Widziałeś dokąd pojechała? zagadnął Croy-Dülmen.
Wiesz, nie; byłem zajęty. Nie uważałem.
Obydwaj okłamywali się bezczelnie. Śledzili piękną nieznajomą, ale im uszła w tłumie i znikła. Była to dla Herberta pierwsza, dla naszego bohatera druga porażka. Nie zwątpił jednak o sobie, ruszając z dobrą miną do restauracji.
Bankiet przeciągnął się do rana.
III
Ciotka Dora von Eschenbach po raz pierwszy w życiu zgodziła się ze zdaniem siostrzeńca.
Było to nazajutrz. Hrabia zjawił się o południu, zhulany, blady, ziewający pomimo wiosennego słońca. Wyglądał jak uosobienie swawoli i nadużycia.
Co ciocia zamierza robić latem? spytał. Bo przecież na bruku tutaj siedzieć nie podobna65. Kto żyje, wyjeżdża.
Wybieram się w odwiedziny do majora.
Czemuż nie do Dülmen? Po cóż egzystuje to zamczysko? Wydaję rokrocznie parę tysięcy marek na reparację. Niechby ciocia obejrzała z bliska gospodarstwo pana rządcy.
A ty się tam nie wybierasz?
Ja, ciociu, mam na to lato wyżej głowy zobowiązań, ale dla cioci poświęciłbym chętnie wiosenne wyścigi. Mogę towarzyszyć do Dülmen.
Mój nieoszacowany, kochany chłopaku! Za tę przyjemność, zrobioną starej, spotka cię wielkie szczęście. Zobaczysz!
Bodajem tylko66 zobaczył! pomyślał hrabia, nie przeczuwając, że w głowie ciotki owo szczęście miało już określony wiek, postać, imię i nazwisko, co wszystko razem składało nadobną Emilię Koop, jedyną córkę majora.
Od dawna upatrzyła ją sobie ciocia Dora na anioła stróża dla swojego jawnogrzesznika; projekt był gotów, opracowany w najdrobniejszych szczegółach; brakowało jednej małej rzeczy zgody Wentzla, ale ciocia Dora wierzyła w cuda. Każda rzecz wydawała jej się możliwa.
A ofiara szła nieopatrznie na zastawioną wędkę.
Po tygodniu pałac Pod Lipami opustoszał. Konie odprawiono do dóbr, służba w części pojechała nad Ren, pozostali włóczyli się po bawariach67, firanki były spuszczone, szwajcar drzemał w swej loży.
Za to Dülmen zawrzało ruchem. Na baszcie, co spoglądała w sine wody Renu, wiatr rozwiewał herbową chorągiew, po dziedzińcach rżały konie, skomliły ogary, biegali tu i tam masztalerze i lokaje. Rządca zaprzestał wieczorów w miasteczku przy piwie, nie chodził podśpiewując z fajką w zębach i nosem zadartym. Zmalał, skurczył się, schudł; z oczu pana zgadywał myśli.
Do kaplicy ciocia Dora sprowadziła kapelana i śpieszyła, ile mocy, z wykończeniem swej złotej stuły na ślub wychowańca.
Intryga szła jak po maśle. Wentzel sumiennie odwiedzał opiekuna, major urządzał na jego cześć polowania i pikniki; wesołe życie stolicy i ogólne uwielbienie szło w ślad pięknego panicza. Wiejskie piękności nie umiały ukryć swego zachwytu; panowie okrzyczeli go pierwszym dżentelmenem i wzorowym kolegą.
Gdzie się pokazał, zwracał wszystkie oczy. W walcu czy na koniu, przy bankiecie czy na łowach był niezrównany.
Do doskonałości brakło mu, wedle majora i ciotki, tylko żony.
Po dwóch tygodniach wiejskich wakacji panna Dorota von Eschenbach uznała, że wpływ przyrody i wiosny musiał dostatecznie podziałać na umysł hrabiego; wyobrażała go sobie sielankowo rozmarzonym i pewnego wieczora zaprosiła się z robótką na gawędę do mieszkania młodego człowieka.
Wieczór był istotnie romantyczny. U stóp zamczyska Ren szumiał, przez otwarte okna wdzierał się pachnący powiew wiatru i zaglądał sierp nowiu. Wentzel leżał na kanapie, palił cygaro i gwizdał Lorelei; o kim myślał przy owym śpiewie, można się domyślić.
Panna Dora odchrząknąwszy zagaiła rozmowę:
Czy nie myślisz posłać jutro bukietu Mili Koop? Są przecież cudne azalie.
Hrabia się ocknął jak ze snu.
Bukiet majorównie? Czy ona się jutro konfirmuje? zapytał.
Ale co ty gadasz! Wszakże to dorosła panienka!
Przerosła! mruknął.
Jak to? Sam kwiat!
Nie uważałem. One tu wszystkie dziwnie do siebie podobne. Różowe, białe
To ładnie!
Uhm! Czy ciocia stuły jeszcze nie skończyła?
Będzie na czas, chłopaku, będzie! zaśmiała się kiwając głową.
To mnie najwięcej obchodzi. Ale nie rozumiem ochoty ślęczenia nad podobnym głupstwem. Czemu ciocia lepiej nie strzela do celu?
Fi! strzepnęła rękami staruszka. Więc bukietu nie zaniesiesz Mili?
A to po co?
No, przecież major twój opiekun!
A, no to jemu się należy bukiet.
Rodzicom najlepiej odsłużymy się w dzieciach. Przez pamięć na staranie majora warto zająć się córką. Ty tak umiesz być miłym, gdy chcesz.
Ciocia Dora osładzała pigułkę tysiącem pieszczotliwych uśmiechów i spojrzeń.
Co ciocię tak zajmuje major i jego familia?
Mój Wentzel, to są ludzie rzadkich przymiotów. Mila jest wzorową córką, gospodynią, wykształcona, ładna, czuła
O, i bardzo! wtrącił hrabia.
W jej ręce może każdy złożyć z ufnością honor domu. Potrafi stworzyć ognisko, zająć się porządkiem, nie zhańbi nazwiska, a mężowi da szczęście, spokój, dzieci uczyni dobrymi chrześcijanami i patriotami
Ciociu, proszę tchu nabrać! Ta tyrada grozi zapaleniem płuc. Wierzę ślepo w doskonałości panny Koop, obowiązuję się przez wdzięczność dla majora wystawić jej pomnik na rynku w Dülmen i wypisać to wszystko na marmurowej płycie.
Możesz zrobić coś lepszego, co uszczęśliwi ją, ciebie, mnie i majora: ożeń się z nią!
Tylko tyle! Odrobina! zaśmiał się szyderczo.
Pewnie, że to nic wielkiego. Major przyjmie cię z otwartymi ramiony68, a Mila
Panna także ramion nie odmówi.
Mila cię pokocha.
O tym nie wątpię!
Więc cóż, zgoda? spytała ciocia Dora, wstając na wpół.
Hrabia się przeciągnął, ulokował wygodniej na kanapie i ziewnął nieznacznie.
Proszę mi powiedzieć, ciociu, skąd ten gust do swatania? Ojciec mój nie był szczęśliwy w małżeństwie.
Źle wybrał, źle wybrał! Nie słuchał mnie! wołała żywo.
Ciocia sama nigdy nie była zamężna
Ach, co tam mnie wspominać!
Bo ciocia jest dla mnie ideałem. Ożenię się z ciocią albo z nikim. To moje ostatnie słowo!
Na to niespodziewane zakończenie staruszka podskoczyła w fotelu, poczerwieniała i zbladła, upuściła z rąk robotę.
Wentzel! zawołała zgorszona.
Tak jest, ciociu! Tod oder Turandot69! Bezkarnie się nie obcuje z ideałem. Przysięgałem sobie ciocię zbałamucić: to mój cel i marzenie.
Panna Dora poczęła dygotać jak w febrze. Trzęsły się jej siwe loki i bezzębne usta, i ręce obciągnięte70.
Fi, fi, fi! zawołała zdyszana. Oto za moje starania i poświęcenia! Wstydź się, takie słowa do mnie Żaden mężczyzna nie śmiał! Fe, obraza boska! Jesteś doprawdy zuchwalec, lekkomyślny młodzik! Umywam ręce. Bóg świadkiem, chciałam cię ratować, zatrzymać na drodze do zatracenia. Pozwalasz sobie na nieprzystojne rozmowy fi, szkaradne! I ty mówisz o marzeniu! Kłamstwo! Ty nie wiesz, co to marzenie!
Podczas tego wybuchu panna Dorota cofała się do drzwi. Przy ostatnich słowach znikła za portierą, żegnając zuchwalca ruchem pełnym wzgardy. Pozostał sam.