Wacław Berent - Ozimina стр 16.

Шрифт
Фон

 Nie kasłaj! mruknęła po chwili w zadumie.

A gdy tamta sięgnęła po chustkę, podrzuciła uważnie głowę. Mój Boże! szeptała po chwili w pełnym przerażenia współczuciu.

Milczały obie.

I zmory życia najplugawsze, wszystkich nędz i krzywd pognębienia otoczyły rojem ciemnym te głowy dziewczęce. A przez tę chmurę przebijały się przecie dla ich wyobraźni promienie pogodniejsze: zło roześmiane, zło niepotulne, gnuśności sporne, zło mszczące się za krzywdy; zła hazard66 i wyzwanie, fascynujące dusze młode, wyrosłe w pognębieniach duszy i gnuśności okolnej.


W sali bilardowej, służącej zarazem jako gabinet do palenia, zbierali się panowie, prostując swe członki oraz instynkty po nazbyt długiej wobec dam gentilezzy. W szerokiej tedy niedbałości ruchów i w pilnej potrzebie opowiadania sobie rzeczy sprośnych zawiązywały się przy papierosie łatwe kamractwa: brudne gniazda męskiej plotki, pierwsze instancje życiowego sądu, przez które przechodzi imię każdej kobiety z towarzystwa.

W żółte stożki światła nad zielone sukno bilardu wychylały się tymczasem głowy na potylicach od pomady lśniące i krótkie przy nich rzuty ramion. Słychać było kul grzechot, stukanie liczników, czasem jakieś urywkowe słowa w echowym wtórze ust innych, w dziwnie upartych glosolaliach67 i przyśpiewach nieustannych: dymna atmosfera ekskluzywnie męskiej czczości w koncercie wygłosów bezmyślnych.

W kącie pod oknem zebrała się inna gromadka. Tam zwracał uwagę ktoś o wyglądzie nieco zakrystiańskim wobec frakowych panów jegomość w tużurkowym stroju o szerokim, szpakowatym zaroście wokół kościstej twarzy. Uwijał się koło niego zabiegliwie i opowiadał coś żwawo niski blondynek z bródką francuską i paryskim pośpiechem w mowie i gestach. Rozpowiadał z entuzjazmem o jakiejś nowej laffaire68 paryskiej i dziwił się niepomiernie powszechnej tu obojętności dla niej.

 Piasek to przecie! mruknął tużurkowy jegomość. Przesypuje się to w ich klepsydrach i czas im znaczy. A nam co z tego?

 Tam gazety umieją i z tego piasku ukręcić bicz na życie. Trudno, taką jest już zależność wielkomiejskiego życia od wytworzonej atmosfery. Tam rządzi ludźmi potęga, o której my tu pojęcia nie mamy: zaraźliwość rytmem życia. Tam ustokrotnia ludzi potęga widowni życia jawnej. To jest scena obowiązującego gestu: du grand geste69! entuzjazmował się niski młodzieniec szerokim wyrzutem ramienia i mimowolnym wspięciem się na palce. My o jego wpływie pojęcia wprost nie mamy. Jest to widownia piorunowych odruchów tłumnej wrażliwości, momentów uzacniających nawet łotrów, gdy na nich spojrzy oczekiwanie publiczne: inspiracji scenicznej! Na tym wulkanie ziemia jest trampoliną dla skoczków, u nas wsysa ona każdy krok jak torfowisko.

Rozległ się z kąta głuchy pomruk aprobaty; oczy wszystkich zwróciły się w stronę tużurkowego jegomościa, leżącego bokiem przy stole. Ale on wygłosił w tym pomruku wszystko, co miał do powiedzenia; dopiero poczuwszy na sobie wyczekujące spojrzenie kilku panów, przewinął się na krześle i zsunąwszy ciężar ciała na brzeg siedzenia, plecami o poręcz zawisły, zdecydował się mówić.

 U nas rozpoczął głosem opieszałym gdy po orce całodziennej wyjdziesz na ulicę, zastąpi ci drogę kaleka lub sierotka i zanosi się szlochem: Ga-ze-ta swojska. Niech pan kupi, bo jeszcze nic nie jadłem. Kupujesz tedy i wraz z tymi kilkoma wiadomostkami ze świata musisz przełknąć jakieś piołunki i ulepki arcylokalne, wreszcie pocznie cię cnić. Ciśniesz gazetę i szukasz czym prędzej czegoś, co by po tej lekturze ożywiło. Przejdziesz jedną ulicą: po prostu jak przed hotelem gubernialnym dziewki, Żydy, alfonsy, policja i trochę publiki za dziewczynami. Przejdziesz drugą: pyszny i rojny bazar powiatowy. A reszta ulic jak głębokie kamieniste dna kanałów. Wracasz tedy na czwartak, uśmiechasz się do swego szpiega, który się portierem nazywa, dostajesz za to klucz i sam się dobrowolnie zamykasz między te żłoby kawalerskie, w ten świat trywialnej rozpusty, sekretnych chorób, brutalnej nędzy, szpiegostwa, wstrętu i brzydoty.

Wyliczeniem tych rozkoszy ożywił się najwidoczniej, bo wyjął kułak z kieszeni.

 Tej brzydoty nachalnej, która zastępuje ci drogę na każdym kroku i policzkuje każdą twą pogodniejszą chwilę! wśród tych samodurów70 ckliwych: przywykli przecie, polubili, ucackali sentymentem wszystkie te swojskie brzydotki i wstręciki Idziesz tedy do sąsiadów, w ich nędzarne stancje studenckie, między te gaduły ciepło-serdeczne: pysk pyskowi rad, a nuda dobroduszna kuma. Wstępujesz w tych stancji woń zatęchłą, gdzie dymią bez końca brudne samowary i cuchnące papierosy na te ich dysputy: na żar gadania i zamór ducha. A gdy taki sam zostanie, na tapczan się wali: nie ma sił samemu stać, wszystko z duszy wygadał precz, słowami postrzępił; nawet nie uszom, pyskom wszystko rozdał. Powtórzą to jutro innym gębom. Duszę na kisiel rozdygotał w sobie tą potrójną trucizną: z wschodniego samowara, wschodniego papierosa i wschodnich doktryn. A teraz choć łapę własną ssij, ochoty do życia ci znikąd nie przybyło; a na dnie duszy goryczy tyle, że świat by zatruć mogła Wylegniesz tedy w okno i patrzysz w bezsłoneczną studnię podwórza, gdzie między brzemienne baby, rachityczne dzieci i rozgadane sługi weszła katarynka ze szpakiem i całym pudłem wróżb w życie nęcących losów bujnych, bohaterskich przeznaczeń. W te kilka gwiazd na skrawku nieba wyje dusza beznadziejna. Ot, wam atmosfera! Ot, rytm życia!

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3