Władysław Stanisław Reymont - Fermenty стр 5.

Шрифт
Фон

 Tak, dobrze nie jest, bo jego despotyzm, zaciekłość i ta pewna dwoistość, na którą rozłamuje go powoli ta dwoista służba, jaką pełni Mówili mi w wydziale o jego raportach

 Czem się to wszystko może skończyć? zapytała przerażona, bo doktór umilkł i odwrócił od niej twarz.

 Nie wiem, wiem tylko, że nie trzeba nic mówić, nic powiedział krótko.

 A jeśli będzie chciał wiedzieć? zapytała twardo, jakby już chciała rzucić całą prawdę w oczy.

 I wtedy powinna pani nie mówić nic. Prawda jest czasami zbrodnią, bo tak samo zabija. A jeśli ojciec nie obchodzi panią nic, to trzeba powiedzieć, zabije go to odrazu i będzie pani miała później spokój i rozwiązane ręce. Mówił prędko i gniewnie, nałożył zaraz respirator na usta i rzucił się na krzesełko.

Janka patrzyła długo na niego, po jej pięknej, wychudzonej i zmizerowanej twarzy przewijały się najrozmaitsze uczucia: to ból, to gorycz przypominań, to niepokój i trwoga, to głęboka, ciężka apatja powlekała jej twarz, a oczy zaczynały świecić posępnie pod ciemnemi brwiami jakimś ogniem rezygnacji.

 Co pan myśli o mnie? zapytała wreszcie. Zapragnęła usłyszeć ciepłe słowo pociechy i przebaczenia, i współczucia; była gotową otworzyć serce, dać ujście dręczącym ją uczuciom, bólom i skargom; pragnęła teraz, w tej chwili, rzucić się na piersi czyje i na nich wypłakać wszystkie nędze całego życia, cały nagromadzony żal. Czuła się tak słabą w tej chwili, bezbronną, a skrzywdzoną, że płacz byłby sprawił jej radość i ulgę; ale doktór długo milczał, pociągał się za nos, przygładzał włosy, patrzył w okno, wreszcie odjął respirator, ścisnął jej dłoń i powiedział:

 Że jesteś nieszczęśliwa, że mi cię, pani, tak żal, jak córki własnej.

 O! doktorze o! doktorze Nie mogła nic więcej powiedzieć, oczy zaszły jej łzami, przycisnęła jego rękę do ust i opadła na poduszki bezwładnie, tylko łzy, jak jasne, drogie, wyhodowane przez cierpienia perły, posypały się z oczu i taki nagły a wielki rozlew żalu poczuła w sobie, że nie widziała wychodzącego doktora, że nie słyszała nic i nic nie pamiętała. Leżała bez ruchu i prawie bez przytomności; w każdym swoim atomie czuła łzy i niewypowiedziany ból, co przepalał ją całą.

Ocknęła się wtedy dopiero, gdy służąca na małym stoliczku, przy łóżku, postawiła obiad.

 Niech Janowa zabierze zpowrotem, nie chce mi się jeść.

 Adyć ode wczoraj ani krzynki panienka nie zjadła jeszcze. A kto to słyszał tak się morzyć głodem. Adyć i ja, panienko, niezdrowa, o nie! w dołku mnie cosik tak ściska, że jaże mnie mroczy. Spuściła story, odniosła obiad i znowu zaczęła narzekać bolejącym głosem. I na to bolenie żadnego leku niema, a możeby się to lekarstwo zdało, co panienka używa?

 Niech się Janowa wódki napije, to zaraz przejdzie choroba.

 Wódki! a prawda, panienko. Wódki! a widzieliście moi ludzie! wódki! a to się przed dobrodziejem odrzekłam, bo to i moja pani córka tego chciała, ale że panienka rzekła, że pomoże na ściskanie, to juści być prawdą musi.

 Niechże Janowa idzie sobie zawołała zniecierpliwiona.

 Idę! idę tak samo nieraz mówi moja pani córka. Idę! idę wódki! aby ino kusztyczek niewielki i na lekarstwo, to grzech być nie musi. Wyszła, i zaraz rozległ się skrzyp otwieranego kredensu i szczęk szkła.

Janka nasłuchiwała słabo brzmiących odgłosów rozmowy w saloniku, prowadzonej przez ojca.

Doktór zjadł obiad, nie czekając na Orłowskiego, który przyszedł pod koniec dopiero i rozpytywał o Jankę.

 Zupełnie dobrze, może wstać, zresztą wszystko, co potrzeba robić i używać, tutaj napisałem, masz kartkę.

Orłowski chciwie przebiegał oczyma przepisy.

 Dobrze jest, ale nie krzycz na nią, nie warjuj, bo recydywa dla niej, to śmierć mówił doktór, a widząc, że twarz Orłowskiego czerwienieje, że zaraz wybuchnie gwałtownym tonem sprzeczki, założył respirator na usta i usiadł przy stole.

 Ja ją zabijam, to przeze mnie chora? krzyczę na nią, co?

 Daj spokój, bo w wielkiej części winieneś wszystkiemu napisał doktór na kartce ołówkiem.

 Więc i ty mówisz, że ja winienem, że ja! zakrzyczał Orłowski i, zmiąwszy kartkę, rzucił ją na ziemię, rozdeptał, kopnął i stanął na środku pokoju z rozłożonemi rękoma, jakby chciał głośno zaprzeczać, ale usiadł gwałtownie przy oknie, zaczął bębnić po szybach, otworzył lufcik i krzyknął do robotnika, stojącego na peronie.

 Sygnał od Strzemieszyc, nie słyszałeś, bałwanie, że osobowy wyszedł! zamknął z trzaskiem lufcik, powrócił na dawne miejsce, zapalił papierosa i natychmiast ze złością go rzucił w piec i zaczął chodzić; po twarzy przelatywały mu jakieś płomienie, targał brodę, poruszał ramionami, zataczał oczyma niespokojnie, ale omijał twarz doktora.

 Nieprawda! Co tylko robiłem, jak postępowałem z nią, wszystko miało na celu jedynie jej dobro. Nieprawda, a tak! wołał podniesionym głosem, uderzając w stół pięścią.

 Dla jej dobra wypędziłeś ją z domu? napisał doktór.

 Wypędziłem? tak, prawda jęknął Orłowski, rzuciwszy okiem na kartkę, i jakby go te słowa uderzyły i olśniły, cofnął się, spojrzał mętnie i usiadł cichy i zgnębiony.

 Prawda! dodał ciszej nieco, i tak żywo przypomniał sobie tę scenę nieszczęsną, która tutaj, w tym samym saloniku, rozegrała się parę miesięcy temu, że przygasłem spojrzeniem powiódł dokoła i pochylił głowę, nie mogąc znieść surowego spojrzenia doktora.

 Ty jej nie znasz! mówił znowu, wstając i chodząc wolno, i przystając mgnieniowo przy drzwiach. Opowiem ci krótko. Na wiosnę oświadczył się jej Grzesikiewicz, znasz go, człowiek zupełnie porządny i bogaty.

 I cham zupełny, chociaż zewnętrznie ogładzony wykształceniem napisał doktór.

 Mniejsza. Nie chciała iść za niego, tak się uparła, że nie pomogły prośby moje, powiedziała, że nie, i postawiła na swojem.

 Miała rację, bo go nie kochała.

 Miłość, co to takiego? głupstwo! machnął pogardliwie ręką nie dlatego: tylko chciała mi zrobić na złość, chciała postawić na swojem, i postawiła.

 A tyś także chciał postawić na swojem i zmusić! pisał szybko doktór i podsunął mu kartkę.

 Tylko jej nie zmusisz! Być może, uniosłem się, no, może w rozdrażnieniu sprawiłem jej przykrość, ale czy powinna była zaraz, natychmiast uciekać z domu, powinna była, pomimo wszystkiego, co zaszło pomiędzy nami, porzucać mnie, ojca, dom? I poco? aby wstąpić do teatru!.. słyszysz, córka porządnego domu, moja córka, do teatru, do teatru! powtórzył z przyciskiem.

 Wypędziłeś ją, musiała coś zrobić z sobą.

Orłowski aż skoczył, przeczytawszy te słowa.

Oczy mu latały w orbitach, broda i usta trzęsły się od gwałtownego wzruszenia. Zaczął przygryzać brodę i biegać po pokoju wkółko, jak zwierzę w klatce, potem usiadł zpowrotem na fotelu, aż sprężyny zatrzeszczały. Zapanowało chwilowe milczenie; przez okna przedzierał się brzęk przekładanych na stacji szyn, w szyby pluskał deszcz z dawną monotonją, a głuche, jednostajne dźwięki fortepianu sączyły się przez ścianę i rozpylały w powietrzu. Doktór spokojnie siedział i śledził muchy, marne, ostatnie, jesienne muchy, łażące leniwie po białym obrusie.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора