Korczak Janusz - Kiedy znów będę mały стр 8.

Шрифт
Фон

Przecież dzieci potrzebne są na świecie i właśnie takie, jak są.

Mówię:

 Mundek, chcesz się ścigać z tramwajem?

Staliśmy akurat koło przystanku.

On mówi:

 Dobrze. Kto prędzej: tramwaj czy my. Do rogu.

 Do rogu.

Z początku łatwo, bo tramwaj nie miał rozpędu. Ale potem pędzimy już środkiem ulicy, koło chodnika gdzie konie; dorożka nam przeszkodziła. Przegraliśmy.

On mówi:

 Ale ja pierwszy!

Ja:

 To nie sztuka, ty miałeś palto rozpięte.

On:

 A kto ci bronił? I ty mogłeś palto do tyłu podwinąć.

Ba, zapomniałem. Tyle lat się z tramwajem nie ścigałem, że wyszedłem z wprawy.

 No, dobrze mówię jeszcze raz; i ja się rozepnę.

Ale już nie chce. Mówi, że drą się buty. A ja bym tylko pędził. Cieszę się, że się nie męczę. Bo byłem zasapany i serce mi stukało, ale przystanąłem na chwilę, już wypoczęty. Bo dziecinne zmęczenie nie męczy.

Mówimy, jak się nauczyć wskakiwać do tramwaju. Wcale nie niebezpiecznie, tylko trzeba umieć. Trzeba biec za tramwajem, choćby z daleka. Kiedy się umie, trzeba biec przy tramwaju i ręką dotykać. A potem już sięgać. A dopiero później ale nie w pełnym biegu, tylko kiedy rusza, wskoczyć i wyskoczyć. W miesiąc można się nauczyć. I lepiej do przyczepnego16, bo jak się nawet przewrócisz, nie wpadniesz pod koła. I trzeba się rozejrzeć, czy z tyłu nie jedzie samochód.

I dorośli też nogi łamią.

Zaczęliśmy mówić o wypadkach.

Powiadam:

 Za moich czasów nie było samochodów.

Spojrzał zdziwiony:

 Jak to nie było?

 No, nie było mówię ze złością, że mi się wymknęło.

I zatrzymaliśmy się przy słupie z ogłoszeniami.

W kinie dają Katusze miłości.

 Chciałbyś widzieć?

Mundek się skrzywił:

 Tak sobie. Miłosne obrazy są nudne. Albo się całują, albo chodzą po pokojach. Tylko czasem ktoś strzela. Wolę detektywów.

 A chciałbyś być detektywem?

 Ja myślę. Gonić po dachach, przez płoty z brauningiem17.

Przeczytaliśmy ogłoszenie cyrku.

 Najlepiej lubię cyrk.

Stoimy, gwarzymy, idziemy dalej.

 A jutro pięć lekcyj18.

 Przyroda.

 Żeby nam pani coś więcej o fokach opowiedziała, o białych niedźwiedziach.

 Chciałbyś być niedźwiedziem?

 Jeszcze jak!

 Ale niedźwiedzie niezgrabne.

 Wcale nie są niezgrabne, tylko się tak zdaje. Ale wolałbym być orłem. Wzbiłbym się na najwyższy szczyt skały, wyżej niż chmury. Stanąłbym samotny i dumny.

Przyjemniej mieć skrzydła niż fruwać aeroplanem. Zawsze benzyna i może się zepsuć, potrzebne hangary i nie wszędzie można lądować. Czyścić trzeba, brać rozpęd. A skrzydła, jak nie fruwasz, zwinąłeś, i dobrze.

Gdyby ludzie mieli skrzydła, ubranie musiałoby być inne. W bluzie byłyby z tyłu otwory i trzymałoby się skrzydła na wierzchu albo pod marynarką.

Idą sobie dwaj chłopcy niby nic rozmawiają. Ci sami, co przed chwilą języki wyciągali, żeby nos polizać, ci sami, co dopiero z tramwajem się ścigali. A teraz mówią o skrzydłach dla ludzkości.

Dorośli myślą, że dzieci tylko dokazywać i pleść trzy po trzy potrafią, a one przepowiadają odległą przyszłość, spierają się o nią i debatują. Dorośli powiedzą, że nigdy ludzie nie będą mieli skrzydeł, a ja byłem dorosły i powiadam, że mogą mieć skrzydła.

Więc mówimy, że przyjemnie byłoby fruwać do szkoły i ze szkoły. Wyfrunę, a jak się zmęczę, przejdę kawałek drogi. Raz skrzydła odpoczywają, raz nogi.

Można by się i z okna wychylić, i na dachu przysiąść do lasu na wycieczkę pofrunąć. Nad miastem lecimy parami, a za miastem każdy w swoją stronę. W lesie możesz iść, dokąd chcesz, a zgubiłeś drogę, więc frunąłeś w górę i patrzysz, gdzie miejsce zlotu i nie możesz zbłądzić.

 Co, Mundek, dobrze by było?

 Pewnie, że dobrze.

I ludzie by wyćwiczyli wzrok. I mówimy, że ptaki przelotne trafiają do swoich wsi i do swoich gniazd. Ani atlasów, ani kompasów nie mają, a przez morza i góry, i rzeki trafiają.

Mądre ptaki, mądrzejsze od człowieka. A człowiek nad wszystkim panuje, wszystko go słucha.

 Może tak jest dlatego, że najlepiej zabija, a nie, że najlepszy.

Zamyśliliśmy się, a tu nagle chłopak jakiś przechodzi duży taki łobuz i czapkę mi z głowy zrzucił. Kijek trzymał i tak za daszek czapkę zgarnął z głowy.

Doskakuję od razu do niego:

 Czego zaczynasz?

 A ja ci co zrobiłem? udaje zdziwionego.

 Czapkę zrzuciłeś.

 Jaką czapkę?

Śmieje się bezczelnie i w żywe oczy udaje.

 A nie zrzuciłeś może?

 Pewnie, że nie. Patrz, on trzyma twoją czapkę.

A Mundek czapkę podniósł i patrzy, co z tego będzie.

 On trzyma, a ty zrzuciłeś.

 Odlewaj się, smarkaczu! Czapkę mu będę znów zrzucał! Nie mam co do roboty.

 Pewnie, że nie masz, łobuz taki. Spokojnie przejść nie daje.

 Tylko nie łobuz, uważasz, bo możesz dostać!

I szturchnął mnie tym patykiem pod brodę. A ja łap za patyk, ten kijek, i złamałem.

On do mnie. Ja stoję.

 Oddaj mi laskę albo zapłać.

Ale się nachylił. On wyższy, więc podskoczyłem trochę i pięścią go w czoło. Ale mu czapka nie spadła. Ja w nogi, a Mundek za mną.

Aleśmy19 szorowali20.

A masz myślę na drugi raz nie czepiaj się, bo i od małego możesz dostać, andrusie21.

Z początku zaczął gonić, ale widzi, że nie ma racji, że nie na frajera trafił, więc daje pokój.

Stanęliśmy śmiejemy się.

Przed chwilą taki byłem wzburzony, że mi krew oczy zalała. Wszystko na czerwono widziałem. Teraz znów wesoło. Czapkę okurzam rękawem.

A Mundek mówi:

 Po coś z nim zaczynał?

 Ja z nim zacząłem czy on?

 No, tak, ale on większy.

 Większy, więc ma ludzi po świecie roztrącać?

 A jak jutro cię pozna i nawali22?

 Nie pozna, co ma poznać.

Ale Mundek ma słuszność. Teraz będę się musiał pilnować.

Ale czy to słychane, żeby w biały dzień na ludnej ulicy czapki z głowy zrzucać? Gdyby tak dorosłemu, byłaby cała heca, zbiegowisko, milicjant23. A że dzieciakowi, to nic. Wśród dzieci też są awanturnicy, a nie mamy przed nimi żadnej pomocy ani osłony sami radzić musimy.

Stoimy na rogu, a szkoda nam się rozchodzić. Mówiliśmy przecież o czymś ważnym, a ten nam przeszkodził. Przyjemna była droga: zabawa, rozmowa, przygoda.

Idę teraz sam już powoli i staram się chodzić, żeby stanąć akurat na środek kamienia. Jak się gra w klasy: żeby nie wejść na linię. Byłoby łatwo, ale przechodniów trzeba wymijać; a od razu zrobić krok w krok i nie stanąć na linii nie zawsze się uda.

Więc wolno mi tylko dziesięć razy. Jeżeli będzie więcej, to przegram. Liczę: raz mi się nie udało dwa, trzy, cztery razy. Jeszcze mi wolno sześć, pięć. Boję się, ale taki strach w zabawie przyjemny.

Tylko osiem razy stanąłem i wchodzę do bramy. Jeszcze tylko przed sklepem postraszyłem kota. Kot do bramy, ja za nim. Uskoczył w bok i patrzy: śmiesznie podniósł łapkę do góry.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Похожие книги

БЛАТНОЙ
18.4К 188

Популярные книги автора