Ale ocknął się nagle i za nos długi pociągnął.
Tfy! Co też ja gadam! Święty Krzysztofie, patronie mój, zmiłuj się nade mną! Jutro krzyżem będę leżał, tak mi Boże dopomóż. A teraz: węgry! milicja! pachołki! Sformować się i w drogę!
Czereda wysypała się z zaułka, uprowadzając z sobą Juracha, Giana i Lukę.
Rąk jej uszli: Szczerb i Fabio.
Oddział miał przed sobą krótką drogę, bo tylko przez jedno z ramion Krzywego Koła. Mimo to nie przeszedł niepostrzeżony. Wrzawa nocna zrobiła swoje: wiele okien było otwartych, tu i ówdzie kupiły się gromadki mieszczan, do połowy tylko odzianych. Pytano, czyniono uwagi, pokrzykiwano.
A najpierw powitała więźniów owa para szewców czy cieśli, włócząca się przed godziną po Dunaju.
Do Jazdowa z nimi! Do zwierzyńca szydził weselszy, palcem wytykając Włochów. Król Jegomość będzie miał zabawkę
Tym razem nie ustępował mu i towarzysz.
Włoska zaraza! wykrzykiwał Truciciele! Zbójniki! Do kuny69 ich zamknąć, ludowi na pastwę oddać. Niech im przekupki zgniłymi jajami trefione70 łby maszczą71!
Wysmagać te ulizane prosięta!
Potopić!
Niechęć udzieliła się i innym.
Precz z Włochami! zawołał ktoś w tłumie. Struli nam jednego pana, dybią na drugiego.
Za Radziwiłłównę im zapłacić!
Za Zygmunta!
Za ostatnich Mazowieckich!
Tłum gęstniał szemranie wzrastało krzyki padały jak bomby
Niech sczeźnie72 włoskie plemię!
Niemieckie też!
I Szwedów nam nie trzeba!
Precz z Bobolą!
I z panną Orszulą!
I z Myszkowskim!
Silentium73! zagrzmiał dowódca straży. Crimen lesae Mareschali74. Węgry! Milicja! Oszczepnicy przyspieszyć kroku!
Przez okna otwarte wychylali się otyli mieszczanie. Ci, nie wiedząc, o co chodzi, dopatrywali się winy w naturalnym swym wrogu: szlachcie.
Podobno wojewodzińscy spichrz miejski napadli opowiadał sąsiad sąsiadowi szlachetnego patrycjusza zakłuli, dziewkę uczciwą porwali, dwóch pachołków zastrzelili
Nauczyć ptaszków moresu! Sąd gorący75 nad nimi sprawić! Na gardle pokarać76!
Dość już tej hańby! Mamyż czekać, aż na smyczę77 nas wezmą?
Bodajby im kat żelazem herby powypalał78!
Nocy nie ma jednej, żeby bałuch79 przez nich nie wynikł
Nie dość im, że frymarczą80 kryjomo81, ceł nie płacą, na szkodę kupiectwa działają
Albo te ich jurydyki82! Rządy w rządzie, miasta w mieście urągowisko prawu i obyczajowi!
Uprzywilejowani!
Ciemięzcy!
Oligarchowie!
W miarę jak oddział się zapuszczał, głosy uspokajały się i cichły.
Pogoda będzie jutro ozwał się ktoś, ziewając.
Na Piekiełko pójdziemy czarownicę oglądać na stosie
Ja do Fary83 ksiądz Skarga84 dosalać ma senatorom
Daj mu Bóg zdrowie. Dobranoc, kumie Macieju!
Śpijcie z Bogiem, kmotrze Stanisławie.
Okna zamknięto.
Tymczasem straszny z pozoru pachoł, z rohatyną85 zębatą w ręku, wiodący Jura pod hareszt, nachylił się doń i mówił płaczliwie:
Matula dobrodziejka srodze się zmartwi oj!
Znasz matkę? zapytał tamten zdziwiony.
Co nie mam znać. Tociem86 wychowanek nieboszczyka Zawiślaka, tatula waszego. Panisko mnie nie poznał? Frącek Chrzan jestem.
Zmieniło cię przebranie. Ale to i lepiej, żeś miejski.
To się wie. Klucznik mój krewniak głodu panisko nie dozna
Bóg ci zapłać, Frącku.
A u matuli jutro będę
Bądź. Ale prawdy jej nie mów. Powiedz, że mnie magnat jeden wywiózł robotę dał pilną
Stać! rozległ się w tej chwili grzmiący głos dowódcy.
Frącek minę groźną przybrał i rohatyną wojowniczo potrząsnął. Straż, wlokąca się krętym i ciemnym zaułkiem, zatrzymała się w miejscu.
Więźniów wprowadzono do Wieży Marszałkowskiej.
Nie była zaś wówczas Wieża Marszałkowska niczym innym, jeno Wieżą Okrągłą, na załomie muru obronnego od strony Wisły stojącą.
IV. Basia
Imć pan Balcer alias87 Baltazar Szeliga od półrocza już przeszło poza domem przebywał. Trzymały go w cudzych krajach sprawy handlu, który przez lat trzydzieści z pożytkiem dla siebie i miasta swego prowadził.
Szeliga był to mąż uczony, pokaźny i rozgłośny (honestus, spectabilis, famatus). Obyczajem ówczesnym pisał się Sheliga albo Scheliga. Handel odziedziczył po ojcu, dzielił go zaś z bratem Janem. Ten ostatni, że był zdrowia słabego, więcej ksiąg się pilnował niż łokcia. Do trzech epitetów wymienionych dodało mu to jeszcze czwarty: illustris88.
Balcerowi temperament i peregrynacje89 częste nie pozwalały urzędów magistrackich sprawować. Natomiast Jan oddał się im niepodzielnie. W r. 1607 widzimy go w kole ławniczym: za burmistrzostwa Mikołaja Majerana, a podskarbiostwa Stanisława Baryczki. W 1617 jest już rajcą i szafarzem. We dwa lata później osiąga godność najwyższą, obierają go bowiem prokonsulem, czyli burmistrzem.
Szeligowie kupczyli bławatami. Pod krótkim tym określeniem rozumieć trzeba sferę niezmiernie rozległą. Należało do niej wszystko, co w wieku owym mianem kupi tkanej oznaczano. A także wszelkie rodzaje sukien i płótna przeróżne.
Mieli oni kram najpokaźniejszy w Ratuszu; mieli drugi przy ulicy Grodzkiej. Składy ich wielkie i zawsze pełne mieściły się w kamienicy Balcera w Rynku. Liczono Szeligów do mieszczan najzamożniejszych, do patrycjatu Starej Warszawy.
Prócz dwóch braci była jeszcze siostra. Od obu starsza i już niemal sędziwa, w panieństwie pobożnego żywota dokończała. Eufemia było jej na imię; Ofką ją nazywano.
Ciocia Ofka, choć z pozoru praktykom religijnym całkowicie oddana, a przy tym przez pół ciemna i jak wianek zeszłoroczny wyschnięta, miała jednak głowę w rodzinie najtęższą. Miała też podobno i największe kapitały. W ogóle głos jej w rodzinnym trybunale Szeligów ważył najwięcej.
Jan był bezżennikiem90, Balcer zaś wcześnie owdowiał. Ofka mieszkała przy ostatnim, matkując jedynaczce jego Basi.
W domu wdowca zwyczaje panowały patriarchalne. Z cnót potocznych najbujniej w nim kwitły: pobożność i pracowitość. O tej ostatniej powiedzieć by można, że była niemiecka. Co prawda, nie to jedno tylko niemieckością tam trąciło ale czyż mogło być inaczej?
Szeligowie drzew genealogicznych nie rysowali, rodzinne zaś ich tradycje nie sięgały dalej nad cztery do pięciu pokoleń. Znaczy to niewiele więcej nad jedno stulecie. A tymczasem, któż wie, czy po gałązkach rodowych na dół się opuszczając nie znalazłoby się korzenia tkwiącego w ziemi niemazowieckiej91