Ten wciąż zmagał się z innym mężczyzną, wreszcie z całej siły uderzył go łokciem w twarz, co powaliło go na ziemię. Akorth pochwycił swojego Finianina za koszulę, a następnie dwa razy uderzył jego głową o kamienną posadzkę, co sprawiło, że ten również bezwładnie upadł. Merek podduszał swojego przeciwnika wystarczająco długo, aby ten stracił przytomność. Godfrey zobaczył, że Merek przeturlał się do ostatniego Finianina i trzymał teraz sztylet przy jego gardle.
Godfrey już miał krzyknąć do Mereka, aby go powstrzymać, ale uprzedził go ktoś inny.
– Nie! – rozkazał twardy głos.
Godfrey spojrzał w górę i zobaczył, że nad Merekiem stoi skrzywiony Ario.
– Nie zabijaj go! – zarządził Ario.
Merek również się skrzywił.
– Martwi ludzie nie potrafią mówić – odpowiedział. – Jeśli puszczę go wolno, wszyscy zginiemy.
– Nieważne – powiedział Ario. – Nic ci nie zrobił. Nikt go nie zabije.
Merek, niepokornie, powoli wstał na nogi i spojrzał Ario prosto w twarz.
– Jesteś ode mnie połowę mniejszy chłopcze – wycedził Merek – i to ja trzymam sztylet. Nie kuś losu.
– Mogę być od ciebie o połowę mniejszy – odpowiedział spokojnie Ario – ale jestem dwa razy szybszy. Podejdź tylko, a wyrwę ci sztylet i poderżnę gardło zanim skończysz się obracać.
Godfrey’a zdziwiła ta wymiana zdań, głównie ze względu na spokój jaki zachowywał Ario. To było wręcz surrealistyczne. Nie mrugnął, nie drgnął mu żaden mięsień. Wypowiadał się jakby urywał sobie właśnie najspokojniejszą pogawędkę na świecie. Wszystko to sprawiało, że jego słowa wydawały się bardzo przekonujące.
Merek również musiał tak pomyśleć, ponieważ nawet się nie poruszył. Godfrey wiedział, że musi to przerwać i to szybko.
– Nie jesteśmy sobie wrogami – powiedział Godfrey i ruszył do przodu opuszczając rękę Mereka. – Nasz wróg jest tam. Zacznijmy walczyć sami ze sobą, a nie będziemy mieć żadnych szans.
Na szczęście Merek pozwolił na to, aby jego ręka została opuszczona w dół, a sam schował swój sztylet.
– Szybko – dodał Godfrey. – Pośpieszcie się wszyscy. Ściągajcie z nich ubrania i wdziejcie je na siebie. Od teraz jesteśmy Finianami.
Wszyscy w pośpiechu zaczęli działać zgodnie z poleceniem Godfreya.
– To niedorzeczne – powiedział Akorth.
Godfrey spojrzał na niego i zobaczył, że jego brzuch był za duży w stosunku do ubrania. Był też za wysoki, a przykrótka peleryna odsłaniała jego kostki.
Merek parsknął śmiechem.
– Trzeba było darować sobie tę ostatnią pintę piwa – powiedział.
– Nie będę w tym chodził! – powiedział Akorth.
– To nie jest pokaz mody – odrzekł Godfrey. – Wolisz, żeby nas nakryli?
Akorth niechętnie dał za wygraną.
Godfrey spojrzał teraz na całą ich piątkę – wszyscy byli ubrani w czerwone peleryny. Znajdowali się w tym wrogim mieście, zewsząd otoczeni przez nieprzyjaciół. Zdawał sobie sprawę, że ich szanse są naprawdę niewielkie. Delikatnie rzecz ujmując.
– I co teraz? – spytał Akorth.
Godfrey odwrócił się i rozejrzał wokoło. Spojrzał na ulicę, która prowadziła do miasta. Wiedział, że nadszedł ich czas.
– Pójdźmy zobaczyć o co chodzi z tą całą Volusią.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Thor stał na dziobie małego okrętu, Reece, Selese, Elden, Indra Matus i O’Connor siedzieli tuż za nim. Nikt z nich nie wiosłował – tajemniczy prąd wykonywał za nich całą pracę. Niósł ich, jak zrozumiał Thor, tam gdzie chciał i żadne wiosłowanie, ani jakiekolwiek inne wysiłki w najmniejszym stopniu nie wpływały na zmianę ich kursu. Thor spoglądał przez ramię, obserwując potężne czarne klify, które skrywały wejście do Krainy Śmierci – ku jego uciesze, oddalali się od nich coraz bardziej. Przyszedł czas, aby spojrzeć do przodu, aby odnaleźć Guwayne’a i rozpocząć nowe życie.
Thor odwrócił się i spojrzał na Selese, która siedziała w łodzi, tuż obok Reece’a. Trzymali się za ręce. Thor musiał przyznać, że ten widok budził w nim niepokój. Oczywiście bardzo się cieszył, że wróciła do żywych i cieszył się, że jeden z jego przyjaciół jest znów tak szczęśliwy. A jednak, musiał przyznać, że wywoływało to w nim dziwne uczucie. Siedziała tu Selese, która jeszcze nie tak dawno była martwa, a teraz wróciła do życia. Czuł się jakby w jakiś sposób zmienili naturalny porządek rzeczy. Kiedy się jej przyglądał, zauważył, że była teraz trochę przezroczysta, eteryczna. I pomimo tego, że w istocie się tutaj znajdowała, zbudowana z krwi i kości, nie umiał oprzeć się wrażeniu, że wciąż pozostała martwa. Ciągle zastanawiał się, wbrew własnej woli, czy naprawdę wróciła na dobre, czy może jednak minie jeszcze trochę czasu i będzie musiała powrócić. Jak długo to będzie?
A jednak Reece najwyraźniej nie postrzegał tego w ten sposób. Był całkowicie nią pochłonięty. Był rozpromieniony z radości po raz pierwszy, odkąd Thor mógł sobie przypomnieć. W pełni to rozumiał – w końcu kto by się nie ucieszył, mając szansę naprawić swoje błędy, widząc osobę, której miało się nie ujrzeć już nigdy więcej. Reece ścisnął rękę Selese, spojrzał jej w oczy, a ta pogłaskała go po twarzy. Pocałował ją.
Pozostali, jak zauważył Thor, wyglądali na zagubionych, jakby właśnie wrócili z otchłani piekieł, z miejsca, które nie tak łatwo usunąć z pamięci. Pajęczyny wciąż były tu obecne, Thor również je wyczuwał, pomimo, że starał się wybić je sobie z głowy. Wciąż czuli się przygnębieni po tym, jak pochowali Convena. Thor w szczególności zastanawiał się wciąż i od nowa, czy mógł zrobić cokolwiek jeszcze, aby go powstrzymać. Spojrzał na morze, analizując szary horyzont, bezkresny ocean i zastanawiał się jak Conven mógł podjąć taką decyzję. Rozumiał jego ogromny żal z powodu śmierci brata, a jednak Thor nigdy nie zachowałby się w ten sposób. Zdał sobie sprawę, że on również odczuwa ból z powodu straty Convena, którego obecność zawsze była wyczuwalna, który zawsze stał przy jego boku odkąd w pierwszych dniach poznali się w Legionie. Przypomniał sobie, jak odwiedził go w więzieniu, jak mówił mu o drugiej szansie, którą należy sobie dać w życiu, o wszystkich swoich wysiłkach, jakie poczynił, aby go rozweselić, o tym jak próbował go z tego wyrwać, jak próbował sprawić, aby wrócił.
A jednak, zdał sobie sprawę Thor, niezależnie od tego co by uczynił, nigdy nie był w stanie sprawić, aby Conven wrócił. Jego lepsza część zawsze była z jego bratem. Thor przypomniał sobie wyraz twarzy Convena, kiedy pozostali odchodzili. Niczego nie żałował, jego twarz wyrażała prawdziwą radość. Thor wiedział, że jego przyjaciel był szczęśliwy. I wiedział, że nie powinien utyskiwać z powodu jego decyzji. Conven samodzielnie dokonał wyboru, którego większość ludzi na świecie nigdy dokonać nie będzie mogła. A przede wszystkim, Thor wiedział, że znów się spotkają. Być może to właśnie Conven będzie czekał, aby przywitać Thora po tym, kiedy ten umrze. Śmierć, doskonale wiedział Thor, czeka ich wszystkich. Może nie dziś, czy jutro, ale któregoś dnia nadejdzie na pewno.
Thor starał się pozbyć tych gorzkich myśli. Spojrzał przed siebie i skupił się na wodach oceanu. Dokładnie się im przyglądał, starając się natrafić na jakikolwiek ślad Guwayne’a. Wiedział, że szukanie go tutaj, na otwartym morzu, prawdopodobnie nie ma żadnego sensu, a jednak wciąż miał poczucie, że musi go szukać, wciąż starał się nie tracić nadziei. Teraz przynajmniej wiedział, że Guwayne żyje, a to jedyne, co chciał usłyszeć. Nic go nie powstrzyma, aby odnaleźć małego.
– Jak sądzicie, dokąd prowadzi nas ten prąd? – spytał O’Connor, przechylając się przez burtę i dotykając wody palcami.
Thor również się schylił i wsadził rękę do ciepłej wody. Prąd sprawiał, że płynęli tak szybko, jakby ocean nie umiał doczekać się, aż znajdą się tam, gdzie ich prowadził.