Doskonale wytresowana małpa dobyła na te słowa szpadę i poczęła wymachiwać nią, naśladując szermierskie cięcia i pchnięcia. Ruchy jej naśladowały tak wiernie właściwy Cyranowi sposób bicia się, że on sam powstrzymać nie mógł wesołości i śmiać się zaczął razem z tłumem.
Podczas gdy małpa pokazywała swe sztuki, któryś z gapiów obejrzał się za siebie i poznał Cyrana. Szepnął on zaraz kilka słów sąsiadom i w mgnieniu oka ta nadzwyczajna wiadomość cały tłum obiegła. Przyjęto ją głośnymi okrzykami.
Jest tu! Patrzcie, to on! Czartowski kapitan we własnej postaci! Baczność, Fagotin! Oto twój sobowtór.
Więc tłum jął się przyglądać kolejno poecie i małpie, porównując ze sobą oryginał i kopię, z wesołością tak hałaśliwą, że w końcu Sawiniusz stracił cierpliwość.
Hej tam, hołota! krzyknął donośnym głosem zamknąć pyski i do szeregu!
Gap wspomniany przed chwilą podjął się odpowiedzieć w imieniu wszystkich. Z kapeluszem w ręce przystąpił do Cyrana.
Bez urazy pańskiej rzekł czy to zwyczajny pański nos? Może pan raczysz usunąć się, bo mi ten nos wszystko zasłania.
Mówić Cyranowi o jego nosie, znaczyło najdotkliwiej go obrażać. Najeżył się jak kogut, wyrwał z pochwy swą wielką szablę i rzucił się z wściekłością na tłum, ogłuszający go swymi wrzaskami.
W mgnieniu oka plac opustoszał. Cyrano nie miał przed sobą żadnych nieprzyjaciół, z wyjątkiem małpy Fagotin, która w śmiesznych podrygach udawała, że zabiera się do walki. Sawiniusz zaślepiony gniewem, nie panując już nad sobą, napadł na małpę jak na prawdziwego nieprzyjaciela i wymierzywszy cios w samo serce, nadział ją na ostrze szabli.
Na widok martwego zwierzęcia Brioché jął lamentować najżałośniejszym w świecie głosem. Cyrano, uspokojony cokolwiek przez to krwawe zadośćuczynienie, przypatrywał się obojętnie, jak hecarz okrywa pocałunkami niewinną ofiarę wypadku.
O panie de Cyrano! wyjąkał wreszcie Brioché, któremu usprawiedliwiona trwoga kazała postępować i wysławiać się ostrożnie upewniam pana, że wytoczę mu sprawę sądową i że kosztować to pana będzie co najmniej pięćdziesiąt pistolów.
Zapłacę ci inną monetą rzekł poeta. Bądź tylko trochę cierpliwy.
Schował rapier do pochwy, poprawił pióro na kapeluszu i pewnym krokiem przeszedł most w całej długości, szukając w tłumie, który teraz ustępował mu z drogi z pełnym lęku uszanowaniem, Manuela i jego kompanii.
Ale improwizatora nigdzie nie było.
Cyrano skierował kroki ku ulicy Guénégaud, zamierzając raz jeszcze zapukać do Domu Cyklopa i czekać tam powrotu Manuela, gdy znalazł się nagle twarz w twarz19 z Zillą.
Pozwól, piękna panienko rzekł uprzejmie mam cię o coś zapytać
Zilla podniosła oczy na człowieka, który ją tak śmiało zaczepił, a poznawszy poetę, zatrzymała się, czekając, co powie.
Za plecami jej Ben Joel starał się ukryć swą twarz, która na widok Cyrana dziwnie posępniała.
Powiedz mi mówił poeta czy młodzieniec, który był wczoraj z wami w pałacu Faventines, ukrył się w jakiejś niedostępnej dziurze Nowego Mostu, bom oczy wypatrzył, szukając go tam przed chwilą nadaremnie?
Pytasz pan o Manuela? badała wróżka.
O niego samego.
Nie towarzyszy on nam dziś.
Ach, czy mógłbym wiedzieć, gdzie się podziewa?
Niech pan zapyta brata; objaśni pana lepiej ode mnie.
Zilla skłoniła się lekko szlachcicowi i zniknęła w tłumie, pozostawiając Ben Joela w kłopotliwym sam na sam z Cyranem.
Włóczęga zabierał się przezornie do odwrotu, ale silna dłoń Sawiniusza spoczęła na jego ramieniu i w miejscu go osadziła.
Cóż to rzekł poeta byłżebyś równie dziki jak twoja siostra i równie jak ona odmawiał odpowiedzi na moje pytanie?
Jasny panie wybełkotał zmieszany łotr.
Ten głos żebrzący obudzić musiał jakieś przypomnienie w umyśle Cyrana, bo starał się przypatrzeć twarzy mówiącego, który jednak uparcie trzymał ją pochyloną.
Odpowiadajże! zawołał niecierpliwie.
I jednocześnie, ujmując go bez ceregieli za brodę, obrócił twarzą do słońca.
Mam cię! wykrzyknął. To więc ty jesteś!
Jasny pan poznaje mnie?
Do licha! Wiem teraz, dlaczegoś tak pilnie wzroku mego unikał.
Wstydziłem się
Faryzeuszu! Owej nocy przyrzekłem ci solennie, że przy pierwszym spotkaniu obwieszę cię na pierwszej lepszej gałęzi lub na pierwszym lepszym krzaku. Pamiętasz?
Pamiętam. Ale ty, jasny panie, racz o tym zapomnieć. Owej nieszczęsnej nocy byłem daleko od swoich, zbłąkałem się, głód mi doskwierał: uległem pokusie.
Hm, pokusa ta często powtarzać się musiała.
Jestem w gruncie rzeczy człowiekiem uczciwym.
Aby dobrać się do tego gruntu, należałoby cię dobrze szablą obciosać.
Przysięgam.
Dość. Koniec końców odnalazłem cię i to w chwili, gdy przydać mi się możesz. A więc słuchaj, łotrze: pod pewnymi warunkami zrzec się mogę praw do twej skóry.
Ja nie zrzeknę się prawa do zemsty mruknął do siebie opryszek.
A głośno wyrzekł:
Ciałem i duszą należę do jasnego pana. Słucham rozkazów.
Powiedz, gdzie Manuel?
Na cmentarzu przy kościele Marii Panny. Ale o jedenastej ma wrócić do domu.
Chodźmy tam; zaczekamy na niego.
Jasny pan odważyłby się wstąpić w moje ubogie progi?
Czemuż by nie!
Kiedy bo
Byłożby twoje poddasze zbójecką pułapką, do której wstęp zagraża porządnym ludziom niebezpieczeństwem?
Co za przypuszczenie!
Chodźmy zatem.
Ben Joel usłuchał rozkazu, choć mu wcale nie było to po myśli.
Pogadajmy trochę rzekł w drodze Cyrano. Kto to jest ten Manuel?
Dobry kolega jak ja.
I czy tak samo jak ty ulega pokusom, o których wspominałeś?
Och nie, nigdy zapewnił zbój z akcentem szczerości w głosie. To charakter wspaniałomyślny i prawy.
Cyrano odetchnął głęboko.
Jakie jego pochodzenie? badał dalej.
Jest dzieckiem losu, jak my wszyscy.
Zdaje się jednak, że posiada jakieś wykształcenie. Gdzie je nabył?
Wszędzie i nigdzie. Zbierał je okruchami, przygodnie, jak ptak ziarna rozsypane po gościńcu. Jednak muszę wspomnieć o jednej okoliczności. Kiedy żył mój ojciec i banda nasza nie była jeszcze rozproszona (ojciec mój bowiem był jednym z wodzów pokolenia), przystał do nas pewien lekarz włoski, dobra dusza, który musiał opuścić ojczyznę z powodu jakiegoś pchnięcia szpadą zanadto trafnego Jasny pan rozumie?
Jak najlepiej. Mów dalej.
Ten lekarz był bardzo uczony. Zajął się on Manuelem i przekonawszy się, że chłopiec ma zdolności, zrobił go swym uczniem. Nudziło się nieborakowi; szukał jakiejkolwiek rozrywki. Manuel zabrał się z całego serca do nauki i otóż dzięki temu potrafi dziś klecić piękne rymy dla młodych pięknych dam.
A co się stało z Włochem?
Umarł.
Śmiercią naturalną?
Najnaturalniej w świecie, objadł się zanadto i skończył z niestrawności. Poczciwiec zrobił się na stare lata strasznym obżartuchem.
Wieczny mu odpoczynek! Powróćmy do Manuela. Mówiłeś mi, że to dziecko losu?