Mnie już sześćdziesiąt lat pisał stryj przed rokiem Anielka wyszła za mąż za weterynarza; a lipa dobrzyńska smutna
Wspomnienia odżyły, gdym spotkał Wacka. Wacek miał wówczas poprawkę z geografii i ja go uczyłem. Śmieszny Wacek, któremu psuto jeża i proponowano obcięcie uszów, żeby ojciec nie miał go za co ciągnąć i żeby uszów myć nie potrzebował, śmieszny swą dumą uczniaka i syna zagonowego szlachcica, śmieszny Wacek studentem.
Nie poznałem go; on mnie poznał i wstydliwie mi się przypomniał.
Mieszkam u niego od dwóch dni. Opowiada mi o Dobrzyniu, i tak mi smutno, ale dobrze. Jest taki czysty, młody, świeży ze swym blond jeżem i niebieskimi oczami, i mocną ręką, która i pług nieraz, i cep, i kosę trzymała. Mówi mi pan, nie chce się nawet zgodzić na: kolego.
Przecież panu wszystko jedno, a mnie tak jest zręczniej powiada.
*Wacek jest wstrętny.
Wstaje o wpół do ósmej i z wielkim hałasem czyści sobie rzeczy. Potem myje się, czesze, ubiera, klęka i modli się. Zawiesił nad łóżkiem obrazki i co dwa dni patrzy, czy nie ma pod nimi pluskiew. Wychodzi punkt o kwadrans na dziewiątą. Ani jednego wykładu nie opuścił jeszcze. Stołuje się w kuchni studenckiej; potem ma jakieś dwie lekcje. Wraca punkt o siódmej; chwyta za kości i atlas i mruczy pod nosem do dziesiątej. Potem nastawia maszynkę, o ile gospodyni nie zaprosi nas na herbatę; Wacek dostaje wówczas do herbaty łyżkę soku malinowego, ja nie.
Gospodyni nasza bardzo się nim opiekuje, temperując go na męża dla swej najmłodszej z trzech dziewic. Najstarsza ma lat trzydzieści; nie lubiła poezji, ale od czasu jak El zaczął pisać, najbardziej kocha wiersze. Średnia jest damą klasową; życie jej się sprzykrzyło i zrobiłaby ze sobą koniec, gdyby to nie był grzech. Przyszła małżonka Wacka, resp.82 pani Wacławowa, pani doktorowa chodzi do konserwatorium i gra pięć godzin dziennie na fortepianie.
Drugi pokój odnajmuje od zacnej emerytki eks-adwokat tabetyk83. Chętnie częstuje mnie papierosami, byle mógł opowiadać mi o żonie, która go z córeczkami opuściła teraz właśnie, kiedy on jest chory z pracy, i nieszczęścia do reszty zwaliły go z nóg. Mieszka z synem, śniadym siódmoklasistą, Bronkiem.
Rozmawiałem z Bronkiem kilka razy. Przeczytał w jakiejś broszurce, że ojcu grozi obłęd, że jest to choroba dziedziczna i postanowił zrobić tak jak ten z Nory Ibsena84. Biedny chłopiec!
*Stanowczo długo tu nie wytrzymam. Wacek drażni mnie niemożliwie ze swym:
Kolego, proszę pana, niech mi pan nie przeszkadza, bo się muszę uczyć.
Albo:
Kolego! mówiłem już panu, że nie znoszę żartów z siebie. Pan może być bardzo mądry dla siebie, a ja chcę być głupi dla siebie.
Cynicznie zrównoważony, prowincjonalny medalista.
*Ulica Marszałkowska. Ponury ranek jesienny.
Skończyło się panowanie prostytutek nocą; dzieci idą do szkół.
Idą.
Idą pojedyńczo, po dwoje, po troje chłopcy, i dziewczęta starsze, młodsze, najmłodsze w nowych lub zrudziałych tornistrach i ledwie od ziemi odrosłe w szubkach85 albo szynelach86 na wyrost.
A nad dziećmi wąski pas kirem chmur zasnutego nieba, na które nie patrzą, a pod stopami wilgotne błotem kamienie.
Idą drobnymi, szybkimi krokami młodsze, i poważnie, ociężale z klas wyższych. Mijają się, krzyżują, prześcigają, spotykają witają podaniem ręki chłopcy lub pocałunkiem dziewczęta, i idą razem, mówiąc o lekcjach dzisiejszych, klasowym zadaniu lub ostatnim w tym kwartale dyktandzie.
Idą objęte wspólnym mianem młodzieży szkolnej, która ma ulgi w tramwajach.
W czapkach z rozmaitymi znaczkami, w kapturkach i kapeluszach, przybranych wstążką, piórkiem, puszkiem, w kaloszach lub bez kaloszy, zapięte na wszystkie guziki lub tak tyllko sobie byle z domu prędzej wyprawić.
Idą do szkół ze wszystkimi lub niektórymi tylko prawami, do pierwszo- lub drugorzędnych, do renomowanych i mało lub wcale nie znanych. A każde ma kogoś, kto mu do tornistra włożył bułkę lub dwie bułki, z wędliną lub pieczenią od wczoraj, kto wpis opłaca i w domu pyta o stopnie i mówi: ucz się.
Idą o włosach jasnych i ciemnych, ładne i brzydkie; podobne do mamy lub taty, takie, które nos szpeci lub oczy zdobią, usta mają za szerokie lub gryzą paznokcie. Idą dzieci paralityków, głupców, suchotników, ideowców, kokot salonowych, rozpustników, lichwiarzy, fabrykantów. Idą których lekarz nie pozwolił forsować, idą za wcześnie lub za późno oddane do szkoły, pierwszo- i drugoroczne, które trzeba prosić, aby jadły, które tran piją, które stanowią całą, pół lub ćwierć pociechy rodziców i półsieroty i sieroty