Przybiega druga para.
Świeci miesiąc, świeci, gwiazdy pomagają.
Kaj się nie obrócę, dziewki mnie kochają!
A dziewczyna wykrzywiła się szyderczo, rzuca pół grosza muzykantom i odśpiewuje:
Zeniłby się z kozdą, żadna ci nie rada!
Kochają, kochają, jako i psi dziada
Znowu przylatuje para, znowu śpiewki, śmiechy, dogryzki Po drugiej stronie chałupy, na wysokiej przyzbie siedzą gospodynie i gwarzą. Stół zastawiony przed nimi, a z izby wybiega to matka, to która z dziewcząt, wynosząc olbrzymie michy z pokrajaną w kawały kiełbasą, tłustą pieczoną wieprzowiną, to znów ser na sicie i żytni placek do niego; siwy kmieć zaprasza gospodarzy do stołu, wynoszą z zimnej komory dzbany z piwem i gąsiorki z miodem. Chłopi jedzą stojąco, bo nie ma się gdzie rozsiadać; ale mniejsza o ławę, jeśli jest co na ząb położyć i czym gardło popłukać.
Dy to wesele szepce Wawrzuś za płotem ta w wysokim wieńcu to panna młoda a ten z różdżką na capce to młody pan tak samo jak w Porębie ach, jak tez kiełbasa wonieje jaze okropa zeby dali choć raz ugryznąć oj Boze
I jak poprzednio za słuchem, tak teraz idzie za węchem, stanął pod ścianą przy kobziarzach, może go kto spostrzeże; wszak na weselu nie wolno podróżnego odpędzić, straszny grzech nie poczęstować.
Wyskoczyła z izby śliczna dziewucha; wstążki od paciorek fruwają niczym skrzydełka, spódnic na niej ze sześć, a sute co się ruszy, to szumi i chrupi wedle niej. Wyniosła piwa dzban i mięsa na chlebie kobziarzom, przestali grać, podziękowali pięknie i zabrali się do jedzenia.
Zobaczyła chłopca.
A to co za gość? spytała, schylając się do Wawrzusia i zaglądając mu w oczy. Skądżeś ty się wziął u nas? Cudze dziecko, nie pisarskie, prawda. A może ty głodny?
No odpowiedział z przejęciem.
To króciuchne, jednozgłoskowe słówko znaczyło przed czterystu laty, zarówno jak dziś w gwarze ludowej, bardzo stanowcze twierdzenie. Dziewczyna zrozumiała od razu, jak bardzo się chce jeść, gdy ktoś powiada no. Chwyciła chłopca za rączkę i pociągnęła go za sobą do stołu.
Kiełbasy dać?
No.
I placka?
No.
Siądźże se na ziemi w kąciku, cobyś ludziom do tańca nie gawędził i jedz z Panem Jezusem.
Cie wy cie wy a to ci chłoposko206 wielgośne207! rozśmiał się jeden z drużbów. Markociliśmy208 się, co starosta zachorzał209, patrzajcie, ludzie, jakoż wam się zda, może ten będzie dobry?
Wziął Wawrzusia na ręce, obnosił i pokazywał wszystkim, a gospodarze się śmiali, głaskali dziecko po buzi i niemal każdy się dziwił, skąd się maleństwo wzięło.
E co mi to za starosta, co do nikogo nie przypija! Hej, kumotrze, za zdrowie wasze!
Ktoś nalał miodu kubeczek.
Pij, pij, to dobre, słodkie
Wypił, zasmakowało, dali jeszcze, wypił i drugi kubek.
Drużba go spuścił z rąk, bo mu pilno było do tańca; kobziarze już zaczynali buczeć. Ale dziewczęta się wymawiały, że zmęczone i głodne, że muszą jeszcze przekąsić.