– Moja dobra kobieto…
– Nazywam się Kunegunda – przerwała służąca z godnością.
– Moja dobra Kunegundo, proszę cię, przyjdź za kwadrans, to mnie uczeszesz.
Kunegunda, kładąca już rękę na klamce, odwróciła się na te słowa i sądząc, że się przesłyszała tylko, spytała:
– Co panna każe?
– Proszę cię, żebyś mnie przyszła uczesać – powtórzyła wymawiając głośno i dobitnie każdy wyraz.
Na twarzy Kunegundy odmalowało się prawdziwe zdumienie.
– Przepraszam pannę – rzekła po chwili milczenia – ale nie służyłam nigdy za garderobianą i nie umiem czesać nikogo, tylko siebie.
– Więc przyślij mi kogo innego do uczesania!
– Ciekawam kogo, proszę panny? Jest nas wszystkich kobiet tylko trzy: ja, praczka i kucharka, i one obie poszły do kościoła. A choćby i były w domu, to wiem, że takiej delikatnej rzeczy nie potrafią, bo mają ręce bardzo grube i narobione. Z przeproszeniem panny, ale to pewnie był tylko żart? Gdzie by zaś panna uczesać się nawet nie umiała! Nasze panienki mają bardzo ładne włosy, ale nikt ich nie czesze…
Kunegunda, nazywająca ją ciągle po prostu „panną” – miała jednak pieszczotliwsze nazwanie dla swoich „panienek”. Helenka doskonale odczuła tę różnicę.
– Nie omyliłaś się, moja dobra Kunegundo – rzekła po namyśle, przygryzając usta – istotnie, żartowałam tylko.
– Ja też to zaraz zmiarkowałam – odpowiedziała i wyszła wzruszywszy ramionami.
Gdy drzwi zamknęły się za nią, Helenka załamała ręce.
– A to dopiero historia! – zawołała – co ja teraz pocznę? Nigdy sama nie próbowałam się czesać! Nasza Julka była taka zręczna…
Kłopot ten odebrał jej apetyt. Wypiła czystą herbatę i odsunęła tackę.
– Nie ma rady! Trzeba samej spróbować – rzekła z westchnieniem i zaczęła wstawać.
Ale cała godzina upłynęła, zanim po kilkakrotnym splataniu i rozplataniu, upinaniu i rozpinaniu zdołała jako tako ułożyć włosy, których obfitość i długość przedstawiła istotną trudność dla osoby, mającej pierwszy raz z nimi do czynienia. Dodać trzeba, że coraz to szło gorzej i że w miarę niepowodzenia rosła niecierpliwość, a w miarę wzrostu niecierpliwości coraz więcej włosów pozostawało na grzebieniu – a doprawdy było czego żałować, bo gęste te włosy miały kolor jasnopopielaty, rzadkiej piękności, a miękkość i połysk jedwabiu. Gdy się tak męczyła, zapukano z lekka do drzwi i ukazała się w nich postać pani Radliczowej.
Jeżeli Helenka wczoraj, przestąpiwszy progi swego nowego mieszkania, była skromnością jego zdziwiona, to niewątpliwie więcej dziś była zdziwiona pani Radliczowa na widok zmian, jakie w nim znalazła. Bystre jej oczy chodziły kolejno od wykwintnej pościeli do otwartych kufrów, z których wyglądające przedmioty poprzewracane były w najwyższym nieładzie; od kufrów do torebki podróżnej ze złoconej skórki, przewieszonej przez poręcz krzesła; od torebki do cienkiego ręcznika, ozdobionego dużym monogramem z koroną; od ręcznika do srebrnego kubka z cyframi32, stojącego obok miednicy; od kubka do leżącego na stole puzderka, wybitego zewnątrz skórą, a wewnątrz wysłanego czerwonym aksamitem. Na jego tle ładnie odbijały szyldkretowe grzebienie i kryształowe flakony, z których wydobywały się jakieś subtelne zapachy. Ukończywszy podróż naokoło pokoju oczy pani Radliczowej ze szczególną uwagą zatrzymały się na właścicielce tych wszystkich przedmiotów i, począwszy od kaftanika, ozdobionego różowymi kokardami, przesunęły się aż do jej stóp, obutych w niebieskie aksamitne pantofelki, haftowane srebrem.
Helenka niemiłego doznała uczucia wobec tych szczegółowych oględzin przedmiotów do niej należących i swojej osoby. Czuła, że ją badają, krytykują, że ją sądzą – choć nie pojmowała, co w niej być mogło wykraczającego przeciw panującym w tym domu przepisom.
– Patrząc na panią nikt by nie uwierzył, żeś tu przybyła zarabiać na chleb powszedni – przemówiła nareszcie pani Radliczowa – wyglądasz jak księżniczka, która przypadkiem tylko zabłądziła do ubogiego mieszczańskiego domu.
Słowa te, a więcej jeszcze ich ton, dotknęły Helenkę.
– Nie mam zamiaru grać tu żadnej roli – odrzekła podnosząc dumnie głowę – co zaś do mej powierzchowności, to nie moja w tym wina, jeżeli nie mam szczęścia podobać się pani.
– Nie chciałam pani obrazić – powiedziała pani Radliczowa łagodniej – powierzchowności pani nic nie zarzucam, wyjąwszy tego, że jest nazbyt pańską. Znać to, żeś pani przywykła rozkazywać, i budzi się we mnie wątpliwość, czy potrafisz żyć w zależności i ulegać woli innych. Pozwól mi pani dokończyć – mówiła spostrzegając, że Helenka chce coś odpowiedzieć. – Jeżeli panią nazwałam księżniczką, to głównie z powodu tych wszystkich kosztownych a niepożytecznych drobnostek i fatałaszków, jakich tu pełno widzę. Dziwią panią moje słowa? Już to pani pewnie spostrzegłaś, że dyplomatką nie jestem i mówię po prostu, co myślę, bez owijania w bawełnę. Powiem więc jeszcze, że te wielkie kufry wprawiają mnie w zdumienie. Po co pani przywiozłaś z sobą takie mnóstwo rzeczy? My tu żyjemy skromnie, bywamy bardzo mało i tylko u ludzi jak my pracujących; balów też nie wydajemy. Strojów pani nikt nie zobaczy. Będziesz pani miała z nimi tylko kłopot, bo to trzeba raz po raz przewietrzać i trzepać, żeby się nie zleżało. I samej się tym trzeba zająć, bo służące nic dobrze nie zrobią, jeżeli się ich nie pilnuje.
– Na żadne zabawy u państwa nie liczyłam – rzekła Helenka, która się znowu poczuła dotkniętą – tylko na pracę, dla której wyłącznie tu przyjechałam. W kufrach moich nie ma ani jednej sukni balowej, jest tylko kilka wizytowych, codziennych i bielizna. Wszystkiego razem niewiele.
– Można by w nie zmieścić dwie wyprawy i jeszcze by się coś miejsca zostało – powtórzyła pani Radliczowa obstając przy swoim. – Pani niezawodnie innego jesteś zdania i nie dziwię się temu. Wzrosłaś w atmosferze zbytku i nie masz pojęcia o przestawaniu na małym – a jednakże ono czyni ludzi szczęśliwszymi, bo im daje większą swobodę. Człowiek, nie mogący się obejść bez wielu rzeczy, staje się rzeczywiście ich niewolnikiem. Im więcej potrzeb, tym większa niewola.
Logika tych słów o mało nie rozśmieszyła Helenki. Ale bo też to była logika dziwna! Wszystko to służy do wygody, czyni przecież życie łatwiejszym i przyjemniejszym – tak przynajmniej ona sama i wszyscy w domu zapatrywali się na tę sprawę. Patrzeć na nią z punktu widzenia pani Radliczowej nikomu nie przyszło do głowy.
– Czy pani wiesz o tym, że te wszystkie przedmioty, jakie tu widzę porozkładane, przedstawiają niemałą wartość pieniężną i że za sumę, jaką niegdyś kosztowały, mogłaby żyć pół roku rodzina z kilku osób złożona?
– Czy być może – wyszeptała – nie przyszło mi to nigdy na myśl.
– Pewnie pani także nigdy nie pytałaś się, ile co kosztuje. Nieprawdaż?
– Istotnie, mało mnie to obchodziło.
– Żałuję pani bardzo.
Nastąpiła chwila milczenia.
– Mąż mój opowiadał mi wiele o domu rodziców pani i o powodach, jakie cię skłoniły do szukania pracy – mówiła dalej pani Radliczowa siadając na krześle, co pozwalało wnosić, że nie zaraz myśli odejść. – Powiada on, że w pani są bogate materiały, które praca samodzielna na jaw wydobędzie i rozwinie. I ja tak myślę, ale obawiam się, że pani będziesz musiała dużo przecierpieć, zanim dostroisz się do naszych warunków życia i naszego porządku domowego. Przyzwyczajenie bowiem drugą jest naturą.
– Wiem o tym – rzekła posępnie Helenka – ale cokolwiek bądź miałoby mnie to kosztować, nie cofnę się.
– Roztropniej byłoby nie ręczyć za siebie, a wytrwałości w postanowieniu dowieść czynem. Ale już chwilę z sobą rozmawiamy, a nie powiedziałam pani jeszcze, po co tu przyszłam. Wyglądałaś pani wczoraj wieczorem tak blado, że gdy dziś rano nie zjawiłaś się przy śniadaniu, przypuszczaliśmy wszyscy, że jesteś niezdrowa. Nic łatwiejszego, jak przeziębić się w drodze, zwłaszcza gdy się podróż odbywa w styczniu. Przyszłam więc sama zobaczyć, jak się pani masz, i powiedzieć pani dzień dobry.