Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki стр 2.

Шрифт
Фон

Potem pan zaczął coraz nudniej mówić:

 Trzeba sobie wzajemnie ustępować, nie bić się, przezwisk nie dawać, ubrań nie niszczyć, zwierząt nie męczyć, dziewczynkom nie dokuczać. Zawsze w pierwszym tygodniu dużo broją chłopcy: i po cóż czyż nie lepiej dobrze się sprawować?

Ale że to, co pan mówi, nie jest zajmujące, a chłopcy zmęczeni drogą, więc coraz mniej tych, co słuchają, a więcej tych, co zasnęli.

Spostrzegł pan wreszcie, że wszystkich uśpił długą przemową; poszedł do swego pokoju, tylko na wszelki przypadek zostawił okienko na salę otwarte.

A sosny już wiedzą, że nowa partia dzieci przyjechała, i mówią:

 Ot, jutro będzie wesoło.

Rozdział drugi

Minister w niebieskiej koszuli. Już znają Boćka. Kosieradzki dostał skąpą bluzę, a Zaremba dał dęba.

Godzina piąta rano. Po wczorajszej podróży zapewne śpią jeszcze wszyscy? Jakbyś zgadł: już pół sali rozmawia, śmieje się, biega niecierpliwie czeka na hasło rannego wstania.

 Ty gdzie mieszkasz?

 Ty jak się nazywasz?

 Ty który raz na kolonii?

Odbywa się ważna praca w tym szepcie przerywanym śmiechem: grupa rozgląda się po sobie, zapoznaje z sobą na złe czy na dobre?

Dylu-dylu na badylu,
Nie potrzeba smyczka.
Czarne oczy u dziewczyny,
Czerwona spódniczka.

Snadź19 piosenka się spodobała, bo rozlega się śmiech głośniejszy.

 Chłopaki, cicho, pana obudzicie.

 No to co? Proszę pana, niech pan przyjdzie, co pan tak długo śpi?

 Kukuryku, wstawajta, chłopaki. Świeże bułeczki czekają. Kukuryku!

Mocny sen pana, który nawet przez otwarte na salę okienko nic nie słyszy, dobrze usposabia chłopców. Zgadły sosny kolonijne: coraz weselej na sali. Teraz się pojedynek na ręczniki odbywa: słychać głuche ich uderzenia.

 Poczekajcie, jak pan przyjdzie, to powiem, że nie dajecie spać.

 Idź, powiedz. Patrzcie go: ubrał się w niebieską koszulę i przewodzi. Minister: panu powie.

 Minister poczty.

 Lizuch!

 Skarżypyta!

Teraz jeden mówi półgłosem, coś ciekawego zapewne, bo cisza zaległa: słuchają. Na sali, powtarzam, odbywa się ważna robota, grupa zapoznaje się z sobą i nie wiedząc wcale, już wybiera tych, którzy jej przewodniczyć będą tylko czy w dobrym, czy w złym?

 No, chłopcy, zaśpiewajcie; ja wam pozwalam.

 Cicho, bąki wilanowskie.

 Ty sam bąk.

 Te, piąty tam przy drzwiach, czego spać nie dajesz?

Ktoś goni się po sali, inny klaszcze w ręce.

 Patrzcie, chłopaki, na dole jest karuzela.

Wszyscy biegną do okien, żeby karuzelę zobaczyć.

 Idź, głupi! To kierat20 od studni; konia się wprzęga i wodę się kręci.

 A jakże: konia.

 Może nie?

 Widzisz, tam ośka21 wisi, co się konia przyprzęga.

 To się nie ośka wcale nazywa.

 A jak?

 Ja sam nie wiem.

 Jak nie wiesz, to nie gadaj.

 A wiem, bo ośka jest przy kołach.

 Chłopcy, wróćcie do łóżek ostrzega ktoś przezornie. Pan mówił, żeby nie wstawać, aż pan przyjdzie i powie: dzień dobry.

 Dziś pierwszy dzień, to wolno.

Niezupełnie jednak są przekonani, że wolno, bo niechętnie wprawdzie, ale powracają do łóżek.

 Proszę pana, niech pan wstanie, nam się przykrzy.

Trzy minuty trwa cisza, może zasną jeszcze?

Złudne nadzieje znów stanął któryś na środku sali i mówi grubym głosem:

 Dzień dobry, chłopcy, wstawajcie.

A inny, zapewne minister poczty:

 Poczekaj, pana przedrzeźniasz. Wszystko panu powiem.

Do szóstej brak wprawdzie dwudziestu minut, że jednak nikt już nie śpi, a roboty pierwszego dnia dużo, więc można wcześniej rozpocząć.

 Dzień dobry, chłopcy.

 Dzień dobry.

Otwierają oczy, podnoszą głowy oto spali przykładnie, a pan ich obudził. Zupełnie jak w powiastce dla grzecznych dzieci. Ach, jaki ten pan głupi, że niczego się nie domyśla.

 A który to z was jest ministrem w niebieskiej koszuli?

Piorun z jasnego nieba! Pan udawał, że śpi, i wszystko słyszał. Co będzie teraz? Okropne, przerażające. Sam nawet minister poczty się stropił22.

Ale pan się śmieje. Wszystko słyszał i wcale się nie gniewa.

Pan chodzi po sali wesół, tryumfujący jak Napoleon po wygranej bitwie23: jednym udanym atakiem zdobył zaufanie dzieci, bez którego nie tylko książki o dzieciach napisać nie można, ale nie można ani ich kochać, ani wychowywać, ani dozorować nawet.

Ośmiu chłopców, którzy śpią przy oknach, będą dyżurnymi okien24: obowiązkiem ich okna rano otwierać. Ci, którzy najlepiej łóżka pościelą, będą dyżurnymi łóżek po jednym na każdy z pięciu rzędów.

 No, wstawać i myć się porządnie, bo będę uszy oglądał.

Zygmunt Boćkiewicz przeciąga się leniwie, zapytuje sennym głosem:

 Czy ja mam także wstać? Bo ja bym jeszcze trochę pospał.

Zbiegło się pół sali, by obejrzeć chłopca, który by jeszcze trochę pospał już wiedzą, jak się nazywa, już Boćkiem go przezwali, już Achcyk, przyszły woźny kolonijnego sądu, wyraża przypuszczenie:

 On bocian, to pewnie się żabów najadł i taki teraz ciężki.

A Łazarkiewicz poprawia poważnie:

 Nie mówi się: żabów, tylko: żab.

Kiedy pół sali skupiło się wokół Boćka, drugie pół sali słucha ciekawego opowiadania Olka Ligaszewskiego. Obok Olka śpi Wiktor. Budzi się w nocy Olek, a tu nie ma kołdry i zląkł się: myślał zapewne, że kołdra wyfrunęła przez okno jak chustka do nosa z pociągu. Zaczyna budzić Wiktora; Wiktor patrzy, a jego kołdra leży po drugiej stronie łóżka. Kołdra spaść musiała, a on był zaspany, ściągnął kołdrę z Olka i sam się w nią owinął.

 A ja, proszę pana, spadłem w nocy z łóżka.

 A mnie, proszę pana, komar ugryzł.

 To musiał być wściekły komar, proszę pana, bo mu taki duży bąbel wyskoczył.

Biegną do umywalni, gdzie są dobre i złe krany, w złe krany dmuchają, żeby więcej wody leciało.

 A moje uszy czyste, proszę pana?

 A moje czyste? Eee, pan jemu długo uszy oglądał, a mnie tylko tak po łebku25.

 Och, jak mi mokro w uszach wzdycha ktoś, otrząsając się srodze.

Teraz każdy staje po prawej stronie łóżka, dozorca rozdaje bieliznę, potem spodnie z szarego płótna, wreszcie szelki i bluzy.

 Oo, szelki z knota zrobione.

 Oo, jaka luźna dziurka.

 Proszę pana mówi mały Kosieradzki ze łzami w oczach ta bluza na mnie za skąpa.

Zaremba nie czekał na bluzę, bez bluzy i czapki poleciał na werandę. Sprowadzono zbiega, a pan taki czterowiersz ułożył:

Łobuz wielki
imć Zaremba:
Złapał szelki
i dał dęba

Wiersz spotkał się z uznaniem nie mniejszym niż chustki do nosa.

 O, chustki w tym roku ładniejsze, bo ze szlakiem.

 A moja bez szlaka26.

 Ale twoja większa.

 Chcesz, zamień się.

 A twój jaki szlak?

 Niebieski.

 Ja chcę czerwony.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора