Janusz Korczak - Dziecko salonu стр 2.

Шрифт
Фон

 Jakbym chciała, tobym paliła.

 A panna Stefcia nie chce?

 Nie chcę.

 No, to niech panna Stefcia weźmie bardzo dużo lodów. A potem będziemy pili wino szampańskie.

 Ale pan tyle już pił.

 Muszę pić, bo to są przecież oficjalne zaręczyny siostry.

 A pan powie toast?

 Pan nie powie toastu.

 A jak ja pana poproszę?

 To także nie powiem.

 A jak ja pana bardzo poproszę?

 To panna Stefcia umie bardzo prosić? A jak to się bardzo prosi?

 Jaki pan niedobry.

(Rozkosznie zepsuty dzieciak. Tak mało wie, a tak wiele przeczuwa).

 Czy pani umie flirtować?

 Niech pan nie nalewa, bo nie będę piła.

 To pani tak kocha Jadzię; to pani tak dobrze życzy mojej siostrze? Bardzo ładnie O, widzi pani, mama patrzy na panią i kiwa głową. Mama pozwala.

 Nie potrzebuję, żeby mama pozwalała albo nie pozwalała. Jak zechcę, to sama będę piła.

 A pani bardzo mamę kocha?

 O, widzi pan. Niech pan teraz nic nie mówi.

(Pierwszy toast).

 A teraz na pana kolej.

 Ale proszę wypić cały kieliszek.

 A powie pan toast? Doprawdy, że to nieładnie: wszyscy wiedzą, że pan jest poeta.

 A czy ja także jestem wielki poeta?

 Nie, mały, uparty i nieznośny. Niech pan nie dolewa Cicho.

(Drugi toast: nasz lekarz fabryczny).

 Czego się pan śmieje?

 Bo bardzo lubię pannę Stefcię i tak się z tego cieszę.

 Jest z czego.

 I tak mi okrutnie wesoło, że aż strach.

 Bo mnie wcale.

 To panna Stefcia smutna? Biedna panna Stefcia.

 Bardzo proszę. Mówiłam, że pan za wiele pije.

(Trzeci toast).

 O, widzi pani teraz za gospodarzy. To zupełnie co innego. Teraz trzeba już wypić calutki kieliszek.

 Więc pan nic nie powie? Bo zaraz wstaną.

 Kiedy teraz już nie mam o czym. Jak pani bardzo chce, to powiem taki toast, żeby się cały świat mył naszymi mydłami i perfumował naszymi perfumami. To pani tatuś i mój tatuś zarobią bardzo dużo pieniędzy. Dobrze?

 Fe! jaki pan nieznośny.

 No widzi pani: fe!

 Niech się pan odsunie. Patrzą na nas.

 A gdyby nie patrzyli?

Wstajemy.

Ogólne wrażenie:

Ptaszyno mała, jesteś urocza ze swą wstążeczką białą w czarnych włosach i swymi błękitnymi oczętami, patrzącymi z niezdrowym zaciekawieniem na świat przeczuwany; z policzkami zarumienionymi drganiem nieznanych żądz.

Całowałbym, całował, całował bez opamiętania.

II

Mama Stefci:

 Cóż, panie Januszu? Jakże moja córa? Gąsiątko jeszcze? Nic nie spoważniała Obserwowałam was (was z naciskiem). Zdaje mi się, że pan pokpiwał z niej trochę. Straszny to dzieciak. Pan jej rok cały nie widział?

 Panna Stefania bardzo spoważniała.

 O, bo pan ogromnie się zmienił. Nic dziwnego: zagranica szalenie kształci. Ja wszystko zawdzięczam zagranicy.

 ?

 Cóż pan zamierza dalej czynić?

 Jak dotychczas, nie wiem jeszcze.

 Burzy się pan? Tak, ja rozumiem młodych.

 ?

 Długo pan bawił w Wiedniu?

 Tydzień.

 Cudowne miasto. Zwiedzał pan galerie, muzea? Ile razy przejeżdżam, zawsze muszę się zatrzymać. Ale pan pędził dalej. Rozumiem młodych.

 ?

 Ach, pan bawił dłuższy czas w Krakowie Poznał pan tak zwaną Młodą Polskę2.

 Niekoniecznie.

 Prawda, pan taki nietowarzyski Czy pan sądzi, że z tego się coś wykluje?

 Owszem, bardzo być może.

 Ale nie Mickiewicz i nie Słowacki Jakże Warszawa? Czy pan ma zamiar pozostać już w kraju?

 W tej chwili sam nie wiem jeszcze.

 Tak. Po zagranicy trudno się przyzwyczaić do Warszawy. Choć z drugiej znów strony, ciągnie rodzina, stosunki. Jak to mówi przysłowie: wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej Sądzę, że pan znów będzie u nas częstym gościem

Poczekaj, babo ze swoim: rozumiem młodych; będziesz siedziała w powieści, i to na honorowym miejscu. Tylko twego starego trzeba zmienić.

III

 Cóż, poeto, myśleliśmy, że nam palniesz mówkę? Ja, stary, musiałem gadać za was, młodych. I to, panie, młodzież młodzież z dyplomami, uniwersytetami, zagranicami, lichami. Wstyd!

(Jowialnie).

 Cóż robić? Takie teraz czasy.

 Czasy, nie czasy, tylko młodzież diabła warta. Nie czasy robią ludzi, ale ludzie czasy Cóż? nawłóczyliśmy się, a teraz znowu do orki? Ja tam pana zawsze broniłem. Cóż to złego, że sobie młody zrobił wakacje? Niech papa trząśnie workiem.

Klepie mnie po ramieniu.

 No co? Nie pogadasz pan ze starym przyjacielem? Jakoś głupio w rodzinie po rocznym fiu! fiu! Ha, ha, ha, ha co?

 Myli się pan. Ciepło rodzinne bardzo mile mnie grzeje.

 A grzeje, grzeje Oj! filut z pana. Wiem ja coś o tym. No, chodźmy na cygarko.

I on rozumie młodych.

IV

Pan doktór:

 Cóż, kolego, jako syn marnotrawny powracacie na łono medycyny?

 Być może.

 Nie może, a musi i powinno.

 Chyba na brak lekarzy pan doktór nie ma powodu się żalić.

(Myśli sobie: poczekaj, smarkaczu, dam ja ci za to).

 Ha, powołanych dużo, ale wybranych mało. Ale po zapale, z jakim mimo protestów ojca wziął się kolega do naszej biednej medycyny należałoby się spodziewać, że nasza biedna medycyna zyska w koledze jeśli nie fundament, to choć filar.

(I pojednawczo).

 Nie macie pojęcia, co tu teraz chorób. Bronchitis3, pneumonia4, tyfus5. Aż strach pomyśleć Tak. Poezja i medycyna nie dadzą się połączyć żadną miarą. Tu trzeba pracować, pracować i jeszcze raz pracować. Nie ma czasu na marzenia. Zobaczycie sami: niewdzięczny zawód.

(Wwąchuje się w dym cygara cynicznie wytworny).

V

 Bójcie się Boga. Panny w salonie, a młodzież i kochany gospodarz junior siedzą tu sobie w najlepsze No, powiedz no pan kilka świeżych zagranicznych anegdotek i jazda do panien. No, gadaj pan prędzej.

 Zaraz. Muszę sobie przypomnieć.

 Otóż to. Takich rzeczy nie wolno zapominać. Ja w pańskim wieku miałem do tego specjalny notesik. Nie radzę panu, co prawda, bo po ślubie, licho wie jak dostał się do rąk mojej żony. Miałem ja za swoje. No, jazda, młodzi. Panie mecenasie, panowie, siadamy? Jeżeli dziś przegram, to, jak Boga kocham, kart już do rąk nie wezmę. Wczoraj dostałem tak w główkę, że proszę siadać. Trzydzieści rubli bez małych kopiejek diabli wzięli. Cały ten tydzień. Panowie, prędzej, bo czasu szkoda.

VI

 A ty, smyku, dlaczego jeszcze nie śpisz?

 Prosiłam Jadzi, żeby poprosiła mamy, i mama mi pozwoliła. Jutro i tak nie pójdę na pensję.

 A pałek masz dużo?

 A jakże pałek. Żeby nie ta Żydówa Zilberhornówna, tobym była pierwsza. Ale mama wzięła mi znów Szwabkę, i ona zjedzie ze swojego pierwszego miejsca Słuchaj, Janek: prawda, że ty znowu wstąpisz na uniwersytet? Tatuś zapłacił wpis, bo pisali w kurierze, że drugoroczni muszą zaraz płacić, bo ich wyrzucają inaczej.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора