W ten sposób poznał Ukleję, który był właścicielem cukierni w Taszowie i kilku jeszcze innych, mniej już oficjalnych interesów. Ukleja natomiast wprowadził Pawła w świat sekretarzy i mecenasów, bibek i polowań, chętnych cycatych bufetowych i alkoholu, który dodawał odwagi do czerpania z życia pełnymi garściami.
Ukleja zajął w ten sposób miejsce opuszczone przez Abę Kozienickiego, miejsce przeznaczone w życiu każdego mężczyzny dla przewodnika i przyjaciela; bez niego byłoby się tylko samotnym, nie zrozumianym wojownikiem w świecie chaosu i mroku, który wypełza zewsząd, gdy tylko odwróci się wzrok.
Czas grzybni
Grzybnia rośnie pod całym lasem, a może nawet pod całym Prawiekiem. Tworzy w ziemi, pod miękkim poszyciem, pod trawą i kamieniami, plątaninę cienkich niteczek, sznurków i kłębków, którymi omotuje wszystko. Nici grzybni mają potężną siłę i wciskają się między każdą grudkę ziemi, oplatają korzenie drzew i przytrzymują wielkie głazy w ich nieskończenie powolnym ruchu naprzód. Grzybnia podobna jest pleśni – biała, delikatna, zimna – księżycowa podziemna koronka, wilgotne mereżki plechy, śliskie pępowiny świata. Przerasta łąki i wędruje pod drogami ludzi, wspina się na mury ich domów, a czasem w przypływach mocy niezauważenie atakuje ich ciała.
Grzybnia nie jest ani rośliną, ani zwierzęciem. Nie potrafi czerpać siły ze słońca, bo jej natura obca jest słońcu. Nie ciągnie jej do ciepłego i żywego, bo jej natura nie jest ani ciepła, ani żywa. Grzybnia żyje dzięki temu, że wysysa resztki soków z tego, co umiera, co się rozkłada i wsiąka w ziemię. Grzybnia jest życiem śmierci, życiem rozkładu, życiem tego, co umarło.
Cały rok grzybnia rodzi swoje zimne i wilgotne dzieci, lecz te, które przychodzą na świat latem i jesienią, są najpiękniejsze. Przy ludzkich drogach wyrastają twardzioszki na cienkich nóżkach, w trawach bielą się bliskie doskonałości purchawki i tęgoskóry, a maślaki i żagwie biorą w posiadanie ułomne drzewa. Las pełen jest żółtych kurek, oliwkowych gołąbków i zamszowych borowików.
Grzybnia nie dzieli i nie wyróżnia swoich dzieci, wszystkie obdarza siłą wzrostu i potęgą rozsiewania zarodników. Jednym daje zapach, innym zdolność ukrywania się przed okiem ludzi, jeszcze inne mają kształty, które zapierają dech.
Głęboko pod ziemią, w samym środku Wodenicy, tętni wielki biały splątany kłąb plechy, który jest sercem grzybni. Stąd grzybnia rozpościera się na wszystkie strony świata. Las jest tutaj ciemny i wilgotny. Wybujałe jeżyny więżą pnie drzew. Wszystko porasta bujny mech. Ludzie instynktownie omijają Wodenicę, chociaż nie wiedzą, że tu, pod spodem, żyje serce grzybni.
Ze wszystkich ludzi tylko Ruta o tym wie. Domyśliła się tego po najpiękniejszych muchomorach, które rosną tutaj co roku. Muchomory są strażnikami grzybni. Ruta kładzie się na ziemi między nimi i ogląda od spodu ich spienione, śnieżnobiałe halki.
Ruta kiedyś usłyszała życie grzybni. Był to podziemny szelest, który brzmiał niby głuche westchnienie, a potem słychać było delikatne potrzaskiwanie grudek ziemi, kiedy przepychała się między nimi nitka plechy. Ruta usłyszała uderzenie serca grzybni, które następuje raz na osiemdziesiąt ludzkich lat.
Od tej pory przychodzi w to wilgotne miejsce na Wodenicy i zawsze kładzie się na mokrym mchu. Kiedy leży dłużej, zaczyna czuć grzybnię jeszcze inaczej – grzybnia bowiem spowalnia czas. Ruta zapada w sen-nie-sen i widzi wszystko w zupełnie odmienny sposób. Widzi pojedyncze podmuchy wiatru, pełen powolnej gracji lot owadów, płynne ruchy mrówek, cząsteczki światła, które osiadają na powierzchni liści. Wszystkie wysokie dźwięki – trele ptaków, piski zwierząt -zmieniają się w buczenia i dudnienia, i suną tuż przy ziemi, jak mgła. Rucie wydaje się, że leży tak godzinami, choć minęła ledwie chwila. Tak grzybnia bierze w posiadanie czas.
Czas Izydora
Ruta czekała na niego pod lipą. Wiał wiatr, a drzewo trzeszczało i zawodziło.
– Będzie padać – powiedziała zamiast powitania.
Szli w milczeniu Gościńcem, potem skręcili w swój las za Wodę ni cą. Izydor szedł pół kroku z tyłu i ukradkiem patrzył na nagie ramiona dziewczyny. Jej skóra wydawała się cieniutka, prawie przezroczysta. Miałby ochotę jej dotknąć i pogłaskać
– Pamiętasz, jak kiedyś dawno temu pokazałam ci granicę?
Skinął głową.
– Mieliśmy ją kiedyś zbadać. Ja czasem nie wierzę w tę granicę. Wpuściła obcych…
– Z punktu widzenia nauki taka granica jest niemożliwa.
Ruta roześmiała się i chwyciła Izydora za rękę. Pociągnęła go między niskie sosny.
– Pokażę ci jeszcze coś.
– Co? Ile masz jeszcze rzeczy do pokazywania? Pokaż mi je wszystkie od razu.
– To się tak nie da.
– Czy to jest żywe, czy martwe?
– Ani jedno, ani drugie.
– Jakieś zwierzę?
– Nie.
– Roślina?
– Nie.
Izydor zatrzymał się i zapytał niespokojnie:
– Człowiek?
Ruta nie odpowiedziała. Puściła jego dłoń.
– Nie idę – powiedział i kucnął.
– Nie to nie. Przecież cię nie zmuszam. Uklękła przy nim i przyglądała się ścieżkom wielkich leśnych mrówek.
– Czasem jesteś taki mądry. A czasem taki głupi.
– Ale częściej głupi – powiedział smutno.
– Chciałam ci pokazać coś dziwnego w lesie. Mama mówi, że to jest środek Prawieku, a ty nie chcesz iść.
– Dobra, to chodźmy.
W lesie nie było słychać wiatru, za to zrobiło się parno. Izydor widział na karku Ruty maleńkie kropelki potu.
– Odpocznijmy – odezwał się z tyłu. – Połóżmy się tu i odpocznijmy.
– Zaraz zacznie padać, chodź.
Izydor legł na trawie i założył ręce pod głowę.
– Nie chcę oglądać środków świata. Chcę tu leżeć z tobą. Chodź.
Ruta zawahała się. Odeszła kilka kroków, potem wróciła. Izydor zmrużył oczy i Ruta zamieniła się w rozmazany kształt. Kształt zbliżył się i usiadł na trawie. Izydor wyciągnął przed siebie rękę i trafił na nogę Ruty. Pod palcami czuł drobne włoski.
– Chciałbym być twoim mężem, Ruta. Chciałbym się z tobą kochać.
Cofnęła nogę. Izydor otworzył oczy i spojrzał prosto w twarz Ruty. Była jakaś zimna, zacięta. Nie taka, jaką znał.
– Nigdy nie będę tego robić z kimś, kogo kocham. Tylko z tymi, których nienawidzę – powiedziała i wstała. – Idę. Jak chcesz, to chodź ze mną.
Wstał pośpiesznie i ruszył za nią, jak zwykle, pół kroku z tyłu.