Domańska Antonina - Historia żółtej ciżemki стр 11.

Шрифт
Фон

 Cóż, malućki parobeczku przemówiła kobieta do Wawrzusia dobrze ci się spało? Zbój się nie przyśnił?

Odważył się o jeden krok postąpić.

 O moiściewy161 szepnął ulitujcie się nade mną biednym, wyprowadźcie mnie stąd zaraz! Juz ani jeść nie chce, bylem na one diabły nie patrzał.

Choć starał się mówić jak najciszej, Margosia, stojąca tuż, usłyszała ostatnie słowa i rozchichotała się, aż na ławie przysiadła.

 Nie bójże się, nie bój, chi, chi, chi słyszeliście, tatusiu, co on gada? Myśli, żeście wy diabeł i Froncek też chi, chi, chi bo mnie kolki chycą!

A starsza kobieta pogłaskała dziecko, podprowadziła je do piecyka i rzekła głosem łagodnym:

 Jedz, synku, z Panem Jezusem, a niczego się nie bój; ci dwaj w kącie to ludzie, tacy jako i my; ino sztuki będą pokazować162 na rynku po sumie163, to się musieli przebrać i gęby se usmarowali. Jak się potem umyją, to zobaczysz, że wcale nie straszni.

 Stuki? Na co stuki?

 Takiś duży wyrósł i o wiłach nie słyszałeś? spytał go długi, czarny diablik.

 Jako życie nie słysałem; ani w Porębie takich nie było.

 Widzisz, jak to dobrze, żeś się do nas dostał, zaraz się czegoś ciekawego dowiedziałeś dodał starszy.

 E co mi ta o to, nicegom nie ciekawy, ino kaj164 Poręba. Tyle ludzi na jarmarku, nie ten, to insy odwiezie mnie do tatusia.

 A jakże, słusznie; ino co masz po ludziach chodzić, nie mogłeś lepiej trafić jak do nas, my właśnie zaraz jutro jedziemy do Poręby.

 Zaraz jutro? Aj dobrze, dobrze! Juz trzeci dzień się błąkam, sam bym nijak nie trafił.

 A widzisz? Ale za to musisz krzynę odsłużyć.

 Juści, ze odsłużę, byłem ino zdolił165.

 Łatwa służba, nie bój się. Przystroję cię bogato, bo takiego brudasa wstydziłbym się ludziom pokazać, i będziesz się kręcił wedle nas, jakobyś i ty sztuki pokazował. Potem pójdziecie z Margośką między naród z miseczkami, a ludzie wam będą rzucać denary166.

 Na co denary?

 Na to, abyśmy jutro głodem nie przymierali i konie popaśli. Zjadłeś? Idźże na plac, do studni, i umyj się. Margoś, naciągnij mu wody.

Stary pochylił się do ucha dziewczyny i szepnął:

 A dawaj pozór167, coby168 ci nie umknął.

Mało jeszcze ludzi było przy straganach, wszyscy prawie mieszkańcy miasteczka znajdowali się na nabożeństwie w kościele. Margosia z Wawrzkiem przemknęła pomiędzy wozami, przypilnowała go, żeby się dobrze wyszorował, i czym prędzej wróciła do budy, nie chcąc się przed czasem ludziom pokazywać. Ojciec z Fronckiem także korzystali z małego ruchu na rynku; w miejscu wyznaczonym wczoraj przez pisarza miejskiego rozciągnęli wielki kobierzec, z kilku połatanych kilimków pozszywany, w pośrodku ustawili stół na kobylicach, pod stołem rozmaite przybory gimnastyczne i inne potrzebne sprzęty. Matka przywdziała czerwoną chustkę na głowę i świeży fartuch i ledwie pierwszych kilkoro ludzi wyszło z kościoła, dały się słyszeć od strony wozu linoskoczków przeraźliwe jakieś tony, bicie w bęben i odgłos dzwoneczków. Froncek to, stojąc na stole, dął co siły w piszczałkę, matka waliła w bęben, a Wawrzuś, cały w atłasach i złocistych blaszkach, potrząsał z największym zapałem grzechotką obwieszoną dwudziestoma dzwonkami.

Kościół opróżnił się już po sumie, a na rynku zaroiło się od ciekawych i kupujących. Tu biegły dzieci po pierniki, od roku z utęsknieniem oczekiwane, tam parobczak wybierał dla swej dziewuchy pierścionek z oczkiem, starsze kobiety przymierzały krasne chustki, dziewczęta wiązały na szyję paciorki; inne, bogatsze, obstąpiły stragan krawiecki i targowały gorsety lub zapaski, w powietrzu unosiła się woń przysmażanych kiszek, kiełbas i flaków; gwar, śmiechy, kłótnie przy targu, a wśród tego wszystkiego kocia muzyka linoskoczków, rżenie koni i naszczekiwanie psów.

 Ludzie, ludzie chodźcie patrzeć wiły będą sztuki pokazować! zachęcali się młodzi między sobą. Żartowali i drwili jedni z drugich, a jakoś nikt nie chciał przybliżyć się pierwszy do szkaradnie pomalowanych pajaców.

 Chodźże, Jagna, chodź! zachęcał siostrę kuchcik pana burmistrza to wszystko ino udanie; jeden posmarował gębę na czarno, drugi na biało, bo taki zwyczaj u nich; ale się bać nie trza, nikomu nic nie zrobią.

 To ino takie błazny głupie pouczał swych towarzyszy starszy czeladnik ciesielski. Czasami warto widzieć, jak dokazują. Tak rok, w Mogile byli, ale nie ci sami; zresztą kto ich ta pozna, wiły przejęte.

 A jak nas urzekną? spytała Marysia organiścianka, zasłaniając oczy rożkiem zapaski.

 No, no, byleś ino ty kogo nie urzekła rozśmiał się Stach, jeden z ceklarzy, starający się o względy Marysi.

 A ja wam powiadam, że to są czarowniki zawyrokowała przyciszonym głosem faryniarka169 Wajdzina, nabierając drewnianą warząchwią gorących flaków dla jego miłości pana Prota, majstra bednarskiego.

 Ile? Cztery denary? Garnuś flaków na dwa razy do gęby, i zaraz cztery denary? Słyszane rzeczy? Ani tego żywot170 nie poczuje.

 Kiedyście bednarz, to se każcie obręczami żywot ściągnąć, coby poczuł. Niech mnie one171 wiły sądzą, nie boję się; półkwarcie172 flaków za cztery denary, jeszcze i z przyczynkiem173! Idźcie do Gawlikowej, rada bym uźreć174, ile wam da za osiem!

Jegomość pan Prot zamilkł pokonany, wyskrobał miseczkę co do ździebełka, otarł wąsy i poszedł patrzeć na kuglarzy175. Przykład osoby tak poważnej i poważanej podziałał zachęcająco na innych: pojedynczo i gromadkami zaczęli się ludzie schodzić, wreszcie, tłocząc się głowa przy głowie, stanęli tuż przy scenie, czyli przed rozesłanym kilimem.

 Sławetni mistrze176 wszelakich cechów, szanowna czeladzi rzemieślnicza urodziwa młodzieży płci obojga wasze miłoście panowie gospodni z małżonkami! Gregorius Hipopotamus, magister sztuk wyzwolonych i karkołomnych, wita was!

Tak rozpoczął przedstawienie stary Grzegorz, głowa rodu linoskoczków. Właściwie nie był on jeszcze starym, tylko ze względu na syna sam się tak przezwał.

 Zezwólcie, wasze miłoście, że dla nabrania sił do pracy, muszę się nieco pokrzepić nie śniadałem177 jeszcze.

To mówiąc, wyciągnął zza pasa długi nóż, ostro zakończony, i przechylając w tył głowę, wsadził go sobie do gardła aż po rękojeść.

Szept grozy przeleciał wśród widzów, a magister Gregorius wyjął z ust kordelas, ukłonił się z wdziękiem na trzy strony, pogładził się po żołądku, mlaskając językiem, i podał nóż pierwszemu parobkowi z brzegu do obejrzenia, że jest prawdziwie stalowy i mocno wyostrzony.

 Może kto spróbuje proszę bardzo nie? Ha, to ja jeszcze raz łyknę sobie tego kordiału za zdrowie przezacnego zgromadzenia.

I powtórzył sztukę po raz drugi.

 Teraz, gdy się czuję dziwnie wzmocnionym i rześkim, jakby mi dwadzieścia lat ubyło, rad będę okazać sławetnemu zgromadzeniu skuteczność pożywnego śniadania. Hej, Froncek! Przynieś no tu antałek piwa spod wiechy178 słyszysz?

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Похожие книги

БЛАТНОЙ
18.4К 188

Популярные книги автора