Morawska Zuzanna - Na zgliszczach Zakonu стр 6.

Шрифт
Фон

Gwar ten niemiłe sprawiał wrażenie na młodym adepcie. Był to jakby zgrzyt zardzewiałego żelaza, kaleczący jego podniosłe uczucia.

Gdy przechodził przez dziesiąty podwórzec, wzrok jego spotkał się znów z wzrokiem młodego knechta, który z jakimś szczególnym wyrazem patrzył na niego, jakby oczekując przyjaznego wejrzenia. I uśmiechnęli się znów obaj.

A był to jedyny uśmiech, jaki przewinął się dnia tego po ustach młodego rycerza.

Kobiałki z jagodami

Jakkolwiek dzwony wielkiej uroczystości w zamku krzyżackim nie czyniły miłego wrażenia, a ludność miejska i okoliczna kryła się, żeby nawet dźwięku ich nie słyszeć, znalazły się wszakże tak odważne istoty, które podszedłszy pod same mury, wsłuchiwały się pilnie, jak gdyby chciały przeniknąć, co dzwony te głoszą.

Były to dwie niewiasty ubrane bardzo biednie, jak w ogóle lud zgnębiony w okolicach Marienburga się odziewał. Szare płótnianki, mocno połatane, nie sięgały kostek, duże biedne chusty na głowie, nasunięte na czoło, były związane tak szczelnie, że zaledwie oczy spod nich wyglądały. Nikt też nie mógł poznać, czy były stare, czy młode, a ruchy ich ociężałe również nie zdradzały wieku. Obie niosły duże, z kory brzezinowej kobiałki, napełnione rumieniącymi się poziomkami. Nogi zaś bose, wsunięte w łapcie z łyka mocno zapylone świadczyły, iż z daleka przychodzą. Mimo tych ruchów ociężałych, chwilami szły żwawiej, podsuwały się pod grube mury otaczające zamek, a wtedy postaci ich zgnębione prostowały się, a oczy wpatrywały się śmiało w czerwone cegły, jak gdyby w nich jakiegoś znaku czy otworu szukały. Wtedy można było dostrzec, że jedna była dużo wyższa i już w podeszłych leciech6, druga ledwo z lat dziecięcych w hoże dziewczę rozkwitała.

Okrążyły tak dokoła zamek tuż nad samą fosą, czasem chwytały się za ręce, podtrzymując wzajem, jak gdyby lękały się spaść z wału, i znów przypatrywały się murom.

 Próżna nasza droga. Dziś nic nie wskóramy szepnęła duża.

 Może chociaż dowiemy się, co te dzwony znaczą odrzekła druga.

 Czatownik obaczy ostrzegała pierwsza.

 Nie bójcie się, babo, powiemy, że przynosimy dary dla Zakonu mówiło dziewczę wesoło, wskazując na króbki7 napełnione czerwieniącymi się jagodami.

 Bylebyś jeno srogo nie okupiła zbytniej swojej śmiałości szepnęła stara.

Wtem dzwony umilkły.

 Drugi raz już kołyszą się i dzwonią. To coś znamionuje. Nigdy jeszcze tak nie było mówiła dziewczyna.

I obie poczęły nasłuchiwać.

Dzwony przebrzmiały. Cisza zaległa dokoła. Jeno jakieś ptaszę cirkało w uwitym na murze gnieździe, a słońce czerwcowe w całej swojej krasie złociło mury i u stóp ich porastające ziele. Tak zaś ta cisza czy też nadchodzące południe ukołysało wszystkich, że przeszły koło głównej bramy, a czatownik ich nie spostrzegł.

Wtem głośny rozgwar wypełnił przestworze. Zmieszane głosy, śmiechy wznosiły się jak tuman, przedzierając grube mury.

Kobiety wstrzymały oddech, żeby cośkolwiek z tego gwaru uchwycić. Nic wszakże prócz zmieszanych głosów nie dochodziło ich ucha.

 Próżno, uchodźmy, bo jak się wysypie ta gwarna czereda za mury, biada nam będzie mówiła stara.

 To pewnikiem ci rycerze, co mieli przybyć, tak głośno się zabawiają. Oni nie skorzy za mury mówiła dziewczyna z taką pewnością, jakby świadoma obyczajów tych, co w zamku gościli.

I z pewnym uporem szła naprzód, nie spuszczając z oczu żadnej cegły u stóp muru.

Baba, chcąc nie chcąc, podążała za nią, zachmurzona była wszakże, a w myśli szeptała:

Zawsze to było takie przekorne. A niech ją Bóg uchroni od niebezpieczeństwa, jakie od tych zbójów grozić jej może.

Nagle z bocznej czatowni, wzniesionej tuż przy dziesiątym podwórcu, głos gromki się ozwał:

 Hej, wy diable pazury, czego się pod murami włóczycie?!

 Na Belzebuba, toć to niewiasty! Gdzie piekło nie może, to te zatyki piekielne pośle! wrzeszczał na całe gardło czatownik. Precz mi stąd, jeżeli nie chcecie, żebym was kamieniami jak psów wygonił! wrzeszczał dalej.

Obie kobiety skuliły się zaraz i stały się pokorne, przygnębione, lękliwe, zgoła niepodobne do śmiałych przed chwilą, tak rezolutnie rozmawiających niewiast.

Starsza jednak wzięła na odwagę, podniosła kobiałkę z jagodami i poczęła coś bełkotać. Młodsza tymczasem, otuliwszy się chustą, że jej wcale twarzy widać nie było, skuliła się jeszcze więcej i prawie przysiadła do ziemi.

Głos starej zapewne nie doszedł do czatowni, lecz wzrok Falsa, który w tej chwili straż odbywał, dostrzegł czerwieniące się jagody. Zaświeciły mu się oczy na widok leśnego owocu, nie mógł wszakże z swej wysokości sięgnąć po nie ani też zejść ze swego stanowiska. Krzyknął więc na całe gardło uprzejmiejszym już nieco głosem:

 Poczekaj, stara czarownico! Poczekaj, małżonko najstarszego diabła, wiedźmo najśliczniejsza, zaraz ten piękny owoc z twoich czarnych pazurów odbiorę!

Baba zapewne nie dosłyszała tych uprzejmych wyrazów, zrozumiała za to wymowne ruchy Falsa, który spuszczał dłonie ku dołowi, potem je cofał, jak gdyby coś wyciągał, wreszcie rozszerzał ramiona i przytulał je do siebie, jak gdyby ją chciał wraz z kobiałką wziąć w swoje objęcia.

Wrzeszczał też na całe gardło:

 Nie odchodź, nadobna małżonko najstarszego z szatanów, nie odchodź, zaklinam cię na smołę piekielną! Nie odchodź, póki jagody z twych czarnych pazurów nie znajdą się w moich dostojnych rękach. Potem niech cię piekło pochłonie! dodał z humorem i odwrócił się w głąb podwórca.

Przechodził właśnie Jakub, począł więc Fals do niego:

 Bracie, ozdobo wszystkich knechtów, skocz przez ukrytą furtę i odbierz dwom wiedźmom jagody, z którymi się przywlokły pod same mury!

Jakubowi oczy zabłysły i twarz cała się rozjaśniła, odkrzyknął wszakże:

 Miłuję cię, Falsie, jak własne oko, ale gdy kto dojrzy, że się wychylam za furtę!

 Nikt nie dojrzy! przerwał czatownik. Biber z innymi zabawia się przy misie i konwi, kiedy my dwaj skazani jesteśmy na głód i pragnienie! Ty, jako najmłodszy, czekający swojej kolei, a skracający sobie czas zamiataniem podwórca, ja, jako wielki dostojnik czuwający nad bezpieczeństwem całego zamku! wrzeszczał dalej Fals, wychylając się przez drzwi czatowni.

Jakub wcale się nie kwapił ze spełnieniem żądania, owszem, potrząsał głową, wciąż odkrzykując:

 Nein, nein, kann nicht8!

Lecz oczy coraz jaśniej mu błyszczały chęcią spełnienia tego rozkazu.

Fals wrzeszczał i nalegał, zaklinając go na wszystkie pożądane przez knechtów uciechy, dając przy tym nader wymowne znaki.

 Gdyby kto spostrzegł, powiem, żem dojrzał skradające się wiedźmy i ciebie jako najodważniejszego z odważnych wysłał dla wyłomotania im skóry! wrzeszczał dalej czatownik.

Czy pochlebstwo podziałało na Jakuba, czy też inny jakiś powód przeważył, dość że nie oglądając się na nic, śpieszył w stronę ukrytej furtki.

 A nie połknij jagód wraz z kobiałką! rzucił za nim Fals, oblizując się zawczasu na tyle pożądane przysmaki.

Odwrócił się też zaraz i wzrok łakomy posłał za mury.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора