Karl Gjellerup - Młyn na wzgórzu стр 10.

Шрифт
Фон

Młynarz potwierdził odruchowo. Nie wątpił w to, że Chrystyna zauważyła już dawno niechęć, jaką Janek widocznie żywił wobec Lizy, może nawet zaszczepiła mu ją sama albo też może niechęć ta drogą sympatii przeszła z matki na dziecko. Słowa te zwracały się zatem przeciwko Lizie. Chrystyna obawiała się, że mógłby się ożenić z tą dziewczyną; ta nowa perspektywa zdumiała go i przeraziła jednocześnie. Nigdy jeszcze i to właśnie dziwne nie pomyślał o możliwości poślubienia Lizy; uświadamiał sobie tylko, że coraz głębiej pogrąża się w namiętności, że dziewczyna ma go całkowicie w swojej mocy i że ona to będzie tą, która właściwie obejmie rządy w młynie z czego jednak nie może wyniknąć ani zaszczytna, ani przyjemna sytuacja.

Ale właśnie chcąc zapobiec temu, Chrystyna zatroszczyła się o to, aby wprowadził w dom zacną kobietę. Mówiła bowiem dalej o jego powtórnym ożenku jakby o czymś już postanowionym i szczególnie polecała mu, aby zwrócił uwagę, czy dziewczyna, którą wybierze, ma pobożny, chrześcijański charakter i czy pilnie uczęszcza do kościoła. Albowiem taka będzie również troskliwie wypełniać domowe obowiązki. Nie zaszkodzi, jeżeliby nawet była zbyt religijna. Co prawda bywają i takie, które doprowadzają religijność do przesady i są nazbyt surowe. To oczywiście powoduje pewne niedogodności w życiu codziennym, ale lepsze już to niż brak religijności. A może nawet tacy ludzie mają słuszność, bo na świecie krzewi się grzech i niemoralność.

Gdy tak mówiła, mężowi jej wydawało się, że mówi o pewnej określonej i upatrzonej osobie, mianowicie o Hannie, siostrze leśniczego. Rodzeństwo należało do bractwa wewnętrznego posłannictwa, a u leśniczego, który był o parę lat młodszy od młynarza, przejawiał się dość wyraźnie fanatyczny pierwiastek tego kierunku duchowego. Z początku zrażało to nawet młynarza, kiedy poznał go przed paroma laty. Ale Chrystyna stała się od razu zwolenniczką tej intelektualnej znajomości.

Leśniczy Christensen był, co prawda, jeszcze mniej wykształcony książkowo aniżeli młynarz, ponieważ czytywał tylko umoralniające broszury, ale pietystyczna religijność, która łatwo może stać się wrogiem najwyższego wyszkolenia umysłu, bywa zawsze podłożem duchowego kształcenia się i samą swoją istotą podnosi wyznawcę wysoko ponad tych ludzi, którzy gonią wyłącznie za materialnymi interesami i zmysłowymi przyjemnościami. Ostatecznie więc poczciwa młynarka nie błądziła tak bardzo w swym określeniu intelektualnego stosunku.

Natomiast siostra leśniczego podczas paroletniego pobytu u krewnych w Kopenhadze zasmakowała także w świeckich książkach, jeżeli ożywiał je dobry i szlachetny duch, nauczyła się również grać na fortepianie i potrafiła wykonywać na pianinie w leśniczówce nie tylko chorały i pobożne pieśni, ale także drobne świeckie utwory muzyczne. Tak, trudno byłoby temu zaprzeczyć. Hanna była najlepszą z dziewcząt, jakie mógłby poślubić zwłaszcza że miała piękną twarzyczkę, w której rysach odzwierciedlała się wyraźnie jej pobożna i radosna natura, i była ładnych, drobnych kształtów.

Kiedy więc Chrystyna zapytała wreszcie z natarczywą powagą: Czy przyrzekasz mi to Jakubie? a on ściskając jej rękę, odpowiedział: Tak jest, Chrystyno, wydało mu się chociaż nie padło wcale nazwisko że nie tylko wyrzeka się Lizy, ale że jednocześnie zaręcza się z Hanną z leśniczówki. I mimo cichej, uroczystej chwili, mimo że cień śmierci padł już między nimi, młynarz doznał dziwnego niepokoju jak człowiek, przed którym otwarły się nagle całkiem nowe drogi życia.

Chora natomiast uspokoiła się widocznie. Opadła głębiej na poduszki i zamknęła oczy znużona rozmową. Potem poprosiła go, aby przeczytał jej z Nowego Testamentu kazanie na górze wedle Mateusza Młynarz począł czytać, jak mógł najlepiej, ale jego myśli goniły z dala od świętych słów Ewangelii. Połączenie religijnej łagodności i religijnej surowości wyczarowało mu przed oczyma obraz Hanny, obraz, który i tak już unosił się w pobliżu Ona powinna była to czytać w jej ustach nabrałyby te słowa prawdziwego, serdecznego brzmienia, podczas gdy z jego warg wychodziły sucho jak lekcja wygłaszana w szkole.

Nagle, niespodziewanie słowa te zwróciły się przeciwko niemu samemu niby niedający się odeprzeć wyrok.

Czytał:

Słyszeliście, iż powiedziano starym: Nie będziesz cudzołożył. A ja powiadam wam, iż wszelki, który patrzy na niewiastę, aby jej pożądał, już ją scudzołożył w sercu swoim.

Język mu skołczał. Nie mógł wypowiedzieć ani słowa więcej, chociaż bardzo pragnął. Czuł, że tym milczeniem sam się oskarża, a nie śmiał spojrzeć na żonę Potem uczuł nagle chęć, aby szczerze rozmówić się z nią o tym, co tak troskliwie przemilczali chciał wyznać jej, że słowa Pana potępiają go; chciał wyspowiadać się z swych niedorzecznych i grzesznych myśli i błagać ją o przebaczenie, którego by mu na pewno nie odmówiła. Umocnił się w postanowieniu, i spojrzał na nią, otwierając już wargi do wyznania. Ale jej oczy, które jak mniemał wpatrują się w niego badawczo, były zamknięte; twarz była niemal bez wyrazu. Pochylił się nad nią i nasłuchiwał: oddech dowodził, że śpi spokojnie.

On zaś nie wiedział, czy cieszyć się z tej ulgi, czy też żałować, że korzystna sposobność przeminęła nadaremnie.

VII

Młynarz siedział bez ruchu i obserwował śpiącą.

Twarz jej obrzmiała nieco w następstwie wodnej puchliny. Ale przyćmione oświetlenie łagodziło tę chorobliwą okrągłość kształtów przypomniał sobie jej twarz z czasów dzieciństwa. Znali się oboje, jak daleko mógł sięgnąć pamięcią. Byli w równym wieku, razem chodzili do szkoły, razem przygotowywali się do konfirmacji. Okazały dwór jej rodziców był oddalony zaledwie o pięć minut drogi od młyna na wzgórzu. Nazywał się Smoczym Dworem. Bynajmniej nie dlatego, jakoby to miejsce lub sama budowla odznaczały się czymś fantastycznym lub strasznym. Nazywano go tak wedle miejscowego obyczaju, który bez żadnej słusznej przyczyny ochrzcił najbliższą posiadłość mianem Lisiego Dworu, a nieco dalszą mianem Zajęczego Dworu. Od niepamiętnych czasów właściciel nazywał się popularnie Smokiem, a dwór Smoczym Dworem. A pytanie, czy dwór nosił nazwę właściciela, czy właściciel nazwę dworu, równie trudno byłoby rozstrzygnąć jak problem, co było pierwej czy kura, czy jajko.

Smok i młynarz ze wzgórza żyli w przyjaźni od niepamiętnych czasów zawsze tak bywało, był to poniekąd związek dwóch dworów znacznie silniejszy niż przypadkowe osobiste uczucia. Oczywiście, dzieci żyły także w przyjaźni mały Jakubek młynarza i Chrystyna Smoka. Każde z nich otwierało przed rówieśnikiem swój własny świat. Zwłaszcza młyn dzięki swym wielu pomieszczeniom i niezwykłym urządzeniom był dla małej Chrystyny prawdziwym światem cudów. Jakub musiał pokazywać jej i wyjaśniać wszystko, aż wreszcie dziewczynka znała całe sześć pięter jak własny dom, poczynając od składów, gdzie tak miło było zanurzyć ręce w chłodny pył pszenicznej mąki, aż do kaptura, gdzie kręciła się ogromna oś dębowa, a połączone z nią koła wprawiały w ruch całe urządzenie młyna.

Najwyższe piętro było najmilszym miejscem pobytu dla dzieci. Wolały przebywać w tej niewielkiej, zamkniętej przestrzeni, gdzie zaledwie można było się poruszać, aniżeli na piętrze żarnowym, otoczonym galeriami; był to teren wesołych wyścigów, gdzie pomiędzy czterema mącznicami grało się także świetnie w chowankę. Tam na dole pracował zawsze któryś z czeladników młynarskich, tutaj dzieci były same z sobą, ukryte przed światem. Poza tym stąd nie było już dalej drogi, więc zawędrowawszy na górę, dzieci musiały pozostać w kapturze. Przypominał on olbrzymie przewrócone ptasie gniazdo, a dokoła w strzesze kryło się mnóstwo prawdziwych gniazd; ptaszki ćwierkały, piszczały, wlatywały i wylatywały, a mała Chrystyna nieraz klaskała w dłonie z wielkiej radości.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3