V
«Ot na koniec oprawcy zbitego puścili
Wyrwałem się tu szatan szepnął mi nad uchem.
Miałem topor za pasem, więc nie tracąc chwili,
Ciąłem w głowę łowczego zamasznym28 obuchem,
A potém w piersi ostrzem..
Padł krew mu lunęła
Trysnęła w moje oczy, zalała sukmanę;
Ot jeszcze na odzieży pamięć mego dzieła!
Czy widzisz mości książę plamy niezmazane?
Zbutwiała mi siermięga29, choć się raz w rok bierze,
Straciła swoją barwę od czasu i słoty,
A ślady krwi niewinnéj patrzcie, jakby świeże,
Nie starły się aż dotąd jak pieczęć sromoty!
»Uciekaj!« któś mi szepnął, ujrzałem, że zginę,
Bo strzelcy obces30 do mnie ja z toporem w dłoni
Poleciałem do lasu, skryłem się w gęstwinę,
Ho! w lesie osocznika nie każdy dogoni!
Ukryłem się przed ludźmi, zginąłem bez wieści,
Żaden mię nie dośledził całe lat trzydzieści,
Aż dzisiaj dobrowolnie z kryjówki wychodzę.
Bo fraszka sądy ludzkie tam w piersiach głęboko
Gorszy sąd gdzie sumienie władzę rozpostarło!
Ząb za ząb trzeba oddać, a oko za oko,
Skowajcie mię w łańcuchy, osądźcie na gardło31,
Lecz póki kat nadejdzie poważni sędziowie,
Raczcie jeszcze posłuchać, radzi czy nieradzi!
Jam człowiek nieuczony, roił czasem w głowie,
Że pokuta i praca moją winę zgładzi.
Otoż, jam pokutował jak duch tajemniczy,
Co jęczy w suchej wierzbie i wzdycha do nieba;
Pracowałem ze łzami, jadłem chleb goryczy,
Gdzie tam chleb?! co ja dałbym za kawałek chleba!
Bo co to kawał chleba w rodzinnym zakątku
Co to chata! spokojność! i chleb na wieczerzę?!
Bez chleba człek zapomniał, że jeszcze nie źwierzę,
Lecz słuchajcie mię pany, słuchajcie z początku».
VI
«Darłem się przez gęstwinę, zmykając pogoni:
Czy wiatr w zlodowaciałe gałęzie zadzwoni,
Czy śnieg skrzypnie pod nogą, czy zawadzę o co,
Czy puszczyki na dębach w skrzydła załopocą,
Mnie się widzi tuż pogoń pod piersią zdrętwiałą
Sam w sobie niosłem pogoń, bo sumienie gnało.
Gnała jakaś obawa, jakaś myśl źwierzęca,
A tutaj wiatr ze śniegiem w gęstwinach się skręca,
Zawiewa moje ślady choć odzieża32