Mickiewicz Adam - Pan Tadeusz стр 26.

Шрифт
Фон

Wreszcie czas upatrzywszy ku niemu podbiega:

Czy zdrów? dla czego smutny? pyta się, nalega

Napomyka o Zosi, zaczyna z nim żarty;

Tadeusz nieruchomy, na łokciu oparty,

Nic nie gadając marszczył brwi i usta krzywił:

Tém bardziéj Telimenę pomieszał i ździwił.

Zmieniła wiec natychmiast twarz i ton rozmowy,

Powstała zagniewana, i ostremi słowy

Poczęła nań przymówki sypać i wyrzuty;

Porwał się i Tadeusz jak żądłem ukłuty,

Spojrzał krzywo, nie mówiąc ani słowa spluął,

Krzesło nogą odepchnął i s pokoju runął,

Trzasnąwszy drzwi za sobą. Szczęściem że téj sceny

Nikt z gości nie uważał oprócz Telimeny.

Wyleciawszy przez bramę, biegł prosto na pole;

Jak szczupak, gdy mu oścień skróś piersi przekole,

Pluska się i nurtuje myśląc że uciecze,

Ale wszędzie żelazo i sznur s sobą wlecze:

Tak i Tadeusz ciągnął za sobą zgryzoty,

Suwając się przez rowy i skacząc przez płoty,

Bez celu i bez drogi; aż nie mało czasu

Nabłąkawszy się, w końcu wszedł w głębinę lasu

I trafił czy umyślnie, czyli też przypadkiem,

Na wzgórek co był wczora szczęścia jego świadkiem,

Gdzie dostał ów bilecik, zadatek kochania,

Miejsce jak wiemy, zwane Swiątynią dumania .

Gdy okiem w koło rzuca, postrzega, to ona!

Telimena, samotna, w myślach pogrążona,

Od wczorajszéj postacią i strojem odmienna,

W bieliźnie, na kamieniu, sama jak kamienna;

Twarz schyloną w otwarte utuliła dłonie,

Choć nie słyszysz szlochania, znać że we łzach tonie.

Daremnie broniło się serce Tadeusza:

Ulitował się, uczuł że go żal porusza,

Długo poglądał niemy, ukryty za drzewem,

Nakoniec westchnął i rzekł sam do siebie z gniewem:

Głupi! cóż ona winna, że się ja pomylił;

Więc zwolna głowę ku niéj z za drzewa wychylił.

Gdy nagle Telimena zrywa się s siedzenia,

Rzuca się w prawo, w lewo, skacze skroś strumienia,

Roskrzyżowana, z włosem rospuszczonym, blada,

Pędzi w las, podskakuje, przyklęka, upada,

I nie mogąc już powstać, kręci się po darni,

Widać z jéj ruchów w jakiéj strasznéj jest męczarni;

Chywta się za pierś, szyję, za stopy, kolana;

Skoczył Tadeusz myśląc że jest pomieszana,

Lub ma wielka chorobę. Lecz z innéj przyczyny

Pochodziły te ruchy.

U bliskiéj brzeziny

Było wielkie mrowisko, owad gospodarny

Snuł się wkoło po trawie, ruchawy i czarny;

Nie wiedziéć czy s potrzeby, czy z upodobania,

Lubił szczególnie zwiedzać świątynię dumania;

Od stołecznego wzgórku aż po źródła brzegi

Wydeptał drogę, którą wiodł swoje szeregi.

Nieszczęściem Telimena siedziała śród drożki;

Mrówki znęcone blaskiem bieluchnéj pończoszki,

Wbiegły, gęsto zaczęły łaskotać

naróżowana!

Czy róż w złym gatunku,

Czy jakoś na obliczu przetarł się s trefunku:

Gdzieniegdzie zrzedniał, na wskróś grubszą płeć odsłania.

Może to sam Tadeusz w Świątyni dumania ,

Rozmawiając za blisko, omusknął z bielidła

Karmin, lżejszy od pyłków motylego skrzydła.

Telimena wracała nazbyt śpieszno z lasu,

I poprawić kolory swe nie miała czasu;

Około ust szczególniéj widne były piegi.

Nuż oczy Tadeusza, jako chytre szpiegi,

Odkrywszy jedną zdradę, poczną w kolej zwiedzać

Resztę wdzięków, i wszędzie, jakiś fałsz wyśledzać:

Dwóch zębów braknie w ustach; na czole, na skroni

Zmarszczki; tysiące zmarszczków pod brodą się chroni!

Niestety! czuł Tadeusz, jak jest niepotrzebnie,

Rzecz piękną nazbyt ściśle zważać; jak haniebnie

Być szpiegiem swej kochanki; nawet jak szkaradnie,

Odmieniać smak i serce lecz ktoż sercem władnie?

Darmo chce brak miłości zastąpić sumnieniem,

Chłod duszy ogrzać znowu jéj wzroku promieniem:

Już ten wzrok, jako księżyc światły a bez ciepła,

Błyskał po wierzchu duszy, która do dna krzepła..

Takie robiąc sam w sobie wyrzuty i skargi,

Pochylił w talerz głowę, milczał i gryzł wargi.

Tym czasem zły duch nową pokusą go wabi,

Podsłuchiwać co Zosia mówiła do Hrabi:

Dziewczyna uprzejmością Hrabiego ujęta,

Z razu rumieniła się spuściwszy oczęta,

Potém śmiać się zaczęli, w końcu rozmawiali,

O jakiémś niespodzianém w ogrodzie spotkaniu,

O jakiémś po łopuchach i grzędach stąpaniu.

Tadeusz wyciągnąwszy co najdłużéj uszy,

Połykał gorzkie słowa i przetrawiał w duszy.

Okropną miał biesiadę. Jak w ogrodzie źmija,

Dwoistém żądłem zioło zatrute wypija,

Potém skręci się w kłębek i na drodze legnie,

Grożąc stopie co na nią nieostróżnie biegnie;

Tak Tadeusz opity trucizną zazdrości,

Zdawał się obojętny, a pękał ze złości.

W najweselszém zebraniu niech się kilku gniewa,

Zaraz się ich ponurość na resztę rozlewa.

Strzelcy dawniéj milczeli, druga stołu strona

Umilkła, Tadeusza żółcią zarażona.

Nawet Pan Podkomorzy nadzwyczaj ponury,

Nie miał ochoty gadać; widząc swoje córy

Posażne i nadobne Panny, w wieku kwiecie,

Zdaniem wszystkich najpierwsze partye w powiecie,

Milczące, zaniedbane od milczącéj młodzi.

Gościnnego Sędziego również to obchodzi;

Wojski zaś uważając że tak wszyscy milczą,

Nazywał tę wieczerzą nie polską, lecz wilczą.

Hreczecha na milczenie miał słuch bardzo czuły,

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке