Morawska Zuzanna - Na zgliszczach Zakonu стр 7.

Шрифт
Фон

 A nie połknij jagód wraz z kobiałką! rzucił za nim Fals, oblizując się zawczasu na tyle pożądane przysmaki.

Odwrócił się też zaraz i wzrok łakomy posłał za mury.

Kobiety tymczasem, siedząc przytulone do siebie, zgarbione, w postaci lękliwej, naradzały się znać z sobą, co dalej czynić.

 A jak mi cię porwą wraz z jagodami? mówiła stara.

 Nie bójcie się, nie bójcie! Chłopaka wzięliby, ale dziewkę

I wzruszyła ramionami.

 Oj, Salo, Salo, nie wiesz sama, co pleciesz rzekła stara, przygarniając dziewczynę, jakby ją chciała uchronić przed niebezpieczeństwem. Te przeklęte Krzyżaki na wszystko łakome.

 To był jeno czatownik, nie żaden rycerz, a ten chyba na jagody się złakomi przerwała Sala.

 To i co, jagody zabierze, da nam po karku, naszturcha i tyle! Nic nie wskóramy! perswadowała stara.

 Toć krzyknął, żeby poczekać. Pewnikiem przyśle kogo po jagody, może nam się uda dowiedzieć, co znaczą te dzwony. A może

Furta tak szczelnie była przywarta i tak cicho się otwierała na wgłębionych w mur zawiasach, że jeno ten mógł wiedzieć o jej istnieniu, kto był świadom wszelkich arkanów przez Krzyżaków wymyślonych. Na zewnątrz murów nikt nie dostrzegł najmniejszej szczeliny, ba, nawet kreski na murze, a i wewnątrz obce oko próżno by jej szukało.

Na widok knechta Sala krzyknęła i poczęła biec, potykając się, kulejąc i kołysząc w niezgrabnym chodzie. Dziw jeno, że miasto9 uciekać w przeciwną stronę, zbliżała się ku niemu, jakby straciwszy głowę z wielkiego lęku.

Stara podążała za nią również niezgrabnym, niedołężnym krokiem.

Jakub tymczasem z wielkim zamachem schwycił kobiałkę z jagodami, szepcąc jednocześnie:

 Udawaj, że nie chcesz oddać, ja cię będę rzekomo walił w kark i szamotał.

Zaczęła się więc szarpanina dwóch kobiet z knechtem, który zamierzając się udawał, że z całej siły okłada pięścią to jedną, to drugą. Tak okładając mówił:

 Książę niderlandzki składał przysięgę na rycerza. Darował im swe ziemie. Dzwony to głosiły. Z naszych nikt nie przybył. Zakon szykuje się do wojny z Polską. Lada chwila wyruszą. Chciałbym, by i mnie wzięto. Moc ogromna rycerzy. Moc broni, koni. Pewni są zwycięstwa. Wiozą okowy, pęta. Mówią, że zabiorą moc ludu i ziemi. Trzeba naszych sił wiele.

 Kiedy wyruszają, jaką drogą? pytała stara.

 Nie wiem, ale wkrótce. Jutro pono przednie straże mają wyruszyć, wkrótce rycerstwo. Ach, jakżebym chciał, żeby i mnie wysłano! mówił gorączkowo, spuszczając rzekomo pięść na plecy Sali.

 Za trzy dni będziemy o świcie szepnęła Sala.

 Przy której furcie? rzekła stara.

 Pięćdziesiąt kroków od tej, cegła z białym brzegiem, naprzeciw dębu odszepnął knecht.

Niepotrzebnie wszakże szeptali, bo choćby słyszał kto zza muru, nie rozumiałby ich mowy.

Podczas tego Jakub wciąż szarpał się z kobietami, te się broniły, wieszając u rąk jego. On zaś uderzał to jedną, to drugą, opowiadał o wszystkim, co się działo w Zakonie, co jego uszu doszło, i to, co widział i słyszał podczas dzisiejszej uroczystości.

 Synu, pamiętaj, coś winien ojczyźnie! Noś skórę wilczą, wślizguj się jak wąż, dowiaduj, a sercem bądź tym, kim być winieneś szeptała stara.

 Nie bójcie się, pamiętam przelaną krew ojca, krew mego narodu!

 Jest nas tylko dwoje. Na nas ciąży cały obowiązek szeptała Sala, czepiając się rąk knechta.

Ten wszakże, nie chcąc przedłużać swego pobytu za murami, szepnął teraz:

 Trzeba o niebywałej sile krzyżackiej naszych jak najprędzej powiadomić.

I ostatnim wysiłkiem wydzierał kobiałki.

Kobiety oddały je wreszcie, on zaś uderzył jedną i drugą w kark, te powaliły się na ziemię, jęcząc wniebogłosy. Na zakończenie kopnął je nogą. Obie staczały się po gładkiej murawie wału. Jakub zabrawszy kobiałki wracał śpiesznie tąż samą ukrytą furtą.

Gdy znalazł się w podwórcu, z wielkim triumfem i ożywieniem pokazał oczekującemu Falsowi swą zdobycz. Niebawem obaj siedząc w czatowni, raczyli się smacznym owocem.

 Te wiedźmy, to prawdziwe czarownice! Tfuj! mówił Jakub, spluwając. Najwidoczniej mają jakąś nieczystą w sobie siłę. Ledwiem je zmógł!

 Ba, jak czarownice rzekł Fals z przekonaniem, pakując do ust całą garść jagód. Ale się broniły, no! Myślałem, że im nie podołasz! dorzucił.

 Eh, toćem nie ułomek! Ale tak się mnie czepiły na wszystkie strony jak pijawki, a gadają tak, że nic zrozumieć nie można.

 Ba, zwyczajnie, polskie świnie. Toć ich tu jeszcze pełno po wsiach mówił Fals z pogardą.

Jakub haniebnie się w tej chwili skrzywił i splunął gwałtownie. Ale zaraz rzekł:

 Znać w jagody jakiegoś robaka wsadziły.

 Cha! cha! cha! To umyślnie dla ciebie! zaśmiał się Fals. Nie jedz już, bracie, nie jedz. Ostaw resztę dla mnie! śmiał się dalej czatownik, wysypując resztę jagód z kobiałki do szeroko rozwartej gęby.

Zapach jagód rozszedł się po czatowni, ale Jakuba woń ta nie nęciła. Wciąż spluwał, a opuszczając czatownię, zaciskał pięści, jak gdyby chciał nimi kogoś uderzyć.

Zabrał się też zaraz do dalszego zamiatania podwórca, a czynił to z wielką zaciętością, wywierając złość na miotle, na długim kiju osadzonej.

 O, najdroższe, najpiękniejsze wiedźmy, dzięki wam za onego robaka, co go zgryzł wasz pogromca, inaczej byłby mi z pewnością drugiej nie zostawił mówił do siebie Fals, zabierając się do otworzenia drugiej kobiałki.

Wtem zaroiło się w podwórcu wracającymi knechtami. Falsowi przyszła znać inna myśl do głowy, bo odstawił kobiałkę, nie tkniętą, i patrzył za mury wzrokiem człowieka spełniającego pilnie swój obowiązek. Po chwili wszedł inny knecht, żeby go zastąpić, i zaraz na wstępie rzekł:

 O, jak tu wonieje!

Fals podetknął mu pod nos zamkniętą kobiałkę, którą poprzednio wraził w pętlę długiego sznura i śmiejąc się zawołał:

 Patrz jeno pilnie w niebo, to ci takie same stamtąd spadną!

Po czym zbiegł prędko ze schodów i skierował się wprost do wychodzącego z izby jadalnej Bibera. Podał mu kobiałkę i rzekł z tajemniczą miną:

 Jakaś wiedźma słaniała się tuż pod murami, chciałem ją wziąć na pętlę, ale znać była to czarownica, bo wraziła w pętlę kobiałkę, a sama zniknęła.

Biber wziął delikatnie, z pewnym lękiem, szczelnie zamknięty koszyk, wciągnął w siebie woń z niego uchodzącą i rzekł:

 Coś jakby lasem wonieje!

 I mnie tak za nos chwyciło! przyświadczył Fals. Ciekawość jednak, co to takiego? dorzucił, mrugając oczami.

 Czarownice to tak umieją omamić, nawet wonią mówił Biber, oglądając kobiałkę.

 Eh, toć wiecie, że krzyż święty wszelką nieczystą siłę odpędza zachęcał dowcipniś.

 No, tak odrzekł Biber z wielką determinacją i powagą, a udając bodaj samego mistrza Zakonu, począł: In nomine Patris et Filii, et Spiritus Sancti10! dokończył powstrzymując śmiech knecht.

Biber z pewną ostrożnością rozwiązał łyko kobiałki.

 Jagody leśne, Boga mi, jagody! zawołał z uciechą, wciągając woń dojrzałego owocu.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора