Стендаль Фредерик - Czerwone i czarne стр 13.

Шрифт
Фон

Pani de Rênal zauważyła, że Julian częściej niż zwykle rozmawia z panną Elizą: dowiedziała się, iż przyczyną tych rozmów były niedostatki garderoby chłopca. Miał tak mało bielizny, iż często zmuszony był dawać ją do prania poza domem; Eliza pomagała mu w tych kłopotach. Ubóstwo to, którego się nie domyślała, wzruszyło panią de Rênal; byłaby chętnie wyekwipowała chłopca, ale nie śmiała: ta wewnętrzna rozterka była pierwszym przykrym uczuciem związanym z osobą Juliana. Dotąd imię Juliana spływało się dla niej z uczuciem czystej, na wskroś uduchowionej radości. Dręczona myślą o ubóstwie Juliana pani de Rênal poddała mężowi myśl, aby mu sprawić bieliznę.

– Cóż za niepraktyczność – odparł. – Jak to! Dawać podarki człowiekowi, z którego jesteśmy zupełnie zadowoleni i który dobrze spełnia obowiązki? A, gdyby się zaniedbywał, wówczas trzeba by podsycić jego zapał.

Takie poglądy urażały delikatność pani de Rênal; przed przybyciem Juliana nie zwróciłaby na to uwagi. Widząc nadzwyczajną – bardzo prostą zresztą – schludność młodego kleryka, myślała w duchu: biedny chłopiec, jak on sobie radzi?

Niebawem wszystkie braki Juliana miast24 ją razić budziły w niej współczucie.

Pani de Rênal należała do gatunku tych mieszkanek prowincji, które w pierwszych tygodniach znajomości mogą uchodzić za głupie. Nie znała zupełnie życia i nie siliła się rozprawiać. Miała duszę delikatną i dumną, oraz zmysł szczęścia wrodzony wszystkim istotom; co sprawiało, że po największej części nie zwracała uwagi na postępki gruboskórców, wśród których los ją pomieścił.

Przy jakim takim wykształceniu żywość i naturalność jej umysłu wyszłyby niechybnie na jaw; ale jako posażną pannę wychowano ją u zakonnic żywiących namiętny kult Serca Jezusowego i przejętych nienawiścią dla społeczeństwa wrogiego jezuitom. Pani de Rênal miała tyle zdrowego rozsądku, aby zapomnieć niebawem wszystkich absurdów, jakich się nauczyła w klasztorze; ale nie wstawiła nic na to miejsce i w końcu nie umiała nic. Przedwczesne pochlebstwa, którymi ją otaczano jako bogatą dziedziczkę oraz wybitna skłonność do dewocji stworzyły w niej nawyk do życia w sobie. Przy pozorach doskonałej uległości, wyrzeczenia się swej woli (które mężowie w Verrières stawiali za przykład żonom, ku wielkiej pysze pana de Rênal), zachowanie jej było w istocie wynikiem dumy. Niejedna księżniczka głośna ze swej pychy nieskończenie więcej zwraca uwagi na to, co robi jej dwór, niż ta kobieta tak łagodna, tak skromna na pozór zważała na wszystko, co robił lub mówił jej mąż. Do przybycia Juliana zajmowały ją naprawdę tylko dzieci. Ich choroby, ich drobne strapienia i radości zaprzątały całą wrażliwość tej duszy, która w życiu swoim uwielbiała jedynie Boga, wówczas gdy była w Sacré-Coeur.

Nie zwierzając się z tym nikomu, każdy napad gorączki któregoś z synów odczuwała tak, jakby dziecko już umarło. Kiedy w pierwszych latach, wiedziona potrzebą zwierzeń chciała się podzielić tym z mężem, odpowiedzią był zawsze rubaszny śmiech, wzruszenie ramion i jakaś trywialna uwaga o niedorzeczności kobiet. Tego rodzaju żarciki, zwłaszcza gdy chodziło o chorobę dzieci, przeszywały sztyletem serce pani de Rênal. Oto co znalazła w miejsce obleśnych pochlebstw jezuickiego klasztoru, w którym spędziła młodość. Wychowaniem jej stało się cierpienie. Zbyt dumna, aby mówić o tego rodzaju zgryzotach nawet swojej przyjaciółce, pani Derville, wyobraziła sobie, że wszyscy mężczyźni są tacy jak jej mąż, jak Valenod i podprefekt Charcot de Maugiron. Gruboskórność oraz najbrutalniejsza nieczułość na wszystko, co nie jest kwestią pieniądza, awansu lub orderu; ślepa nienawiść do wszelkiej myśli będącej im nie na rękę, wydawały się jej przyrodzoną właściwością tej płci, podobnie jak filcowy kapelusz i buty.

Po wielu latach pani de Rênal nie przyzwyczaiła się jeszcze do tych groszorobów, wśród których przyszło jej żyć.

Stąd przyjaźń jej do młodego wieśniaka, do Juliana. W sympatii tej szlacheckiej i hardej duszy znajdowała słodycze pełne nowości. Wybaczała mu jego rażącą nieświadomość, która stanowiła jeden wdzięk więcej, oraz nieokrzesanie, z którego zdołała go poprawić. Słuchała go z uwagą nawet wówczas, gdy chodziło o najpospolitsze rzeczy, nawet o biednego psa przejechanego przez wóz chłopski. Obraz ten wywołał gruby śmiech męża, gdy piękne, czarne i sklepione brwi Juliana zmarszczyły się. Z wolna zdało się jej, że szlachetność, wzniosłość, ludzkość, są tylko w nim jednym. Czuła dlań całą sympatię, a nawet podziw, jaki te cnoty budzą w duszach z czystego kruszcu.

W Paryżu stosunek Juliana i pani de Rênal uprościłby się niebawem; ale w Paryżu miłość jest córą romansów. Młody preceptor i jego nieśmiała chlebodawczyni znaleźliby wyjaśnienie swego położenia w pierwszej lepszej powieści, piosence nawet. Powieść wyznaczyłaby im role, wskazała wzór do naśladowania i wcześniej lub później, mimo że bez przyjemności, może z niechęcią, próżność skłoniłaby Juliana do pójścia za tym wzorem.

W okolicy Aveyron lub Pirenejów, w ognistym klimacie najmniejszy przypadek spowodowałby przełom. Pod naszym chłodniejszym niebem młody człowiek może widywać co dzień trzydziestoletnią kobietę szczerze cnotliwą, zajętą dziećmi i nieczerpiącą zgoła wzoru w romansach. Na prowincji wszystko idzie wolno, wszystko spełnia się pomału, życie płynie naturalniej.

Często, myśląc o ubóstwie młodego preceptora, pani de Rênal rozczulała się do łez. Jednego dnia Julian zastał ją płaczącą na dobre.

– Co pani? Stało się jakie nieszczęście?

– Nie, panie Julianie – odparła. – Niech pan zawoła dzieci; chodźmy się przejść.

Ujęła jego ramię i oparła się o nie w sposób, który wydał się Julianowi szczególny. Pierwszy raz nazwała go panem Julianem.

Pod koniec przechadzki Julian zauważył, że pani de Rênal rumieni się często. Zwolniła kroku.

– Słyszał pan zapewne – rzekła, nie patrząc nań – że jestem spadkobierczynią bardzo bogatej ciotki w Besançon. Obsypuje mnie podarkami… Chłopcy nasi robią postępy… tak zadziwiające, że chciałabym prosić, aby pan przyjął mały upominek, jako znak mej wdzięczności. Ot, po prostu kilka ludwików… aby pan mógł sobie sprawić bieliznę. Ale… – dodała, rumieniąc się jeszcze bardziej i zamilkła.

– Co takiego, pani? – spytał Julian.

– Nie ma potrzeby – ciągnęła, spuszczając głowę – mówić o tym mężowi.

– Jestem ubogi, pani, ale nie jestem podły – odparł Julian, zatrzymując się z oczyma błyszczącymi od gniewu i prostując się. – Nad tym się pani nie zastanowiła. Byłbym czymś poniżej lokaja, gdybym był zmuszony ukrywać przed panem de Rênal cokolwiek, co tyczy moich pieniędzy.

Pani de Rênal zmartwiała.

– Pan mer – ciągnął Julian – wręczył mi pięć razy po trzydzieści sześć franków od czasu, jak jestem w tym domu; gotów jestem pokazać swoje rachunki panu de Rênal i każdemu, nawet panu Valenod, który mnie nienawidzi.

Po tym wybuchu pani de Rênal szła obok Juliana blada i drżąca; do końca przechadzki żadne nie znalazło pretekstu do nawiązania rozmowy. W dumnym sercu Juliana miłość do pani de Rênal stawała się coraz większym niepodobieństwem: ona zaś szanowała go, podziwiała: skrzyczał ją! Pod pozorem mimowolnej przykrości, jaką mu sprawiła, otoczyła go najserdeczniejszą tkliwością. Ta nowa faza stała się na cały tydzień źródłem szczęścia dla pani de Rênal. Julian udobruchał się; w głowie mu nie postało, że na dnie tego mógł tkwić odcień żywszego uczucia.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3