Ale zaraz pan kredę mocno zacisnął i pisze. Tylko się skrzywił.
I tak samo na geografii.
Pan stoi przed mapą i tłumaczy. Nudna była lekcja.
A Kajtuś krótko tylko i prędko pomyślał:
Niech się mapa przekręci do góry nogami.
Pan zamrugał. Zmarszczył czoło. Potarł oczy. Chłopcy nawet nie zauważyli, bo po chwili mapa znów równo wisi.
Kiedy potem liczył Kajtuś, ile mu się czarów udało, nie wiedział nawet, czy liczyć, czy to były czary prawdziwe.
Bo co?
Mogło się zdawać.
Może zasnął na chwilę znudzony i tak się przyśniło. Czasem trudno odróżnić, co sen, a co prawda.
A pióro, które znikło? Często tak się zdarza.
Zginie coś. Szukasz, szukasz nie ma i nie ma. Potem patrzysz: leży. Aż dziw. Aż złość bierze.
Kajtuś chciał mieć pewność, że to nie przypadek, nie sen, nie omyłka, że naprawdę czar, a nie coś innego.
To tylko liczył, co bez czaru w żaden sposób nie mogło się zdarzyć.
Więc był w klasie chłopiec niezdara. Aż dokuczali, aż żartowali z niego.
Najgorzej na gimnastyce. A już najgorzej szło mu ze skokami przez linkę.
Mówią.
Czego się boisz? Jak linka spadnie, przecież nie zabije.
Żal się Kajtusiowi zrobiło. Bo czego od niego chcą? Dobry, cichy chłopak.
Rozkazał czarodziejskim sposobem.
Udało się. Oferma skoczył ponad linką. Cały ogromny kawał. Tak lekko chyba metr dwadzieścia.
Zuch!
Chłopcy gęby pootwierali. Sam on skulił się przestraszony.
Krzyczą:
Jeszcze raz. Jeszcze raz!
A ten w bek. Nie chce, nie będzie drugi raz skakał. Nie wie, co go podrzuciło.
Kajtuś uśmiecha się. Pomyślał:
Ot, głupi naród.
Bo przyjemnie wiedzieć, czego nikt nie wie, rozumieć, czego nikt nie rozumie, i móc, czego inni nie mogą.
Tak. To był czar.
Ale co tam: niech będzie, że się udało nie na rozkaz Kajtusia.
Miał ważniejsze dowody.
Zadała pani ćwiczenie. Nie chciało mu się, nie napisał. Ściągnie na pauzie od kolegi.
Ale nie lubi się prosić.
Może pani nie będzie sprawdzała?
Pani wywołała tego i owego. Wreszcie kazała Kajtusiowi pokazać zeszyt.
Przykro. Przecież postanowił zawsze dla pani lekcje odrabiać. Bo lubi panią i wie, że pani go lubi.
Co będzie, to będzie. Chcę żądam rozkazuję. Niech będzie napisane.
Idzie śmiało. Nawet nie otworzył zeszytu. Ale czuje, że musi się udać.
Zeszyt gorący taki, potem zimny, potem już zwyczajny. Oddaje.
Pani zeszyt otwiera, czyta.
Na miejsce. Bardzo dobrze.
Wraca Kajtuś siada.
Patrzy: jest ćwiczenie w zeszycie.
Pismo czarne, zwyczajne, potem blade już ledwo znać i znikło.
Westchnął. Zmęczony się czuje. W głowie mu się kręci.
Czar z rowerami.
Na pauzie.
Chłopaki gonią się, krzyczą, tłoczą i popychają. Nudzi się. Plątanina.
Kajtuś zły pomyślał: Niech będą wszyscy na rowerach.
Przestraszył się, kiedy zobaczył.
Już dosyć!
Gdyby trwało dłużej, byliby się pokaleczyli, ręce i nogi połamali. Nie umieją przecież, a zresztą, jak się zmieszczą, w dodatku rozpędzeni?
Cisza zapanowała.
Groźna.
Kajtuś blady, spocony.
Niech zapomną rozkazał.
Skończyło się szczęśliwie.
Jeden tylko leży na podłodze, za głowę się trzyma. Nie wie, czy go kto popchnął, czy się sam przewrócił.
Tylko jeden spadł z roweru i nabił guza.
Zapomnieli wszyscy, tylko woźny rozgląda się niespokojnie. Może dlatego, że stary. Widać, że coś podejrzewa.
Potem siedzi Kajtuś w ławce i myśli, co by się stało, gdyby nie powiedział od razu, że dosyć. Jak by to się skończyło.
Wygląda tak, że trudniejsze są czary, które długo trwają.
Dlaczego jedno uda się od razu, a drugie wcale?
Może i prawdziwi czarodzieje chcą czasem, a nie mogą? Może czasem inaczej wychodzi, niż chcieli? W bajkach mówi się o czarach, które się udały.
Kajtuś jest jakby uczniem dopiero. Bada, uczy się, próbuje.
Było tak:
Była klasówka z rachunków.
Pan podyktował zadanie.
Za trudne wołają chłopcy. Nie wiemy! Nie możemy!
A Kajtuś: Niech się atrament zamieni w wodę.
I zaraz.
Proszę pana. Atrament nie pisze. To woda.
Zawołał pan woźnego.
Wczoraj nalałem mówi woźny. Taki sam atrament, jak w całej szkole. Musieli chłopcy coś wsypać.
Dyżurny nie wie, nie widział. Był atrament. Nikt kałamarzy nie ruszał. Jakżeby nie zauważył?
Pan polizał raz i drugi, wypluł, wzruszył ramionami. Udaje, że rozumie.
Poczekajcie. Powiem panu kierownikowi34. Cała klasa będzie odpowiadała. Dosyć tej łobuzerki. Nie uda wam się. Ołówkami pisać.
Ale nie mają ołówków. I klasówki nie było.
Jeszcze więcej zamieszania wywołał dziewiąty czar Kajtusia.
Były roboty35.
Owszem, roboty mogą być przyjemne, jeżeli nauczyciel się stara, a chłopcy się słuchają. Bo jak nie, to roboty jeszcze się więcej przykrzą niż zwyczajna lekcja.
Widzi Kajtuś, że do końca godziny daleko.
Już tydzień cały żaden czar się nie udał. Więc myśli: spróbuję.
Chcę. Rozkazuję. Niech już będzie dzwonek.
Jest. Ale inny niż zwykle. Rozległ się jakby z góry, jakby fruwał w powietrzu i dzwonił.
Wysypali się chłopcy z klas, ciekawi, dlaczego tak prędko uradowani są niespodzianką.
Pan kierownik zły wyszedł z kancelarii.
Co tu się dzieje? Dlaczego? Kto?
Ja nie dzwoniłem mówi woźny.
Więc kto?
Nie wiem.
Stoi stary i łzy ma w oczach.
Panie kierowniku, niech mi pan wierzy albo nie. Nie jestem pijany. Nie pierwszy rok w szkole pracuję. Znam figle chłopców. I mówię: tu w szkole duchy jakieś gospodarują.
Dobrze, dobrze. Duchy. Proszę do kancelarii. A chłopcy do klasy!
Przeciągnął się Kajtuś, ziewnął zniechęcony.
Że też nie można zrobić czegoś, co by naprawdę było ciekawe. Zawsze się skończy jakoś głupio.
Niby czarodziej no i co z tego?
Żal mu woźnego. Bo co stary winien? A wziął go kierownik do siebie i pewnie ruga.
Nie chciał Kajtuś naprawdę martwić nikogo.
Znów dwa ważne czary udały się Kajtusiowi jeden zaraz po drugim.
Był w klasie bogaty kolega.
Przynosi na śniadanie różne przysmaki. Łakomy i chytry nigdy nie poczęstował nikogo. Przyniesie ciastko z kremem, potem papier wylizuje jęzorem.
Zaraz rano widzi Kajtuś, że żarłok wyjmuje swoją paczkę. Kajtuś spojrzał ostro, chwycił głęboko powietrze i:
Niech ma żabę zamiast śniadania.
Krzyk zaraz.
Żaby w klasie!
Żarłok oczy wybałuszył, stoi jak nieprzytomny. Żaba skacze, a oni się śmieją.
Patrzajcie! Żabę przyniósł na śniadanie.
Pewnie zagraniczna!
Z kremem!
Kiedy przyniósł, niech zjada!
Wchodzi pani do klasy.
Miała długą przemowę.
Żart niemądry. Ale gorzej, że ktoś zabrał dwie bułki z wędliną, ciastko i pomarańczę.
Widzi Kajtuś, że panią zmartwił, więc chce pocieszyć.
Niech na stoliku przed panią leży róża.
Pożałował, że to powiedział, bo go coś w sercu kolnęło, coś szarpnęło w środku boleśnie. Jak iskra elektryczna albo jak ząb się wyrywa. Jakby się u niego ta róża wyrwała z piersi.