Tengier przestał wąchać ramię księżnej i sprężył się cały, akcentując potworność swojej pół-karlej budowy.
A jednak będziesz błaznem, Sturfanie Abnolu rzekł olbrzymiejąc ponad całym tym salonem w gigantycznej wizji swojej własnej przyszłości. (Nawet księżna Irina Wsiewołodowna poddała się temu i ujrzała go nagle innym: jakby w jakimś hyper-bajzlu wszechświatowej metropolii na piramidzie gołych i (innych) cudownie ubranych dziewczynek, w chwale wynalazcy nowego narkotyku, po wyczerpaniu wszystkich kokain, peyotlów i apotransformin. Ona u jego nóg (z których jedna była sucha (o niej to o tej nodze mówili wrogowie, że przynajmniej mniej będzie śmierdział ten potwór, jeśli mu ją obetną)) (on też był goły) nóg włochatych, wykręconych, o wstrętnych stopach żaby. Na kolanach i brzuchach przed nim tarzali się w ostatnich drgawkach szału wyznawcy-nałogowcy jego jadu).
Informacja: Wszystko to była gruba przesada. Już prawie nikt sztuki nie potrzebował. Rzadcy maniacy utrzymywali ten snobizm w pewnych ograniczonych kółkach z niesłychanym wysiłkiem.
On, dobroczynny truciciel ginących widm, stał uśmiechnięty diabelsko, przepojony tryumfem i sławą, którą wypełniona była przestrzeń dookolna aż po brzegi. W nieskończoność szły fale eteru, czy też rozprzestrzeniały się prostopadle magnetyczne pola (wszystko jedno i to mało kogo obchodziło z wyjątkiem paru ginących teoretycznych fizyków), niosąc w międzyplanetarną, wymarłą przestrzeń fale dźwięków, dobyte z jego mrocznej, brudnej duszy za późno sycącego się życiem starszawego pana raczej chamowatego pół-panka. Tengier mówił dalej do zapadającego w zupełną prostrację pisarza:
Nic cię od tego błazeństwa nie uchroni, choćbyś całkiem inaczej o sobie myślał. Czy to jest prawdą o tobie, co sam sobie wyobrażasz, czy to, czym jesteś faktycznie w splotach kłębiącej się według transcendentalnych, metafizycznych praw, społeczności. Artyści byli zawsze błaznami wielkich świata tego i takimi pozostaną, dopóki choćby takie odpadki tej wielkości walać się będą po świecie, jak tu obecni we własnym pałacu księstwo Ticonderoga. (Księżna zamarła w najwyższym zadowoleniu swych ambicji. Lubiła odwagę towarzyską swoich gości niższego gatunku. Pyszniła się ich impertynencjami kolekcjonowała je, zapisując w swoim dzienniczku, jak nazywała ten stek najbezwstydniejszych samiczych wywnętrzeń). Możesz sobie wyobrażać, że piszesz dla swego pogłębienia, a społecznie jesteś tylko saltembankiem, rozweselającym znudzone nasyceniem wszystkich pragnień dusze tej byłej elity, a dziś hołoty, która u nas jeszcze utrzymuje się jakimi cudem na wierzchu, jak brudna pianka na rwącym nurcie wstającej nowej ludzkości. Ja tylko zdaję sobie z tego sprawę i innym być bym nie mógł, a ty
Ja nie chcę znać społeczeństwa. Muszę żyć w tym błocie, ale też izoluję się od niego krzyknął znowu w nagłej pasji Abnol. Chyba, żeby to było społeczeństwo idealne, a nie nasza zakłamana demokracja. Może tam na Zachodzie lub w Chinach
Więc nie społecznie, jeśli już chcesz koniecznie, ale istotnie poza własnymi złudzeniami w każdym razie w odniesieniu do wieków przyszłych. Nie trzeba czekać Sądu Ostatecznego za 200 lat każdy z nas będzie tym, kim jest bez pięknych sukienek, bez różnych ozdóbek, bez których żyć by nie mógł, bez osobistych uroków
Szczególniej pan, panie Putrysiu wtrąciła jadowicie księżna. Tengier nie spojrzał nawet na nią.
Wiadomo będzie, co zdziałał tym swoim osobistym urokiem. A zresztą to wcale nie jest złe nawet w sferze sztuki, nie mówiąc już o życiu działaczy, zdobywców i tym podobnych przemieniaczy realnych wartości. O gdybym ja nie był garbusem o wyschniętej na patyk nodze
Wiemy wszyscy, jak pan stara się udowodnić sam przed sobą siłę swego ducha i dźwiękowych kombinacji. Ale to trochę nieczysta sprawka z tą siłą ducha właśnie. Gdyby nie emocjonalne działanie samych dźwięków
Mówi pani (Tengier nigdy nie tytułował utytułowanych) o tych tak zwanych uwiedzionych przeze mnie bubkach. (Homoseksualizm był od dawna już dozwolony i bardzo stracił przez to na sile). O tych efebach, którzy zastępują mi całe moje zawiedzione życie? rzekł Putrycydes brutalnie, jakby się wyrzygał na wspaniały ruszczucki dywan. Tak nie potrzebuję się ukrywać. Mgła potęgi lubieżnej przesłoniła mu twarz był prawie piękny. To mój jedyny tryumf, kiedy ja, wstrętny kaleka, bez cienia prawdziwego pożądania, plugawię jakieś czyste, piękne
Dosyć.
I kiedy taki pójdzie potem do swoich dziewczynek ja jestem już ponad tym i wtedy mogę się zapaść w mój świat czystej konstrukcji dźwięków, gdzie jestem pogodny jak sam Walter Pater, poza tą wstrętną seksualną ponurością, poza przypadkiem chwil takich, a nie innych jestem w bezjakościowym państwie absolutnej konieczności w dowolności! Bo cóż jest straszniejszego, jak ta godzina od drugiej do trzeciej popołudniu, kiedy nic ukryć przed sobą nie można i naga okropność metafizyczna przebija jak kieł zwaliska codziennych złud, którymi staramy się zabić bezsens życia bez wiary O, Boże! Zakrył pysk rękami i zastygł. Przerażeni goście kiwali głowami myśląc: co też to musi się dziać w tym włochatym łbie, tuż obok nas? A jednak mało kto nie zazdrościł Tengierowi tego, choćby urojonego, nie dającego żadnych dochodów niepojętego świata, w którym on żył sobie ot tak, swobodnie, jak oni na tej męczącej nawet dobrobytem wyspie spóźnionego pseudo-faszystowsko-fordowskiego galimatiasu. Księżna gładziła Tengiera po głowie, zapatrzona w swoją starość. Nagle coś się jej przekręciło. Znała takich chwil tysiące i bała się ich obłędnie.
Genezyp nie rozumiał w istocie nic, ale bebechy jego darły się dalej w nieskończoność. Pił pierwszy raz w życiu i dziwne rzeczy zaczynały mu się dziać w głowie i całym ciele. A wszystko jednak było jak na obrazku intereslose Anschaung. Chwila oderwana od przeszłości i przyszłości, wyjęta spod sądu zaszczepionych mu ideałów-nowotworów, wygięta lekko, podawała się zadem w nieskończoność tam był jeszcze ktoś osobowy, jakiś młody bóg (a chwila ta, to była księżna) tęcza była mu przy pasie, księżyc obok nóg Miciński, Izis. Piekielna frajda nieodpowiedzialności nagle zrozumiał ostatnie słowa Tengiera konieczność w dowolności cóż za głębia była w tym powiedzeniu. To ja, to ja szeptał radośnie. Widział samego siebie jakby po drugiej stronie rzeczywistości za rzeką jakąś, niby Styksem z rysunku Doré'go. Był doskonały w swej skończonej piękności, a w rzece pływały utopione ziemskie żądze, jak krwawe flaki. [Ale to wszystko nie było jeszcze to, co teraz]. Stało się. Żałował swojej nieświadomości, kiedy było już za późno na wszystko. Zatęsknił do szaleństwa za naprawdę nieodpowiedzialną epoką dziecinnej dyscypliny i swojej niepowrotnej jednolitości. A jednocześnie jakby ostatnia skorupa fałszu i obłudy spadła z ojca jego (może konał tam teraz na apopleksję?) i nagi pęd, nieprzyzwoity jak szparag czy młody bambus, wydobył się z mokrego, parującego gnojowiska. To on sam był tym bogiem w oddali i tym pędem głupim stał się dwoistym, odtąd i na zawsze. Wszystko to poczuł znowu od środka: dziwność była w nim samym świat: salon, panienki, stara rozpustnica (jej uśmiech ostry szaleństwem żalu za niepowrotnym kobiecym świństwem, za panowaniem nad tymi głupio-mądrymi koczkodanami [inaczej w myślach mężczyzn nie nazywała]) to wszystko było w nim. Zupełnie zwątpił na sekundę w realność tej całej fantasmagorii był sam i było mu rozkosznie. Nie wiedział, że jakieś panienkowate oczy wpatrzone są w niego, że widzą wszystko i że chcą go ratować były to oczy Elizy. Wobec bestialskich jego przemian wewnętrznych było to jak ukąszenie komara w zmiażdżoną łydkę. Gdyby tylko mógł odwrócić się teraz od oczu tej baby i spojrzeć w tamten kąt koło fortepianu całe życie wyglądałoby inaczej. Jednak to jest upokarzające to przeznaczenie zawarte w jakiejś babie bo oczywiście to są niższe stworzenia tak by pomyślał jeszcze pięć lat temu, kiedy to uciekł od pocałunków jakiejś przewrotnej pokojówki, o czym zupełnie zresztą zapomniał. Nie mógł pomyśleć tak teraz. [Ale czymże były te pijane wrażeńka wobec obecnej chwili przebudzenia. Teraz dopiero zdawał się wiedzieć wszystko, a ileż chwil takich, coraz wyższych (czy niższych? to zależy od charakteru całości splotu, od jego wykładnika w sferze etyki) stopni wtajemniczenia w misterium świata, miał jeszcze przed sobą?]