Cóż, chłopcy, roztasowaliście się44. W skrzynkach groch z kapustą? Hhhrum.
Już poskładane podług rozkazu waszej miłości; może raczycie zajrzeć do skrzynek, jak porządnie wszystko leży: bielizna po jednej stronie, a
Dobrze, dobrze; nie zapraszałbyś tak skwapliwie, gdyby co szwankowało.
Nie wie o niczym mruknął Drohojowski.
A gdzież to Montwiłł? Raz na zawsze przykazowałem, po zachodzie słońca wychodzić nie wolno i basta.
Oooch dało się słyszeć stękanie za kapą komina głowa mię tak strasznie rozbolała, więc ległem co niebądź zdrzemnąć się, za pozwoleniem waszej miłości.
Za moim? Kiedyżeś mnie o pozwolenie pytał? A ty, Czema, co się tak wciskasz za Mikołkę?
Nogawicęm rozdarł, proszę waszej miłości.
Pewnikiem z psikusów? Hhhrrrum.
Nie, widział się z Papacodą zaszemrało w stronie Bonera.
Na gwoździu zaczepiłem.
Oddaj w czas rano do szatni, to ci Salomeja albo Grzybowska naprawi. A przykażcie Kubie, coby was skoro świt pobudził; Szydłowiecki i Gedroyć jutro na służbie przy osobie miłościwej pani.
Za łaską pana ochmistrza, mógłbym się zapytać, którzy wraz z nami na pokoje iść mają?
Zbędna ciekawość; dowiesz się jutro. Zresztą drobnostka to, nie tajemnica. Herburt, Zbylitowski, Pieniążek, Stadnicki, Tarnowski, Zborowski, Korybut, Kazanowski, Bielski i Czarnkowski.
Dziękuję waszej miłości.
Barwa odświętna, ciżmy45 nowe, zachowanie jak najprzystojniejsze, bym się was nie powstydził!
Panie ochmistrzu, toć
Milczeć! Wiem, co mówię. Niejednokrotnie już dochodzą mnie słuchy o nieokiełznanych swawolach waszych; nie próbujcie mej cierpliwości, bowiem wątła jest i łacno46 się zrywa. Jak wam to zresztą z dawna wiadome.
Wasza miłość nam przygania, zawżdy ino nam wszak paziów jest dwustu!
Tamci stu dziewięćdziesięciu trzej to baranki bieluchne naprzeciw was; Boner jeden obstoi za czterdziestu.
Żebym ino złapał tego, co o mnie takowe oszczerstwa sieje!
Milczeć! Już ja was znam jak złe szelągi, niecnoty jedne! Gedroycia mniej, bo za krótki czas; że się ano was czepił od pierwszego wejrzenia, to mi starczy; poznał swój swego! Co się zasię tyczy nowego mieszkania, ostro przykazuję sprawiać się skromnie, przez hałasów, przez krzyków; w pobliskości są sypialnie panów medyków, komnaty panien dworskich.
Bóg łaskaw na sługi swoje nie widział się z tą czarownicą.
Ale, nie, Krystek chodź ino bliżej rzekł pan ochmistrz i pokręcił za ucho nieszczęsnego Czemę jakże to pieskowi signory Papacody? Amor Kupido nie pomnę.
Bo on mnie ugryzł do krwi! Niech wasza miłość pojrzy
Ugryzł cię? A to co inszego; ale po cóż kłamałeś, żeś rozdarł na gwoździu? Dzwonią na wieczerzę, marsz!
I ruszył przodem, a chłopcy w podskokach za nim. Nie wszystkim jednak pilno było: Jędruś Boner i Krystek Czema wlekli się na ostatku, zawzięcie o czymś rozprawiając.
Jędrek mojeś ty, pójdziesz ze mną do miasta jutro rano? Tyś mądry i sprawny do wszystkiego, a ja bym sobie nie dał rady.
Ehe, a Odmiwąs co na to?
Wżdy nie łazi za mną jak niańka; służby jutro nie mam, skoczymy do miasta jak po ogień i w te pędy z powrotem.
Ino, jak tego to drzwi zasuń dobrze, coby cię kto nie spłoszył.
To się wie; Szydłowiecki i Gedroyć na pokojach królowej, Montwiłł nikomu nie wadzi, ino mu spanie w głowie, Jasiek z Mikołką mają iść na palcaty47 do tamtych, a my dwaj no bo mi pomożesz i przy robocie, prawda?
A jakże; nie pomógłbym? Naczynie jakie dobre masz?
Jak będziemy wracali z miasta, można będzie kupić garnek po drodze.
U Kasprowej?
Lepiej u Maguliny, co pod Długoszowym domem z garnkami siedzi; prosto od niej skoczymy na górę i jużeśmy w domu.
Słuchaj no, o kiełbasie nie zabacz48.
Ho, ho, kupię choć z pół łokcia.
Czy się ino da zwabić?
Ij kiełbasa wszystko sprawi; zobaczysz, jak mnie umiłuje, ino gwizdnę, przyleci, a potem chi, chi, chi żeby się tylko udało!
Co się nie ma udać? Dołoży się wszelkiego starania; no już moja głowa w tym, że go i rodzona matka nie pozna.
Rozdział I. Figiel Krzysztofa Czemy
Już od pierwszych chwil przybycia swego do Polski założyła sobie królowa Bona szereg zmian, upiększeń, przeróbek w starej, wiekowym trwaniem czcigodnej siedzibie Piastów i Jagiellonów, a Zygmunt, zakochany w młodziutkiej żonie, wszystkim jej zachciankom przytakiwał, na wszystkie nowości pozwalał.
Jak już z rozmowy chłopców dowiedzieli się czytelnicy, pierwotna liczba paziów pomnożona została blisko dwadzieścia razy; najstarsze części zamku burzono, by na ich miejsce wznieść nową, piękną budowlę, pałac w stylu Odrodzenia.
I urodzajne sady, rozsiadłe od wieków na stokach wawelskiej góry, nie znalazły łaski przed obliczem młodej pani. Stare grusze i jabłonie w pobliżu komnat królowej padły w pierwszym zaraz roku pod ciosami siekiery, a ogrodnicy włoscy sadzili co wiosnę i co jesień z niezmiernym trudem sprowadzane krzewy południowe, kopali sadzawki, urządzali fontanny, grupowali piękne klomby, a w cieniu wonnych krzaków migdału wyznaczali miejsca na ławki, które znów kamieniarze, ociosawszy foremnie, jak najśpieszniej wkopywali w ziemię.
Na szczęście, wirydarzyk maleńki, ulubiony zakątek królowej Barbary Zapolyi, wciśnięty w załomie góry u stóp Baszty Sandomierskiej, uszedł bacznych oczu ogrodników, czyli też może jedno słówko z ust króla powstrzymało ich zapał, dość że parę lip rozłożystych, jabłonka, śliwek i wiśni kilka ocalało od śmierci, a w miejscach do słońca zwróconych kwitły konwalie wiosenną porą, później róże, lilie, malwy i ostróżki na grządkach, a w głębi pod murem srebrzystozielone mięty, ruta drobnolistna i fiołkowe główki macierzanek.
W tym to ustronnym ogródku bawiły się całymi dniami sierotki po Barbarze, malutkie królewny Jadwiga i Anna, pod dozorem pani Szczepanowej, starej doświadczonej służebnej, która jeszcze nieboszczkę królowę była wyniańczyła.
Gdy w roku 1520 umarła młodsza dziecinka, czteroletnia księżniczka Anna, starsza Jadwiga, nieco zaniedbana przez obojętną macochę, rosła swobodnie pod opieką najzacniejszej i całą duszą przywiązanej niańki, która jednak mimo najlepszej woli nie umiała wychowywać córki królewskiej tak, jak tego jej wysokie urodzenie i przyszłe stanowisko wymagało. Pani Szczepanowa była kobietą prostą i jedynie skutkiem długiej służby przy dworze nabrała trochę ogłady. Od śmierci Anusi minęło lat cztery, a jedenastoletnia księżniczka Jadwiga prócz pacierza, łatwych ręcznych robótek i odrobiny włoskiej mowy nie umiała nic więcej.
Nazajutrz po przeprowadzce paziów dobrze już było z południa, gdy drzwi przedsionka zamkowego, prowadzące na ogród, służba otwarła na rozcież, a w nich ukazała się królowa z orszakiem swych ulubionych Włoszek i kilkunastu paziów.
Sześć lat minęło, odkąd piękna księżniczka mediolańska poślubiła Zygmunta I, a uroda jej wspaniała nie tylko nic nie straciła na swej świetności, ale owszem wzmogła się i przyodziała majestatem. Królewski małżonek, zakochany nieledwie do szaleństwa, uwielbiał jej wdzięki, jej wszechstronne wykształcenie, jej dowcip wykwintny, a nie widział czy nie chciał widzieć licznych wad i brzydkich stron jej charakteru, którymi w późniejszych latach zatruwała mu życie i ciężko się dała we znaki nielubianemu przez się narodowi.