Wacław Berent - Ozimina стр 9.

Шрифт
Фон

Za czym wyjął z kieszeni kraciastą chustę, strzepnął szeroko, ujął pośrodku garścią i ukrył w nią nos wielki. I trąbiąc przeraźliwie długo, przemagał w tym ukryciu twarzy swe wzburzenie wobec tak uporczywego wpatrzenia się ludzi. Wreszcie wychylił twarz czerwoną zza chusty i podgarnął chmurnie wąsa. A że ludzie wciąż jeszcze oczu z niego nie spuszczali, jakby oczekując dalszego ciągu, więc się stary ofuknął:

 No, gadaj, który z panów wiesz lepiej!

Druga krowa, którą wydoić miano, stała tymczasem cierpliwie na uboczu: hrabia o długiej szyi darzył uprzejmym baczeniem każdego, kto tylko przemówił. Gospodarz, cierpki i niezadowolony z obrotu dysputy, prosił tymczasem panów o powrót do gabinetu: tam miał nadzieję ująć rzecz w swoje dłonie; tu naprzykrzała się wciąż muzyka i raz po raz wchodził z salonu ktoś niepożądany.

Wszakże narada panów rozbijała się już w liczne gawędy grup.

Profesora zatrzymał suchotniczy pan, który tymczasem powrócił był do grona. Nazwał się Downar, Antoni Downar, podkreślał imię, jako niezmiernie ważne widocznie, i schwyciwszy jego rękę, ściskał mu ją gestem ponurego braterstwa jak mason. Przed laty kilkunastu miał nawet zaszczyt przesłać mu swoją książkę. Aha, także uczony! tłumaczył sobie profesor to dziwne powitanie.

Pan Downar westchnął:

 U nas, panie

I splatając kościste palce o martwych, białych paznokciach, rzęził monotonnie o tym, jak to swego czasu sprzedał zaledwie kilka egzemplarzy swej książki, a wydał własnym nakładem. Ma już od lat sześciu gotowe dzieło O czytelnictwie w Anglii. W ostatnich czasach dopiero zajęli się wreszcie wydawnictwem tamci ludzie zacni, mówił, wskazując na wychodzących panów. Gdy dzieło ukaże się na półkach, nie omieszka przesłać je profesorowi.

Panowie uścisnęli sobie ręce.

 Głównie brak książek, profesorze! Bo zresztą robimy i my tutaj, co się da. Wydajemy encyklopedie

 Jakież to? przerwał profesor.

 Niezliczone i nieskończone wtrącił z ubocza jakiś głos.

 Niech pan tak nie mówi prosił łagodnie pan Downar, przeginając z trzaskiem długie palce. Jest w tym tyle rzetelnej pracy w nieprzespanych nocach, po czynności biurowej. Niech pan powie o tym, komu należy pan żyje z dziennikarzami Właśnie dwaj moi niegdyś uczniowie pragną prosić pana o doradę zwrócił się tymże żałosnym głosem do profesora.

Mikulski Bogdanowicz przedstawiło się wraz dwóch młodzieńców. Z bezładnego nieco wstępu dowiedział się profesor przede wszystkim, że młodzi panowie zdążyli już wydeptać bruki i omieszkać poddasza wszystkich stolic. Z nieustannych zaś komentarzy pana Downara i kłótliwych opowieści młodych wyrobił sobie rychło jaki taki obraz ich życia: oto młodzi panowie za swe ubóstwo, lichą schludność odzienia i nieukładność wschodnią lekceważeni wszędzie przez swych burżuazyjnych po Europie kolegów, napastowani brutalnie przez obcą policję, wycierali ławy po aulach wszystkich cudzoziemskich i pogardliwie wobec nich obojętnych duchowych mater35. Kryjąc się zaś ze swym niedostatkiem po stołecznych gettach wszelkiej biedy, nasiąkali jak przypuszczał nie tyle kulturą, ile krzywdą i fermentem nędzarzy całego świata. W obecnej prośbie o doradę szło im o studia społeczne dla osłodzenia sobie omierzłej techniki, której uczą się dla chleba.

 Panie! akompaniował im pan Downar westchnieniem u nas trzeba być bohaterem, żeby uprawiać pole nauki wołał, nie zapominając w swym wzburzeniu i o obowiązkowej kwiecistości wyrażenia, skoro mowa o nauce.

 Nauki? powtórzył profesor mrukliwie, patrząc z ponurą niechęcią na encyklopedystę pana Downara za tych dwóch jego adeptów.

Tłusty szlachcic z Litwy baczył na to wszystko z daleka jednym okiem i uchem, wreszcie rozkiwał głowę, zasapał złośliwie i zanucił niespodzianie na nutę Tysiąc walecznych opuszcza Warszawę:

 Tysiąc zżydziałych włóczy się po świecie!

 Panie! nastąpił na niego pan Downar, z impetycznym trzaskiem swych poplątanych jakoś palców panie, tą drogą dochodzi do nas dziś trzy czwarte niezarobkowej wiedzy. Tą drogą dojdzie kiedyś

Zakasłał i nie mógł mówić dalej. Hrabiego zagadywała tymczasem zręcznie i zatrzymywała przed obrazami na ścianach osoba duchowna: ksiądz wielkomiejski w wytwornie skrojonej sutannie; w pasie cienki, w uśmiechu słodki jak stara panna.

 Ach, z tego muzeum zwykłym trybem nic nie będzie machnął ręką na wychodzących panów. Ale kiedy mowa o sprawach publicznych, pozwoli sobie hrabia przedstawić kilka ziaren, nie chcę powiedzieć lichych, lecz drobnych, skromnych ziarenek, rzucanych przecie z wiarą w naszą ubożuchną glebę.

 Dzwonek Loretański odczytywał hrabia grzecznie wetkniętą do rąk gazetkę pismo dla sług.

A że nie przemawiano do niego, wyczytując wciąż z oczu wrażenie, więc obracał gazetkę w palcach, przewrócił ją do góry nogami. O, bez wątpienia rzekł nieokreślenie i z niezmiernym szacunkiem zwracał księdzu te pobożnie zadrukowane ćwiartki papieru.

Wówczas ksiądz jął mówić o poniechanym biednym ludzie, o fermentach w nim współczesnych, nieznajdujących przeciwwagi w duchu obywatelskim, który odgraniczył się od maluczkich wyniosłością. A wszak służba i lokajstwo ma u nas tradycję pierwszego związku ludowego (niestety jakobińskiego!) za czasów Sejmu Wielkiego. Obyż teraz było inaczej! A wszak każdemu z nas zależeć musi przede wszystkim na usposobieniu i przychylności tej służby, która go bezpośrednio otacza. Wszakże to pisemko, podtrzymywane jedynie wdowim groszem ludzi najbiedniejszych, będzie musiało upaść dla braku środków. Więc zanim księdzu ręce nie opadną, choć z przykrością, choć przemożeniem się, pomny na niezachwianą cierpliwość błogosławionej pamięci księdza Boduena

Skończyło się rychło na tym, że w rękach hrabiego znalazła się książeczka czekowa, a jedna jej kartka przed opuszczonymi oczyma księdza.

 Tylko mówił hrabia nieco zakłopotany prosiłbym (o dyskrecję chciał był powiedzieć) o bezimienność poprawił się rychło. Bo właściwie co ja ze służącymi? rozmyślał głośno już dla siebie. To jest nawet trochę rigolo36! Zresztą nie mogę, uważa ksiądz, ze względu na mego Józefa, który jest widocznie innych przekonań, bo przemyca mi nieustannie jakieś odezwy między listami.

 Hm! Jakież to przekonania i odezwy? zaniepokoił się surowo ksiądz.

 O, nie wiem. Zresztą, choć młody, robi najpoprawniej starego sługę i analfabetę. Więc mi to jest obojętne.

Tak to hrabia, orientując się nieco późno, dolewał sporo żółci do zbyt pochopnego daru. Poczuł to ksiądz i starał się czym prędzej zamknąć sprawę, dziękując za dar tak królewski, który stawia pismo na trwałych i szerokich podstawach. W następnym numerze Dzwonka znajdzie się najwdzięczniejsze pokwitowanie

A wobec przerażonych oczu hrabiego łagodził czym prędzej:

 Niby dla uczczenia pamięci na zlecenie nieboszczki hrabiny matki.

 Właściwie (hrabia stawał się nerwowy). To już lepiej na imię nieboszczki ciotki. O, tak! świętej pamięci Moniki.

 Nasz związek nie omieszka w dniu świętej patronki prosić na mszę zaduszną rzekł ksiądz, chyląc głowę.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3