Wieczny mu odpoczynek! Powróćmy do Manuela. Mówiłeś mi, że to dziecko losu?
Tak jest.
Z tego samego plemienia, co i ty?
Tak sądzę
Cyrano ścisnął rękę Ben Joela jak kleszczami i przeszywając go surowym wzrokiem, rzekł z mocą:
Pewnyś tego?
Na co to pytanie? odparł Cygan z widocznym pomieszaniem.
Ja bowiem o pochodzeniu Manuela sądzę inaczej!
Cóż jasny pan sądzi?
Że to jest dziecko skradzione!
Skradzione! powtórzył Ben Joel, blednąc mimowolnie.
Tak, skradzione; nie przez ciebie, boś na to za młody, ale przez kogoś z twego plemienia, może przez ojca twojego.
Ależ, dobry Boże zauważył Ben Joel głosem dość naturalnym i w jakimże celu miano by dziecko wykradać?
Do kroćset! Aby zeń zrobić, co robią wszyscy tobie podobni! Aby posługiwać się nim jako przynętą w żebraninie; aby układać go jak psa gończego do kradzieży, a może i zbrodni; aby wreszcie później wymóc okup za niego na rodzinie! Pytasz, w jakim celu? Czyż ja mogę znać wszystkie wasze łotrowskie cele! To pewna tylko, że ich nie brakuje.
Niech jasny pan pozbędzie się swych podejrzeń. W Manuelu płynie krew nasza.
Nie twierdź za wiele, bo zmuszę cię może do odwoływania tych twierdzeń! Zresztą, zanim posuniemy dalej indagację20, wypytywać wpierw muszę Manuela.
Stanęli w tej chwili przed Domem Cyklopa.
Prowadź rozkazał Cyrano.
VIII
Weszli obaj do środka.
Rozejrzawszy się w dolnej części domostwa, Cyrano poznał, że jest ona czymś w rodzaju nędznego zajazdu, gdzie każdej nocy znana już nam ohydna starucha za marną opłatą dawała schronienie włóczęgom ulicznym.
Było tu dniem i nocą jednakowo ciemno, na chwilę też nie gaszono lampy żelaznej zawieszonej u pułapu.
Ściśle rzecz biorąc, ten brudny i cuchnący dom noclegowy był piwnicą, mury jego bowiem, pozbawione okien, były z kamienia, a podłoga z ubitej ziemi.
W jednym z kątów znajdowały się schody drewniane, wąskie, kręte, spadziste, które wiodły na wyższe piętro, do nory wynajmowanej Ben Joelowi i jego kompanii. Trójka ta wyobrażała jedynych stałych mieszkańców domostwa.
W połowie schodów widać było wyżłobioną w murze komórkę, a w niej nakryte łachmanami łóżko. Było to legowisko staruchy, która żyła tam samotna, milcząca i zła, jak ropucha w wydrążeniu kamienia.
Mieszkanie Ben Joela składało się z dwóch części. Pierwsza z nich, wyglądająca w samej rzeczy na pokój i oświetlona wielkim okrągłym oknem ślepiem Cyklopa należała do Zilli. Był to rodzaj pracowni alchemicznej, zapełnionej retortami, naczyniami różnego kształtu, z piecem w głębi i łóżkiem pokrytym wzorzystymi tkaninami w kącie. Widziało się tam jeszcze porzucone tu i ówdzie naczynia muzyczne oraz stary wazon ze świeżymi kwiatami na rzeźbionym, dębowym stole.
Nie znać tu było nędzy ani nawet niedostatku; wszystko oddychało tajemnicą, pozwalającą domyślać się największych niespodzianek.
Dziwna ta izba ujawniała duszę kobiety, a bardziej jeszcze kapłanki kultu czarodziejskiego. Klejnoty i stare księgi w pergaminowych okładzinach, pachnidła i trucizny, festony z jedwabnych tkanin i stalowe ostrza sztyletów mieszały się ze sobą w dziwacznym, ale powabnym nieładzie.
Oddychało się tu atmosferą drażniącą i słodką zarazem, która odurzała jednocześnie mózg i duszę.
Drugą część mieszkania zajmowali: Ben Joel i Manuel. Było to najpospolitsze w świecie podstrysze z małym okienkiem wychodzącym na dach.
Cygan wprowadził poetę do komnaty Zilli, oddzielonej wąskim korytarzykiem od jego izdebki.
Cyrano nie bez zdziwienia rozglądał się po tym osobliwym mieszkaniu i nie wznawiając już drażniącej rozmowy z Ben Joelem zasiadł w milczeniu, oczekując powrotu improwizatora.
Gdzieś daleko wybiła jedenasta.
Jeszcze nie przebrzmiały dźwięki zegara, gdy zjawił się Manuel.
Spostrzegłszy Cyrana goszczącego w mieszkaniu swoich towarzyszów, zdziwił się i zaniepokoił, co nie uszło uwagi szlachcica.
Dziwi cię moja obecność? zapytał przyjaźnie.
Rozumie się. Nie wiedziałem, że Ben Joel ma interesa21 z jaśnie panem.
Nie o Ben Joela tu chodzi, lecz ciebie.
O mnie?
Tak. Musimy pomówić ze sobą o rzeczach wielkiej wagi.
Przy tych słowach twarz Cyrana przybrała ten wyraz uroczysty, jaki widzieliśmy już na niej owego wieczora, gdy gościł u Jakuba Szablistego, proboszcza w Saint-Sernin.
Ben Joel, stojąc przy oknie, wpatrywał się w szlachcica z natężoną uwagą.
Cyrano wskazał mu drzwi.
Zostaw nas samych rzekł rozkazująco.
Cygan skłonił się, przeszedł z wolna przez pokój i zniknął. Gdy znalazł się sam, mruknął z powstrzymywaną wściekłością:
Szukaj, wypytuj, węsz, ile ci się tylko podoba: ja, mimo wszystko, trzymam cię silnie i do wszystkich diabłów! nie puszczę, dopóki nie wyrównamy ze sobą rachunku owej nocy. Trzeba mi złota albo krwi i będę miał jedno albo drugie.
Po wyjściu Ben Joela Sawiniusz zamknął starannie drzwi, posunął krzesło pod okno, to jest jak najdalej od wejścia i zwracając się do Manuela, rzekł:
Siadaj!
Młodzieniec usiadł. Powaga malująca się w twarzy gościa nakazywała mu szacunek i posłuszeństwo.
Szlachcic zajął miejsce naprzeciw niego.
Przybyłem tu w sprawie, która ciebie osobiście dotyczy zaczął. To przede wszystkim zaznaczyć trzeba. A teraz: czy zechcesz odpowiadać jak najszczerzej na moje pytania?
To zależy od pytań.
Trzeba odpowiedzieć stanowczo: tak lub nie podjął z pewną niecierpliwością Cyrano.
Manuel wpatrywał się przez długą chwilę spod oka.
A więc: tak!
To dobrze. Teraz idźmy porządkiem. Czy kochasz pannę Gilbertę de Faventines?
Panie! wyjąkał Manuel i zrobił ruch, jakby chciał wstać i uciec.
Kochasz ją rzekł Cyrano, zatrzymując go na miejscu pełnym siły spojrzeniem. Wczorajsza improwizacja nie była dziełem czystej fantazji. Twój wzrok, twoja postawa, całe zachowanie się twoje, mówiły o tym wyraźniej jeszcze od wierszy. Hrabia Roland miał słuszność, będąc zazdrosnym.
Manuel podniósł czoło ruchem wyniosłym.
A gdyby tak było? zapytał z miną człowieka zdziwionego, że ktoś śmie zapuszczać wzrok w najtajniejszy zakątek jego serca.
Zgoda, wystarcza mi to podjął spokojnie Cyrano. Ale podejrzewam, że ośmielając się podnieść oczy aż tak wysoko, musiałeś mieć w tym jakieś jeszcze wyrachowanie.
Bynajmniej Kochałem, wyznałem swą miłość i dość na tym. To był najwyższy i jedyny cel mojej ambicji.
W takim razie, mój drogi, jesteś szaleńcem!
Dlaczego? Składam hołd kobiecie, której wdzięk i piękność oczarowały mnie. To moja osobista sprawa. Co jej do tego, skoro mnie nie kocha?
Przypuszczałem co innego.
Co mianowicie?
Przypuszczałem, że nie mogąc liczyć na to, aby panna Gilberta zniżyła się do ciebie, postarałeś się o środki wzniesienia się aż do niej.
Nie chcę nikogo w błąd wprowadzać. Tak nie było i tak nie jest.
Naprawdę?
Upewniam pana. Więcej nawet: przysięgam panu.
Tak więc rzekł Cyrano głosem zdradzającym pewnego rodzaju zawód i jakby rozczarowanie nie jesteś niczym więcej, tylko Cyganem, żebrakiem, może tylko cokolwiek odważniejszym od innych?