Morawska Zuzanna - Wilcze gniazdo стр 3.

Шрифт
Фон

Wtem ciężki miecz spadł na jego ramię; ugiął się pod tem uderzeniem, jęknął, chciał biedz mimo to dalej, lecz zachwiał się i runął na ziemię, tuż na skraju polany. Krew trysnęła z przecięgo ramienia, tocząc czerwoną smugę na zieleniejącą pod wiosennym słonkiem ziemię

Wkrótce tętent cichł powoli, zda się przybyli w dal pomknęli, ino tam od schronisk dochodziły jęki, roznosząc daleko wieść o napadzie na spokojne siedlisko Litwinów. A wśród jęków wiatr echem powtarzał rozpaczliwe wołanie niewieście:

 Siewros! Siewros!

Jakieś wycie nieludzkie, jakby zranionej wilczycy, której wilczęta zabrano, napełniło powietrze. A głos ten górował nad innemi, również nabrzmiałemi rozpaczą, mieszał się z tętentem koni, jękiem rannych i szumem lasu Słonko tymczasem, rzuciwszy ostatnie promienie, skryło się za czarną chmurę. Tubingas pozostawszy na opróżnionej polanie, wstrząsł się na te odgłosy: dorzucił na ogień nową kłodę drzewa, kopnął nogą czepiającą się stopy jego jakąś dłoń chłodną, odwalił ciało okryte półzbroiczką, i szedł za odgłosem tych jęków, co do uszu jego dolatywały. Tak idąc z kosturem i ręką wyciągniętą przed siebie, pośliznął się o krew niezakrzepłą i potknął o leżące ciało. Jęk cichy wyszedł z niezmarłej jeszcze piersi

Tubingas pochylił się i przytknął usta do czoła leżącego.

 Chroniwos! on mój ostatni! jęknął starzec i objął wnuka szerokiemi ramiony.

 Żyje! żyje! lecz gdzie rana! i zaczął jej szukać na ciele wnuka.

A od strony schroniska pędziła postać niewieścia. Odzież na niej poszarpana, ramiona poranione, włosy rozwiane świadczyły, iż wyrwała się ze strasznej walki. Biegła z oczami w słup stojącemi, rękami rwała włosy, lub rzucając niemi przed siebie, z całych sił jękliwym głosem wołała:

 Siewros! Siewros!

Z tym jękiem Dowrusa padła tuż obok rannego męża i starego Tubiagasa.

II

Kilkunastu różnego wieku chłopców bawiło się w wielkiej izbie. Okna wązkie, umieszczone wysoko, wpuszczały nie wiele światła, nadając jej mimo panującego gwaru i śmiechu jakąś cechę ponurą. Drągi, drabiny, kozły wysokie nakształt koni, oraz okrągłe kule, które chłopcy podrzucali do góry, dostarczały zabawy. Szwargotali między sobą po niemiecku, lecz w żywszej jakiejś walce, wybuchu radości, gniewu, wyrywał się wyraz polski lub litewski, co od razu wskazywało pochodzenie całej tej drużyny.

 Hej, ty, Fryc, chcesz się ze mną sprobować, zawołał mały, krępy, przysadkowaty chłopak, podsuwając jeszcze wyżej i tak dość kuse rękawy wełnianego odzienia, i stając przed cienkim, długim towarzyszem, który żylastemi rękami wdrapywał się na drąg wysoki.

 Słuchaj, Fryc! czyś ogłuchł, czyś się zrósł z tym drągiem! wołał niecierpliwie krępy towarzysz.

 Daj mu pokój ozwał się inny on się tak wyciągnął, że ino skóra oblepiona, a uszy się w drąg schowały.

 Uderz go w piętę, to się skóra skurczy, a i uszy na wierzch wylezą, wołał inny.

A nie czekając, aż ktoś tego dokona, przybliżył się do wchodzącego na stojący w pośrodku drąg chłopaka. Wyrostek ów rzeczywiście tak przylgnął do owego drąga, i tak się wydłużył, iż można było wziąć go zdala za jakąś kunsztownie wykonaną płaskorzeźbę. W chwili jednak gdy towarzysz przybliżył się do słupa, dał dowód, iż nie był przylepiony, bo wskoczył wprost na ramiona stojącego pod słupem chłopca, a przysiadłszy na nich, zeskoczył zwinnie na ziemię, wśród oklasków i śmiechu wszystkich towarzyszy. Potem wyciągnąwszy pięść do góry, zawołał:

 Słuchajcie, jak mnie który raz jeszcze nazwie Frycem, to mu kości pogruchocę.

 Ba, a jak cię nazwę inaczej, to nam wszystkim Hex skórę wyłoi! ozwał się przysadkowaty towarzysz, ten sam, po którego karku Fryc zsunął się na ziemię.

 No, a jak ci tam, jakoś eh, djabeł zapewne, bo jak złe wszędzie się wdrapie i zewsząd zeskoczy, rzekł ten, który go najpierwszy do walki wyzywał.

 A wolę być djabłem, niż Frycem! zawołał chłopak butnie.

 A żebyś na drugi raz wiedział, że mnie Siewros zwano, masz dla pamięci.

I ująwszy za bary mówiącego rzucił go o ziemię.

A inni krzyczeli radośnie:

 Chwat Siewros!

 Ritter, Siewros!

 Djabeł, Siewros!

 Zuch, Siewros!

 Nasz, Siewros!

I krzycząc podskakiwali radośnie. Tymczasem rzucony na ziemię chłopak, powstał żwawo, porwał wpół wysokiego i chudego Siewrosa, podniósł go ku górze, a gdy ten złożywszy się, ujął trzymającego za bary, ten postawił go dopiero na ziemi, a zarzuciwszy ręce na szyję Siewosa wołał:

 Niech żyje Siewros! nie ma już Fryców, Hansów, a są Siewrosy, Jaśki

I ściskali się obydwaj, jak gdyby przed chwilą nie było między nimi bójki; inni zaś krzyczeli:

 Hura! niech żyje Jasiek i Siewros, nie ma już Fryca ni Hansa.

 A i ja nie Ferdynand ino Maciek.

 A i ja nie Franc ino Franek! powtarzano dokoła. Wrzawa wzrastała, chłopcy z całą serdecznością ściskali się, a ta serdeczność dziwnie odbijała od niemieckiej mowy.

W tem drzwi się otworzyły i wszedł człek wysoki, barczysty, w ciemnej odzieży o nieprzyjemnem wejrzeniu i z progu głośno zawołał:

 Still, junge Wölfe!

Chłopcy, którzy nie słyszeli wśród wrzawy, ani otwierających się drzwi, ani też nie widzieli ukazania się dozorcy, na głos jego odrazu ucichli, a twarz każdego z wesołej zarumienionej i ożywionej bójką i zabawą, zmieniła się nagle, i pobladła, przybierając wyraz jakiś chytry i podstępny.

 Ach, wy, nikczemne, wilcze pokolenie, wężowy rodzie, czego wrzeszczycie! Głodem a powrozem ujarzmić was tylko, a pokonać, ciągnął dalej niemiecką mową.

 Który z was tutaj najwinniejszy?

Cisza zaległa izbę, wśród której tylko oddech przyśpieszony zmęczeniem słychać było owych dziesięciu chłopiąt, wychowywanych pod okiem stojącego obecnie wśród nich Hexa.

 Kto najpierwszy był do krzyków! wrzasnął Hex powtórnie.

Jeszcze większa zaległa cisza. Powstrzymano nawet oddech, a zda się, że uderzenie dziesięciu serc młodocianych można było policzyć.

 Odpowiadać, kto pierwszy wszczął bójkę!? I spuścił żylastą dłoń na ramię Siewrosa. Chłopiec nie drgnął nawet, oka nie zmrużył, tylko ze zwykłą sobie zręcznością usunął się z pod żylastej dłoni dozorcy.

 Ty! będziesz mi umykał! wrzasnął rozwścieczony dozorca. Zgniotę cię, ty podłe litewskie szczenię, zgniotę was wszystkich! a nie miarkując się w gniewie, porwał za gardło najbliżej stojącego. Lecz zamiast krzyku z piersi chłopięcia, wyrwał się krzyk z gardła Hexa, do którego ręki porwany za gardło wszczepił zęby z taką zajadłością, iż zda się chciał odgryźć ją całą. Po chwili chłopiec odjął zęby, nic nie rzekłszy, splunął tylko i patrzył błyszącemi oczyma, jak z ręki Hexa krew się polała. Inni oniemieli, lecz znać było, iż trzeba tylko lekkiego podmuchu, a wszyscy, jak ich było dziesięciu, rzucą się na znienawidzonego niemca. Ten syknął z bólu, zaklął straszliwie i wyszedł zaryglowawszy drzwi za sobą.

Chłopcom odechciało się jakoś zabawy, każdy został, gdzie stał, spoglądając na towarzyszy. Mijały chwile, nikt nie wchodził, chłopakom sprzykrzyła się cisza. Jeden drugiego popchnął, któryś krzyknął:

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора