Bieliński parsknął.
Domyślałem się rzekł inaczej byś tam nie wytrwał tak długo.
A! piękna bo była, piękna, krew z mlekiem! wesoła i rozumna mówił Niemeczkowski opętała mnie Panie świeć nad jej duszą, bo już nie żyje. Dopiero po śmierci żony tęskno mi się do kraju zrobiło, choć w nim tak jak nikogo już nie mam.
Pamiętacie rotmistrzu, młodemi byliśmy oba dwadzieścia siedem lat król Zygmunt panował jeszcze królowa Elżbieta żyła Jak się tu u was w Polsce wszystko zmieniło! Nic nie rozumiem, nikogo nie znam Naówczas gdym jechał na dwór Karola V., nasz Zygmunt Stary chorzał i rychłą mu śmierć przepowiadano, a teraz, słyszę, August też bez nadziei życia i bez potomka!
Szlachcic zniemczały powiódł oczyma po zamyślonym rotmistrzu, jakby chciał odgadnąć co odpowie, i urwał czekając; ale Bielińskiemu smutek nie dał rychło przyjść do słowa.
Milczeli tak dobrą chwilę. Rotmistrz podniósł głowę.
Słuchajno, Niemeczkowski rzekł nie kryj się przedemną. Dwadzieścia siedem lat nie byłeś u nas i nie pilno ci było, teraz nagle ochota przyszła Przyznaj się otwarcie wysłano cię na zwiady?
Cesarz ma wielki apetyt na Polskę?
Niemeczkowski rzucił się tak gwałtownie, usłyszawszy to pytanie, jakby w niego piorun uderzył; stanął przerażony niemal.
W imię ojca i syna! któż to powiedział? krzyknął.
Bieliński śmiał się.
Nikt nie mówił, ale ja cię o to posądzam rzekł. Kręci się tu różnych ludzi siła i od Szweda, i od cesarza, i od Francuzów, a w Litwie od cara. Cesarz ma dużo swoich u nas naturalnaby rzecz była, gdyby i z ciebie chciał skorzystać.
Pan Zygmunt tak było imię Niemeczkowskiemu nie odpowiadając, wąsa zagryzał; w twarzy widać było jakieś wahanie i obawę.
Gdzieżby znowu mieli takiego małego jak ja człowieka posyłać odezwał się nie na wieleby się im przydało. Alem ja tyle lat cesarzom służył, napatrzył się ich potęgi, że sam z siebie, gdybym mógł, gotówbym im pomagać, po dobrej woli.
Więc jak tu rzeczy stoją, rotmistrzu?
Bieliński śmiejąc się poklepał go po ramieniu.
No! no rzekł więcej wiedzieć ja nie chcę. Co do cesarskich zalotów o naszą koronę, niewiele wiem i znam tych rzeczy. Jest tu możnych panów dosyć, co z cesarzem trzymają; prawda, będą tacy, co go za pieniądze zechcą popierać, ale szlachta się boi. Na Węgrzech i w Czechach Niemcy dobrze swobód i przywilejów ukrócili, a my o swoje dbamy. Gdyby nawet kogo z rodziny wybierać chciano, naprzódby się musiał z naszą królewną ożenić, a powtóre dobrzeby go obwarowano, aby nam absolutum dominium nie wprowadził.
Szlachta nie lubi Niemca
Niemeczkowski słuchał z zajęciem.
Ale dla obrony od Turka i Moskala rzekł potęga cesarza bardzoby się nam przydała
Dotąd myśmy się bez niej obchodzili odparł Bieliński.
Któż się więcej do korony swatał? począł po chwilce Niemeczkowski.
O Francuzie mówią rzekł Bieliński a ten siłę ma bodaj nie mniejszą, jak cesarz, a groźnym nie jest. Pruski książę pokrewny takżeby rad być wybranym. Litwa chciałaby cara, ale się pono rozmyśli Są tacy, co o małym synku króla szwedzkiego, z naszej królewnej narodzonym, bąkają
Kto może zgadnąć przyszłość, wszakci król żyje.
Ale mu życia nie obiecują? zapytał Niemeczkowski.
Bardzo źle jest począł rotmistrz. Nieszczęśliwy pan przez baby popadł i w chorobę i w taki stan, że mu się życia nie chce.
Dziś lub jutro testament ma pisać kazać i pieczętować.
Bieliński sparł się na ręku i łzę otarł.
W testamencieby mógł wyrazić życzenie co do następcy? wtrącił Niemeczkowski.
Nie wiem czyby się to na co zdało ciągnął dalej Bieliński a mniej niż komu cesarzowi, bo z powodu królewnej żal do niego ma. Powtarza to iż umiera bezpotomnym przez niego, gdy mu się wczas rozwieść z żoną nie dano.
Niemeczkowski słuchał pilno, nie odpowiedział nic i rozmowa zdała się wyczerpaną, gdy stanąwszy znowu przed Bielińskim spytał.
Nie słyszeliście tu co o Gastaldim?
Ruszył ramionami rotmistrz.
Jakim? tym co się na naszym dworze wychowywał?
Myślę, że ten właśnie jest, bo ich dwu nie znam odezwał się pan Zygmunt. Nie ma go tu?
Nic nie wiem o nim.
Znowu czas jakiś rozmowa nie szła. Niemeczkowski przysiadł na tarczanie.
Cale ja tu odezwał się inaczej u was znajduję niż się spodziewałem. Mówiono w Wiedniu, że cesarz potężne ma stronnictwo w Polsce i prawie zapewniony wybór. Tu zaś kogo zapytam, komu o tym napomknę, słuchać o nim nie chce.
Myślałem, że się wam na co przydam, bom się zżył z wielu dworskiemi, panami i rycerstwem.
Ale wszystko to za wczesne przerwał Bieliński. Król żyje, Bóg dać może iż się podźwignie.
W ten sposób przerywana rozmowa trwała jeszcze czas jakiś, gdy rotmistrz zapytał Niemeczkowskiego, czy długo myślał tu bawić i jaki był właściwie cel podróży, ażali tu osiąść nie myślał.
Sam nie wiem odezwał się Niemeczkowski rodzinę mam daleką, która mnie nie zna a ja jej też. Chciałem się w kraju rozpatrzeć na wypadek, gdyby cesarz miał tu jaką nadzieję.
I wybrałeś się w złą godzinę dodał Bieliński gdy powietrze już do Warszawy zagląda a po kraju się szerzy. Lada chwilę my z królem ztąd wyruszamy.
Dokąd?
Nie wiem, ku Litwie pewnie mówił Bieliński.
A królewna? badał Niemeczkowski.
Ją także wyprawią, ale pewno nie tam gdzie król będzie rzekł rotmistrz. Ci co przy naszym panu są, nie radzi, aby na ich czynności zblizka patrzano.
Mówiąc to wstał stary Bieliński.
Do licha mi tu u ciebie w tej izbie pod strychem duszno, albo ty ze mną chodź ztąd, lub ja sam na zamek muszę.
Weźmiecie mnie z sobą? spytał wahając się gość?
Dlaczegożby nie uśmiechnął się Bieliński. Najlepszy to będzie sposób przekonania cię jak tu na cesarskich patrzą, gdy ciebie ze stroju i z mowy za jednego z nich wezmą.
Zawahał się posłyszawszy to pan Zygmunt.
Jeżeli tak odparł wolę w gospodzie pozostać.
Ja mam izbę na zamku dodał Bieliński pójdziesz do mnie. Przyjechałeś się rozpatrzeć, a w gospodzie tylko czeladź spotkasz, u mnie zawsze się kto znajdzie. Choćby ci co nie w smak było, lepiej ażebyś się nie łudził.
Wyszli tedy na zamek oba.
Stojący w progu Barwinek pozdrowił ich przechodzących i powiódł za niemi oczyma. Od czasu, jak rotmistrza widział na rozmowie poufałej z gościem swoim, znacznie był uspokojony i miał go już za Polaka. Zacnego Bielińskiego znano jako prawego rycerza, który w żadne potajemne konszachty się nie wdawał.
Nie miał też czasu bardzo się zajmować Niemeczkowskim, gdyż od wczoraj inna i jeszcze osobliwsza figura zjawiła się pod białym koniem.
Ta większą była może dla Barwinka zagadką, niż w pierwszych dniach ów domniemany Niemiec.
Nad wieczór wcale piękna zatoczyła się przed gospodę kolebka, czterema gniademi woźnikami w błyszczącej uprzęży ciągniona, ze służbą w barwie, z pachołkami i wozem za nią. Panowie i panie, które naówczas same tylko kolebkami jeździły, do gospody nigdy prawie nie zwracali się. Możniejsi mieli albo własne dwory lub znajomych w mieście.