Karl Gjellerup - Młyn na wzgórzu стр 16.

Шрифт
Фон

Łzy zakręciły jej się w oczach. Widziała już wyraźnie, jak wypędzają ją z domu i z obejścia z tego młyna, do którego pracą rąk własnych zdobyła sobie prawa! Jak wypędza ją obca, zmuszając do wędrówki po mroźnych drogach w daleki świat z węzełkiem pod pachą. A kiedy Pilatus odpowiedział parokrotnie na tę niedosłyszalną przemowę czułym miau, Liza znalazła jeszcze parę kropli kawy w dzbanku, wylała ją na duży spodek i doprawiła gęstą śmietanką. Potem usiadła na drewnianym podnóżku i postawiła spodek na kolanach. Kot wygiął grzbiet, wspiął się przednimi łapami na jej kolana i chlipał końcem różowego języka napój, spoglądając na nią kiedy niekiedy bursztynowożółtymi ślepiami. Ona zaś patrzyła na kota z nie mniejszą miłością poprzez łzy, które wycisnęła jej z oczu litość nad samą sobą i wściekłość w spojrzeniu jej błyszczało jakieś przesądne nabożeństwo niby ku wyższej, ochraniającej ją istocie, ku dobremu geniuszowi, towarzyszącemu jej na ścieżkach życia w tej zwierzęcej postaci. Można było niemal przypuścić, że jest to jakieś święte zwierzę, któremu kapłanka składała codzienną ofiarę.

 Czy lubisz zwierzęta? zapytała przyjaźnie Hanna.

 Lubię Pilatusa odpowiedziała Liza wymijająco, prawowierna kapłanka, nieoddająca czci cudzym bogom.

 Pilatusa? Ten kot tak się nazywa?

 Tak jest czy pani nie wiedziała o tym? spytała Liza, szczerze zdumiona tą nieświadomością.

 Któż go tak nazwał?

 Albo ja wiem? Zawsze nazywał się Pilatus.

 Dałabym mu inne imię. Nie należy nazywać zwierząt imionami z Pisma Świętego9.

Liza uśmiechnęła się pogardliwie.

 Mój brat ma bardzo pięknego psa myśliwskiego, który nazywa się Hektor, a ja mam sarenkę kochane zwierzątko na które wołamy: Jenny.

 Nie cierpię psów, a sarny bardzo lubię na rożnie Byłoby pięknie, gdyby brat pani przysłał nam w jesieni zwierzynę.

 Chętnie by to uczynił, ale zwierzyna nie do niego należy.

No, jedna sarna mniej czy więcej, tego właściciele lasu z pewnością nie zauważą chciała już wybuchnąć Liza, ale powstrzymała się w porę. O, jakże była wściekła z powodu Hanny! Taka obłudnica! W leśniczówce pojawia się, oczywiście, ciągle comber sarni na stole!

 Ach tak? Nie rozumiem dobrze tych spraw odpowiedziała swobodnie, okrywając zasłoną niewinności przyzwyczajenia zakorzenione od młodych lat w córce starej rodziny kłusowników.

Rozmowa się przerwała. To było głupie. Może jej niechęć wobec Hanny ujawniła się zbyt widocznie, a w każdym razie panienka nie odczuła zachęty do dalszej pogawędki. I cóż osiągnęła przez to? Byłoby znacznie mądrzej nakłonić ją do mówienia, a może nawet do wygadania się należało przede wszystkim wybadać, czy istotnie łączy ją coś z młynarzem. Nie było to, oczywiście, nic groźnego, skoro udawała taką świętoszkę.

Liza stanęła obok Hanny i czyszcząc noże, rozpoczęła na nowo pogawędkę zapytaniem, jak się odbyły uroczystości na cmentarzu. Hanna opowiadała bardzo życzliwie i wyczerpująco, pragnąc, aby poczciwa dziewczyna, która zapewne chętnie odprowadziłaby swoją gospodynię na miejsce wiecznego spoczynku, w ten sposób przynajmniej dowiedziała się o szczegółach pogrzebowej ceremonii. Potem sama poczęła wypytywać, a Liza opowiadała jej o ostatnich dniach choroby. Tak, młynarz przeżył bez wątpienia bardzo ciężki okres. Ale ponieważ choroba była nieuleczalna, więc lepiej się stało, że młynarka umarła, niżby miała cierpieć przez długie lata. I dla młynarza lepiej, bo jest on mężczyzną w pełni wieku i będzie miał możność, przebolawszy obecną stratę, rozejrzeć się jeszcze za drugą żoną. W młynie musi być przecież gospodyni.

Ten zwrot rozmowy był niemiły dla Hanny. Zaledwie biedna kobieta spoczęła pod ziemią, już przemyśliwają o tym, aby wypełnić jej miejsce! A cóż dopiero te niby niecierpiące zwłoki kwestie gospodarstwa jakże małostkowe, jak materialistyczne! Ale nie tylko to. Dosłyszała poprzednio powiedzenie Larsa, że niedaleko znajduje się ta, którą młynarz pojmie za żonę i powiedzenie to zastosowała do siebie. Prócz niej były tu tylko zamężne kobiety; o Lizie nie pomyślała wcale. Czyżby młynarz istotnie ją lubił? I czyżby inni już to dostrzegli? A ona sama? Czy w jej sercu mogło się zbudzić jakieś uczucie dla tego poważnego, trochę ociężałego mężczyzny? W ogóle było grzechem nawet myśleć o czymś podobnym w takim dniu!

Wobec bezpośredniości jej natury niezadowolenie z powodu tego tematu rozmowy przejawiło się wyraźnie w zwięzłości odpowiedzi, w wyrazie twarzy, nawet w ruchach. Nie przeczuwała przecież, że ta, z którą rozmawia, czyha na każdą taką oznakę i pilnie obserwuje wszystko, udając na pozór niewinną gadatliwość.

 Młynarz dowodziła Liza nie jest bynajmniej za stary do żeniaczki, byleby nie chciał się ożenić z młodą dziewczyną. Ale jakaś wdowa, to byłoby ostatecznie najlepsze wyjście i ze względu na gospodarstwo, i dlatego że mogłaby być dobrą macochą dla Janka, jeśliby oczywiście sama nie miała dzieci Jest na przykład w miasteczku wdowa po siodlarzu, młynarz ją zna i nieraz ją wspominał.

Liza uznała taki obrót rozmowy za nadzwyczaj korzystny; radowała się wprost własnym sprytem. Po pierwsze: odsuwała wszelkie podejrzenia od siebie samej. Panienka była przecież tak łatwowierna! Bo chociaż Liza, gdy o to chodziło, zarzucała niejedno panience z leśniczówki, chociaż uważała ją za wykwit obłudy, za udającą świętoszkę, to jednak nie przeszkadzało to wcale, że równocześnie patrzyła na nią z dziwną niekonsekwencją jako na głuptaska, któremu można wmówić najniemożliwsze rzeczy. Gdyby więc kiedyś rozeszły się pogłoski, że Liza dąży ku temu, by wyjść za młynarza, to panienka z leśniczówki zaprzeczyłaby temu kategorycznie. To była korzyść, i to duża. Po wtóre

 Wdowa? nie, a to dlaczego? Młynarz nie jest przecież bynajmniej za stary, by poślubić młodą dziewczynę jeżeli w ogóle zechce się ożenić.

Aha! Wylazło szydło z worka! Właśnie dlatego zastawiła chytrze pułapkę.

Hanna nie potrafiłaby może wyjaśnić ani sobie, ani komuś innemu, dlaczego z taką niechęcią pomyślała o tym, że młynarz mógłby poślubić wdowę. Może tylko dlatego, że jako przyjacielowi swego brata życzyła mu jak najlepiej, życzyła mu czegoś pięknego, bezpośredniego, świeżego, gorącej, szczerej miłości a dzięki swemu naiwnemu poglądowi na świat przypuszczała, że właśnie tego nie znajdzie u wdowy. Na pewno nie podsunął jej tych słów własny interes, toteż nie przeszło jej przez myśl, by ukrywać swe mniemanie wszak zawsze miała na języku to samo co w sercu.

 Ach tak? Więc tak pani sądzi? zapytała Liza ze zdziwieniem. Doprawdy?

 Tak, czemuż by nie?

 Młynarz ma już siwe włosy na skroniach.

 Bardzo mu z tym do twarzy, jak mi się zdaje.

 A niekiedy miewa też głębokie zmarszczki na czole i wtedy wygląda naprawdę bardzo staro.

 To tylko dlatego, ponieważ jest poważnym mężczyzną i dręczy się rozmaitymi myślami. Cóż to zresztą szkodzi?

 O nie. Może ma pani słuszność. Mógłby oczywiście poślubić i młodą dziewczynę Ale mnie się wydaje, że wdowa byłaby odpowiedniejsza dla niego, a wdowa po siodlarzu posiada pono ładny grosz!

Liza osiągnęła wszystko, co zamierzała. Gdy więc teraz Hanna zgarnęła posiekany już szpinak i zapytała, czy mogłaby jeszcze w czymś dopomóc, Liza odpowiedziała, że bardzo panience dziękuje i że teraz sama już da sobie radę, zresztą nie chciałaby zatrzymywać panienki dłużej z dala od towarzystwa, gdzie zapewne odczuwają jej nieobecność. Miała szaloną ochotę dodać: Młynarz odczuwa na pewno nieobecność panienki. Ale zapanowała nad sobą; nie należy niepotrzebnie szczerzyć zębów jak głupi pies, lecz w rozstrzygającej chwili mocno wbić pazury prawda, Pilatusie?

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3