Mickiewicz Adam - Pan Tadeusz стр 27.

Шрифт
Фон

Sam gawęda, i lubił niezmiernie gaduły.

Nie dziw! ze szlachtą strawił życie na biesiadach,

Na polowaniach, zjazdach, sejmikowych radach;

Przywykł żeby mu zawsze coś bębniło w ucho,

Nawet wtenczas, gdy milczał, lub s placką za mucha

Skradał się, lub zamknąwszy oczy siadał marzyć;

W dzień szukał rozmów, w nocy musiano mu gwarzyć

Pacierze różańcowe, albo gadać bajki:

Stąd też nieprzyjacielem zabitym był fajki,

Wymyślonéj od niemców by nas scudzoziemczyć,

Mawiał: Polskę oniemić, jest to Polskę zniemczyć.

Starzec wiek przegwarzywszy chciał spoczywać w gwarze,

Milczenie go budziło ze snu: tak młynarze

Uśpieni kół tarkotem, ledwie staną osie,

Budzą się krzycząc s trwogą: a słowo stało się.

Wojski ukłonem dawał znak Podkomorzemu,

A ręką od ust lekko skinął ku Sędziemu,

Prosząc o głos; Panowie na ten ukłon niemy

Odkłonili się oba, co znaczy: prosiemy.

Wojski zagaił.

«Śmiałbym upraszać młodzieży,

Ażeby postaremu bawić u wieczerzy,

Nie milczeć i żuć: czy my Ojce Kapucyni?

Kto milczy między szlachtą, to właśnie tak czyni,

Jako myśliwiec który nabój rdzawi w strzelbie:

Dla tego ja rozmowność naszych przodków wielbię.

Po łowach szli do stołu, nie tylko by jadać,

Ale aby nawzajem mogli się wygadać,

Co każdy miał na sercu; nagany, pochwały

Strzelców i obławników, ogary, wystrzały,

Wywoływano na plac; powstawała wrzawa,

Miła uchu myśliwców, jak druga obława.

Wiem, wiem o co wam idzie: ta czarnych trosk chmura

Pono z Robakowego wzniosła się kaptura!

Wstydzicie się swych pudeł! niech was wstyd nie pali,

Znałem myśliwych lepszych od was, a chybiali;

Trafiać, chybiać, poprawiać, to kolej strzelecka.

Ja sam, chociaż ze strzelbą włóczę się od dziecka,

Chybiałem; chybiał sławny ów strzelec

dla synów,

Te rzędami portretów zdobione filary,

Ten w sklepieniu błyszczący herb Półkozic stary.

Ozwały się doń zewsząd głosami przeszłości;

Zbudził się z marzeń, wspomniał, gdzie, u kogo gości.

Dziedzic Horeszków, gościem śród swych własnych progów,

Biesiadnikiem Sopliców, swych odwiecznych wrogów!

A przytém zawiść którą czuł dla Tadeusza,

Tém mocniej Hrabię przeciw Soplicom porusza.

Rzekł więc z gorzkim uśmiechem: mój domek zbyt mały,

Niema godnego miejsca na dar tak wspaniały;

Niech lepiéj niedźwiedź czeka pośród tych rogaczy,

Aż mi go Sędzia razem z zamkiem oddać raczy.

Podkomorzy zgadując na co się zanosi,

Zadzwonił w tabakierę złotą, o głos prosi.

Godzieneś pochwał, rzecze, Hrabio mój sąsiedzie,

Że dbasz o interesa nawet przy obiedzie;

Nie tak jak modni wieku twojego panicze,

Żyjący bez rachunku. Ja tuszę i życzę

Zgodą zakończyć moje sądy podkomorskie;

Dotąd jedyna trudność jest o fundum dworskie.

Mam już projekt zamiany, fundum wynagrodzić

Ziemią, w sposób następny Tu zaczął wywodzić

Porządnie (jak zwykł zawsze) plan przyszłéj zamiany;

Już był w połowie rzeczy; gdy ruch niespodziany

Wszczął się na końcu stoła: jedni coś postrzegli,

Wskazują palcem, drudzy z oczyma tam biegli,

Aż wreszcie wszystkie głowy, jak kłosy schylone,

Wstecznym wiatrem w przeciwną zwróciły się stronę,

W kąt.

S kątu, kędy wisiał portret nieboszczyka

Ostatniego z rodziny Horeszków Stolnika,

Z małych drzwiczek ukrytych pomiędzy filary,

Wysunęła się cicho postać, nakształt mary.

Gerwazy; poznano go po wzroście, po licach,

Po srebrzystych na żółtéj kurcie Półkozicach.

Stąpał jako słup prosto, niemy i surowy,

Niezdjąwszy czapki, nawet nieschyliwszy głowy;

W ręku trzymał błyszczący klucz jakby puginał,

Odemknął szafę i w niéj coś kręcić zaczynał.

Stały w dwóch kątach sieni, wsparte o filary,

Dwa kurantowe w szafach zamknięte zegary.

Dziwaki stare, dawno ze słońcem w niezgodzie,

Południe wskazywały często o zachodzie;

Gerwazy nie przybrał się machyny naprawić,

Ale bez nakręceniu nie chciał jéj zostawić,

Dręczył kluczem zegary każdego wieczora;

Właśnie teraz przypadła nakręcania pora.

Gdy Podkomorzy sprawą zajmował uwagę

Stron interessowanych, on pociągnął wagę:

Zgrzytnęły wyszczerbionym zębem koła rdzawe,

Wzdrygnął się Podkomorzy i przerwał rosprawę.

Bracie, rzekł, odłóż nieco twą pilną robotę

I kończył plan zamiany; lecz Klucznik na psotę

Jeszcze silniej pociągnął drugiego ciężaru;

I wnet gil który siedział na wierzchu zegaru,

Trzepiocąc skrzydłem zaczął ciąć kurantów nóty.

Ptak sztucznie wyrobiony, szkoda że popsuty,

Zająkął się i piszczał, im daléj tém gorzéj.

Goście w śmiech; musiał przerwać znowu Podkomorzy.

Mości Kluczniku, krzyknął, lub raczéj puszczyku,

Jeśli dziob twój szanujesz, dość mi tego krzyku.

Ale Gerwazy groźbą wcale się nie strwożył.

Prawą rękę poważnie na zegar położył,

A lewą wziął się pod bok; tak oburącz wsparty,

Podkomorzeńku! krzyknął, wolne pańskie żarty,

Wróbel mniejszy niż puszczyk, a na swoich wiorach

Śmielszy jest aniżeli puszczyk w cudzych dworach:

Co Klucznik to nie puszczyk; kto w cudze poddasze

Nocą włazi, ten puszczyk, i ja go wystraszę.

Za drzwi z nim. Podkomorzy krzyknął.

Panie Hrabia!

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке