Mickiewicz Adam - Pan Tadeusz стр 2.

Шрифт
Фон

I zgasło. I wnet sierpy gromadnie dzwoniące

We zbożach, i grabliska suwane po łące,

Ucichły i stanęły: tak Pan Sędzia każe,

U niego ze dniem kończą pracę gospodarze.

«Pan świata wié jak długo pracować potrzeba;

«Słońce Jego robotnik kiedy znidzie z nieba,

«Czas i ziemianinowi ustępować s pola.»

Tak zwykł mawiać Pan Sędzia; a Sędziego wola

Była Ekonomowi poczciwemu święta.

Bo nawet wozy, w które już składać zaczęto

Kopę żyta, niepełne jadą do stodoły;

Cieszą się z niezwyczajnéj ich lekkości woły.

Właśnie z lasu wracało towarzystwo całe,

Wesoło lecz w porządku; naprzód dzieci małe

Z dozorcą, potem Sędzia szedł s Podkomorzyną,

Obok pan Podkomorzy otoczon rodziną;

Panny tuż za starszemi, a młodzież na boku;

Panny szły przed młodzieżą o jakie pół kroku,

(Tak każe przyzwoitość) nikt tam nie rosprawiał

O porządku, nikt męsczyzn i dam nie ustawiał,

A każdy mimowolnie porządku pilnował.

Bo Sędzia w domu dawne obyczaje chował,

I nigdy nie dozwalał, by chybiano względu

Dla wieku, urodzenia, rozumu, urzędu;

Tym ładem, mawiał, domy i narody słyną,

Z jego upadkiem domy i narody giną.

Więc do porządku wykli domowi i słudzy;

I przyjezdny gość, krewny albo człowiek cudzy

Gdy Sędziego nawiedził, skoro pobył mało,

Przejmował zwyczaj, którym wszystko oddychało.

Krótkie były Sędziego s synowcem witania,

Dał mu poważnie rękę do pocałowania

I w skroń ucałowawszy uprzejmie pozdrowił;

A choć przez wzgląd na gości niewiele z nim mówił,

Widać było z łez, które wylotem kontusza

Otarł prędko, jak kochał Pana Tadeusza.

W ślad gospodarza wszystko ze żniwa i z boru

I z łąk i s pastwisk razem wracało do dworu.

Tu owiec trzoda becząc w ulice się tłoczy

I wznosi chmurę pyłu; daléj zwolna kroczy

Stado cielic tyrolskich z mosiężnemi dzwonki.

Tam konie rżące lecą ze skoszonéj łąki;

Wszystko bieży ku studni, któréj ramię i drzewa

Raz wraz skrzypi i napój w koryta rozlewa.

Sędzia choć utrudzony, chociaż w gronie gości,

Nie chybił gospodarskiéj, ważnéj powinności,

Udał się sam ku studni; najlepiéj z wieczora

Gospodarz widzi w jakim stanie jest obora,

Dozoru tego nigdy pługom nie poruczy,

Bo Sędzia wié że oko pańskie konia tuczy.

Wojski z Woźnym Protazym ze świecami w sieni

Stali i rozprawiali nieco poróżnieni,

Bo w niebytność Wojskiego Woźny pokryjomu

Kazał stoły z wieczerzą powynosić z domu,

I ustawić co prędzej w pośrodku zamczyska,

Którego widne były pod lasem zwaliska.

Po cóż te przenosiny? Pan Wojski się krzywił

I przepraszał Sędziego; Sędzia się zadziwił,

Lecz stało się; już późno i trudno zaradzić,

Wolał gości przeprosić i w pustki prowadzić.

Po drodze Woźny ciągle Sędziemu tłumaczył,

Dla czego urządzenie pańskie przeinaczył;

We dworze żadna izba nie ma obszerności

Dostatecznéj dla tylu, tak szanownych gości,

W zamku sień wielka jeszcze dobrze zachowana,

Sklepienie całe wprawdzie pękła jedna ściana.

Okna bez szyb, lecz latem nic to nie zawadzi;

Bliskość piwnic wygodna służącéj czeladzi.

Tak

mówiąc, na Sędziego mrugał; widać z miny,

Ze miał i taił inne ważniejsze przyczyny.

O dwa tysiące kroków zamek stał za domem,

Okazały budową, poważny ogromem,

Dziedzictwo starożytnej rodziny Horeszków;

Dziedzic zginął był w czasie krajowych zamieszków.

Dobra całe zniszczone sekwestrami rządu,

Bezładnością opieki, wyrokami sądu,

W cząstce spadły dalekim krewnym po kądzieli,

A resztę rozdzielono między wierzycieli.

Zamku żaden wziąść nie chciał, bo w szlacheckim stanie

Trudno było wyłożyć koszt na utrzymanie;

Lecz Hrabia sąsiad bliski, gdy wyszedł z opieki,

Panicz bogaty, krewny Horeszków daleki,

Przyjechawszy z wojażu upodobał mury

Tłumacząc, że gotyckiéj są architektury;

Choć Sędzia z dokumentów przekonywał o tém,

Że Architekt był majstrem z Wilna nie zaś Gotem.

Dość że Hrabia chciał zamku, właśnie i Sędziemu

Przyszła nagle taż chętka, nie wiadomo czemu.

Zaczęli proces w ziemstwie, potém w głównym lądzie,

W senacie, znowu w ziemstwie i w guberskim rządzie;

Wreszcie po wielu kosztach, i ukazach licznych,

Sprawa wróciła znowu do sądów granicznych.

Słusznie Wożny powiadał że w zamkowéj sieni

Zmieści się i palestra i goście proszeni.

Sień wielka jak refektarz, z wypukłém sklepieniem

Na filarach, podłoga wysłana kamieniem,

Ściany bez żadnych ozdób, ale mur chędogi;

Sterczały wkoło sarnie i jelenie rogi

Z napisami: gdzie, kiedy te łupy zdobyte;

Tuż myśliwców herbowne klejnoty wyryte,

I stoi wypisany każdy po imieniu;

Herb Horeszków Półkozic jaśniał na sklepieniu.

Goście weszli w porządku i stanęli kołem;

Podkomorzy najwyższe brał miejsce za stołem;

Z wieku mu i urzędu ten zaszyt należy,

Idąc kłaniał się damom, starcom i młodzieży.

Przy nim stał kwestarz, Sędzia tuż przy Bernardynie.

Bernardyn zmówił krótki pacierz po łacinie,

Męsczyznom dano wódkę; wtenczas wszyscy siedli,

I chołodziec litewski milcząc żwawo jedli.

Pan Tadeusz choć młodzik, ale prawem gościa,

Wysoko siadł przy damach obok Jegomościa;

Między nim i stryjaszkiem jedno pozostało

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке