szczegółowo w lustrze, obszczypywał delikatnie pulchne policzki i długo przyglądał się językowi.
Niewyraźny, muszę się poradzić doktora myślał, dzwoniąc trzy razy.
Wszedł Blumenfeld z paczką korespondencji i rachunków.
Wiktor Hugo umarł wczoraj rzekł nieśmiało muzyk i zaczął odczytywać głośno jakieś sprawozdanie.
Dużo zostawił? zapytał bankier w przerwie oglądając sobie paznokcie.
Sześć milionów franków.
Ładny grosz. W czym?
W trzyprocentowej rencie francuskiej i w Suezach.
Doskonały papier. W czym robił?
W literaturze, bo
Co? W literaturze? zapytał zdziwiony, podnosząc oczy na niego i gładząc faworyty.
Tak, bo to był wielki poeta, wielki pisarz.
Niemiec?
Francuz.
Prawda, ja zapomniałem, przecie to jego ta powieść Ogniem i mieczem. Mnie Mery ładne kawałki z niej czytała.
Blumenfeld nie przeczył, przeczytał listy, wynotował odpowiedzi, pozbierał papiery i chciał odchodzić, ale bankier zatrzymał go skinieniem.
Pan podobno gra na fortepianie, panie Blumenfeld?
Skończyłem konserwatorium w Lipsku i klasę fortepianową u Leszetyckiego w Wiedniu.
Bardzo mi przyjemnie. Ja bardzo lubię muzykę, a szczególniej te śliczne kawałki, jakie śpiewała Patti w Paryżu. Dobrze pamiętam, o zaczął nucić dyskretnie jakąś uliczną arietkę operetkową. Ja mam dobre ucho, nieprawda?
Istotnie, zadziwiające odpowiedział Blumenfeld, przypatrując się olbrzymim, sinawym uszom bankiera.
Mnie przyszła myśl, żebyś pan dawał lekcje mojej Mery. Ona dobrze gra i to nie będą lekcje, bo pan usiądzie sobie przy niej i będzie tylko patrzeć, żeby się nie omyliła. Co pan bierzesz za godzinę?
Daję teraz lekcje u Müllerów, płaci mi trzy ruble.
Trzy ruble! Ale pan chodzisz na koniec miasta, siedzisz pan w chałupie, no i rozmawiasz pan z Müllerem, a to cham; co to za przyjemność mieć do czynenia z takimi ludźmi. A u mnie pan będziesz siedział w pałacu.
I tam w pałacu także szepnął od niechcenia Blumenfeld.
Mniejsza z tym, zgodzimy się, bo jak Bóg Kubie, tak Kuba Bogu zakończył.
Kiedy mam przyjść?
Przyjdź pan dzisiaj po południu.
Dobrze, panie prezesie.
Poproś pan do mnie Szteimana.
Dobrze panie prezesie.
Szteiman przyszedł zaraz i z niepokojem czekał rozkazów.
Grosglick wsadził ręce w kieszenie, spacerował po pokoju, gładził długo bokobrody i dopiero w końcu rzekł uroczyście:
Ja chciałem panu powiedzieć, że mnie denerwuje ten ciągły brzęk szklanek w kantorze i to ciągłe syczenie gazu.
Panie prezesie, przychodzimy tak wcześnie, że wszyscy śniadanie jadają w kantorze.
Na gazie gotują herbatę. Kto gaz płaci? Ja płacę. Ja płacę gaz na to, żebyście panowie mogli cały dzień pić herbatę! Gdzie tu jest sens! Od dzisiaj będziecie panowie płacili.
I pan prezes pija przecież
Pijam, nawet zaraz się napiję. Antoni, daj mi herbaty zawołał głośno do przedpokoju, z którego było wyjście do bramy. Mam myśl. Pijecie herbatę, pijcie i płaćcie za gaz, na tyle ludzi to nie drogo wyjdzie, a mnie dawajcie herbatę w procencie, bo przecież urządzenia gazowe są moje, w moim kantorze i pijacie w godzinach zajęcia.
Dobrze, powiem kolegom.
Ja to robię dla panów dobra, no bo teraz to oni się wstydzą pić herbatę, ich gryzie sumienie, że to na moim gazie, a jak każdy zapłaci gaz, to on będzie śmiały, on będzie mi mógł patrzeć prosto w oczy. To jest bardzo moralne, panie Szteiman, bardzo.
Miałem jeszcze prośbę do pana prezesa w imieniu kolegów.
Mów pan, ale prędko, mam mało czasu.
Pan prezes obiecał dać gratyfikację przy zamknięciu półrocza.
A bilans jak stoi?
Robią go w godzinach pozabiurowych, będzie na czas z pewnością.
Panie Szteiman rzekł poufale bankier, wstając. Usiądź pan trochę, pan jesteś zmęczony.
Dziękuję panu prezesowi, muszę zaraz iść, bo mam dużo roboty.