Jakże tam z kaucją, zapłacicie?
Dyć tam o to już Rocho zabiega wyrzekła ostrożnie.
Jeśli nie macie pieniędzy, to ja za Antka poręczę
Bóg zapłać! schyliła mu się do nóg. Może Rocho jakoś se279 poredzi280, a jakby nie, to musi się szukać inszego281 sposobu.
Pamiętajcie, że jak będzie potrzeba, poręczę za niego.
Poszedł dalej do Jagusi, siedzącej w podle282 pod murem wraz z matką i wielce zamodlonej, ale nie nalazłszy sposobnego słowa, to jeno prześmiechnął się do niej i zawrócił do swoich.
Poleciała za nim oczami, pilnie przepatrując dziedziczki, tak wystrojone, jaże283 dziw brał, a takie bieluśkie na gębie i tak wcięte w pasie, że Jezus! Pachniało też od nich kieby284 z tego trybularza285.
Chłodziły się czymsić286, co się widziało niby te rozczapierzone ogony indycze. Paru młodych dziedziców zaglądało im w oczy i tak się cosik287 śmiali, jaże288 ludzie się tym niemało gorszyli.
Naraz kajś289 w końcu wsi, jakby na moście przy młynie, zaturkotały ostro wozy i kłęby kurzawy wzbiły się ponad drzewa.
Jakieś spóźnione szepnął Pietrek do Hanki.
Świece juchy będą gasili dorzucił ktosik.
A drudzy jęli się przechylać przez mur ogrodzenia i ciekawie zazierać290 na drogi obiegające staw.
A pokrótce, wśród wrzaskliwych jazgotów i naszczekiwań, ukazał się cały rząd ogromnych bryk, nakrytych białymi budami.
To Miemcy291! Miemcy z Podlesia! wykrzyknął ktosik292.
Jakoż i prawda to była.
Jechali w kilkanaście bryk, zaprzężonych w tęgie konie; pod płóciennymi budami widniał wszelki sprzęt domowy i siedziały kobiety i dzieci, zaś rude, opasłe Miemce z fajami w zębach szły pieszo. Wielkie psy leciały pobok293, szczerząc niekiedy kły i odszczekując lipeckim, które raz wraz zajadle docierały.
Naród rzucił się patrzeć na nich, a wielu przełaziło ogrodzenie i leciało spojrzeć z bliska.
Miemce przejeżdżały stępa, ledwie się przeciskając przez gęstwę wozów i koni, ale żaden nawet przed kościołem nie zdjął kaszkietu294 ni kogo pozdrowił. Jeno oczy się im jarzyły i brody trzęsły, jakby ze złości. Poglądali w naród hardo, kiej295 te zbóje.
Pludraki ścierwie!
Kobyle syny!
Świńskie podogonia!
Sobacze296 pociotki!
Posypały się wyzwiska kiej297 kamienie.
A co, na czyjem stanęło, Miemce? krzyknął ku nim Mateusz.
Kto kogo przeparł?
Strach wam chłopskiej pięści, co?
Poczekajta, dzisiaj odpust, zabawimy się w karczmie!
Nie odzywali się zacinając jeno konie i wielce śpiesząc.
Wolniej, pludry, bo portki pogubita.
Jakiś chłopak śmignął na nich kamieniem, a drugie też jęły cegły rwać, bych przywtórzyć, ale w porę ich przytrzymali.
Dajta spokój, chłopaki, niech odejdzie ta zaraza.
A żeby was mór nie ominął, psy heretyckie.
A któraś z lipeckich wyciągnęła pięście298 i zakrzyczała za nimi:
Bych was wytracili co do jednego kiej299 psy wściekłe
Przejechali wreszcie ginąc na topolowej, że jeno z cieniów i kurzawy szły słabnące naszczekiwania i turkoty wozów.
Wtedy taka radość rozparła Lipczaków, co już nie sposób było się komu brać do pacierzów, bo jeno kupili się coraz gęściej kole300 dziedzica. A on rad temu wielce, pogadywał wesoło, częstował tabaką i w końcu rzekł przypochlebnie:
Tęgoście podkurzyli, cały rój się wyniósł.
A bo im nasze kożuchy śmierdziały zaśmiał się któryś, a Grzela, wójtów brat, wyrzekł niby to z frasobliwością:
Za delikatny naród na chłopskich somsiadów301, bo niech jeno302 któren303 wzion304 przez łeb, to zaraz na ziem305 leciał
Pobił się to kto z nimi? pytał rozciekawiony dziedzic.
Zaśby ta pobił, Mateusz ta jednego tknął, że mu nie odrzekł na Pochwalony, to zaraz juchą się oblał i dziw duszy nie zgubił.
Do cna miętki306 naród, na oko chłopy kiej dęby, a spuścisz pięść, to jakbyś w pierzynę trafił objaśniał z cicha Mateusz.
I nie szczęściło się im na Podlesiu. Krowy im pono padły.
Prawda, nie wiedli za sobą ani jednej.
Kobus mogliby powiedzieć! wyrwał się któryś z chłopaków, ale Kłąb krzyknął ostro:
Głupiś kiej307 but! Na paskudnika pozdychały, wiadomo
Jaże308 się pokurczyli z tajonej uciechy, ale nikto już pary nie puścił, dopiero kowal przysunąwszy się bliżej rzekł:
Że się Miemce wyniesły, to już pana dziedzicowa łaska.
Bo wolę sprzedać swoim, choćby za pół darmo zapewniał gorąco, prawiąc różnoście309 a rozpowiadając, jak to on i jego dziady, i pradziady zawsze jedno trzymali z chłopami, zawsze szli razem
Na to Sikora prześmiechnął się i powiedział z cicha:
Tak mi to stary dziedzic kazali wypisać na plecach batami, że jeszcze dobrze baczę310.
Ale dziedzic jakby nie dosłyszał powiedając właśnie, co to zażył kłopotów, aby się jeno Miemców pozbyć; juści, co go słuchali przytakując politycznie, a swoje myśląc o tych jego dobrościach la311 chłopskiego narodu.
Dobrodzieje, znaku nie zrobi, choć z jajka uleje! mamrotał Sikora, jaże go Kłąb trącał, bych312 zaprzestał.
I tak se społecznie basowali, kiej jakiś księżyk w białej komży i z tacą w ręku jął się ku nim przepychać.
Cie, widzi mi się, że to Jasio organistów zawołał któryś.
Juści, co313 to był Jasio, jeno314 już ubrany po księżemu, i zbierał na kościół, co łaska. Witał się ze wszystkimi, pozdrawiał i sielnie kwestował; znali go bowiem i nijako było się wykręcać od ochfiary315, to każden supłał z węzełków ten grosz jakiś, a często gęsto i ta złotówka zabrzęczała o miedziaki; dziedzic rzucił rubla, zaś dziedziczki sypnęły srebrem, a Jasio, spocony, czerwony ze zmęczenia i radosny wielce, zbierał niestrudzenie po całym smętarzu, nie przepuszczając nikomu i nikomu też nie żałując tego dobrego słowa, a natknąwszy się na Hankę pozdrowił ją tak poczciwie, jaże316 całe czterdzieści groszy położyła; zaś kiej317 przystanął przed Jagusią i zabrzęknął w tacę, podniesła318 oczy i jakby zdrętwiała ze zdumienia, on też ździebko się pomięszał, rzekł ni to, ni owo i prędko poszedł dalej.