Wacław Berent - Ozimina

Шрифт
Фон

Wacław Berent

Ozimina

ozimina roślina uprawna, która do prawidłowego przejścia całego cyklu rozwojowego potrzebuje okresu niskich temperatur; dlatego jest wysiewana jesienią, zimuje, a plon wydaje od wiosny do jesieni następnego roku. [przypis edytorski]


Część pierwsza

Lodowy połysk czarnej tafli fortepianu i mocne lśnienie posadzki rzucały mu na salę jakby pył powietrzny i ogromne zmatowanie barw w głębi. W tym dla oka oddaleniu tonowała się jaskrawa rozmaitość kobiecych strojów w kilka plam zamglonych pod czarnym wirem mężczyzn. Tylko na krześle najbliższym odsadą1 barw mocnych widniała jakaś bluzka o wodnej zieleni, twarz otwarta, jasna i włos ciemny, rozjaśniany w ciepłe połyski, zda się, kontrastem do tej hebanowej czerni fortepianu, sponad której padały oczy jego.

Stał jak wyczekujący rybak tej czarnej łodzi, przerzucając białe karty nut rozłożonych na hebanie.

A dziewczyna przyglądała mu się przez zmrużone rzęsy pozornie nigdzie nie patrzących oczu. Obserwowała go z przedziwnie długim spokojem, zamknąwszy złożonymi na kolanach dłońmi dwa doskonałe półkola toczonych ramion, obciśniętych wysoko w białą skórę rękawiczek. Czoło spokojne, prawie kamienne, z odgarniętym zuchowato ciemnym włosem, oczy zmrużone, a żywe jak u węża, rzucały aż na skroń wibrującą zmarszczkę uwagi. Rozmigotanie ciekawości, pytań i półuśmiechów przepływało, zda się, spod oczu przez pełne jak jabłka policzki ku ustom i wracało falą pod zmrużoną powiekę; zaciśnięte wargi rzucały od kątów w stronę uszu drgające rysy swawoli czy czegoś gorszego. Zastawiał się za ten wyraz głupkowaty podbródek o migdałowym owalu i miękkości dziecięcej. Siedziała nieruchoma jak posąg, półkręgami ramion obejmując wydatną pierś; pazury krótkich łapek, rzekłbyś, miękko złożone, tkwiły w rękawiczkach pod to przymrużone, wężowe zapatrzenie skośnych oczu.

Gdy po niejakim czasie wyszedł do dalszych pokojów, w małym przejściu za salonem spotkał się oko w oko z tym uśmiechem na wibrujących policzkach. Dłoń spokojnie złożona w dłoni zamykała toczone półkręgi ramion nieruchomych.

Cóż to znów znaczy? myślał. Obcej kobiety uśmiech dobrze mi znany zastępuje mi drogę jak w wizji.

Pan mnie nie poznaje? pytały oczy zmrużone.

Nie. Ponieważ rzecz dziać się powinna w ponurym wąwozie.

Roześmiała się niemo: białym błyskiem zębów oraz niewolnym2 podrzuceniem piersi wydatnej, a cała postać rozbłysła życiem w tym uśmiechu. W bliskości tej kobiety uderzył w niego wiew świeżyzny jak od owoców, a zarazem skwaru, w którym one dojrzewają; jakaś tryumfująca wegetatywność bujnego życia, leniwa do słowa, ciężka do głosu i gestu jak w letnie południe.

Urażona czy też zbyt opieszała, aby się przypominać w rozmowie, zwróciła się ku drzwiom sąsiedniego pokoju; na znak, że wyszła tu jedynie dla poprawienia uczesania, wyjęła szpilkę rogową i wbijała ją po drodze niedbale w włosy, jak widły w snop.

Amalteo! zaczął już było3, gdy ten gest ostatni tajemniczym kojarzeniem drobiazgów naprowadził go na dawne wspomnienie. Czyżby ta mała ze wsi? Czyżby ona?

 Panna Nina? zgadywał tedy, zapatrzony w sowitą jędrność i pełnię kształtów, które, rychło patrzeć, staną się przelewne.

 Ja!

Krwiste wargi rozchyliły się w uśmiechu długą szczeliną, jak pękający owoc granatu, a słowo z nich wyłuskało się ciężkie, soczyste, jak purpurowe tego granatu ziarno; zakwitły policzki.

Roześmiał się. To dumne samopoczucie tego «ja»! Ta smakowita błogość tego słowa, jak u Murzyna. Wierzę, tu można być zwięzłą w słowie; wszystko inne jest zresztą zbyt wymowne.

 Już?! krzyknął. Już ja? Ależ to poszło w tempie tropikalnym! Kiedyż przeniesiono do miejskich cieplarń?

 Pan utył.

Ta lapidarność powitalnej konstatacji obcięła mu od razu słowa i myśli wszelkie. Czuł się tak samo oglądany i ważony nieomal, jak sam to czynił; bodajże z jednym wynikiem. Jego ostatnie pytanie i jej konstatacja zbiegały się na jednym motywie. Myśl ruchliwa utkwiła mu nagle na wzajemnych uśmiechach.

Doświadczam lakonicznego szczęścia młodego padyszacha pomyślał, splatając dłonie na dołku. Odzyskawszy kontenans, pozostawałoby już chyba tylko siąść na tym miękkim jak puch dywanie, wesprzeć głowę o taboret z poduszek, jeść sorbet i całować się słodkimi wargi4.

Cóż za ubikacja5 przedziwnie leniwego nabożeństwa! mówił do siebie, rozglądając się po tym spiętrzeniu dywanowych poduszek, taboretów, otoman, foteli, portier, kotar, kobierców i wezgłowi. Cóż za wykwint kaukaski! Jakaż profuzja tapicerskiego geniuszu i perskiego natchnienia!

Poczęła wyłuskiwać z rękawiczek pięści małe i twarde jak orzechy, ogromnie żywe tym ogorzeniem i połyskami jak na miedzi. Ręce, w sobie krzepkie, zdały się jeszcze jędrniejsze spod rękawiczek.

 Pani musi być silna?

W odpowiedzi wystawiła mu na zgiętych łokciach swe szpony. Zanurzył palce w ich ciepło żywe i pozwolił sobie oczywiście przegiąć dłonie. Lecz w tejże chwili pożałował tego. Na tę głupią stawkę gotówem na samym wstępie przegrać wszystko.

 Jaki pan słaby! rzekła, odymając wargi.

Podeszła wreszcie do lustra, by poprawić włosy.

 Któż to jest ta panna Ola? pytała wzgardliwie. Och, jak ja jej nie cierpię.

 Za co?!

 Ona pewnie jest taka sztuczna, a wy ją wszyscy może tak adorujecie: artystka!

Odpowiedź rozprysła mu się w śmiechu.

 Pewnie i może powtórzył.

 A ja wiem o tym panu Tańskim. A co!

 Już?

 O, kobiety wszystko o sobie wiedzą! Ja mu się tam dobrze przypatrzyłam.

 Wcześnie! mruknął. Ile też panna Nina ma lat?

Pokazała mu czubek języka w lustrze.

 No, a pani domu drażnił dalej pani Lena? Ta jest naprawdę piękna.

Panna Nina stała się uważającą; źrenice pod zmrużonymi powiekami spłynęły na boki: Och, te palce pod pięściami! zauważył mimochodem.

 Panie, co to było z nią i z tym poetą? zadygotała cała z nagłej ciekawości.

 Z Woydą? Nie wiadomo. Dwa lata temu na takim jak dziś zebraniu przyszedł tu oto, do tego pokoju, chodził długo po tym miękkim jak śnieg dywanie i dziwił się pewno, czemu śnieg jest tak purpurowoczerwony, jakby krwią nasiąkły. Nalał sobie wody ot, z tego dzbana, który trzyma ta wielka kukła Murzyna nalał wody, połknął coś wyjętego z kieszeni od kamizelki, popił i siadł tu w tym oto kącie Tak usiadł.

 Niech pan przestanie! krzyknęła nagle i przysłoniła oburącz oczy. Fe, i ten dywan! kaprysiła pod grą wyobraźni, podgarniając czym prędzej suknię. A gdy uległ temu wezwaniu i zaniechał opowiadania:

 No i co było dalej?

 Tu usiadł. A tam na sali grano właśnie kwartet jakiś jemu na rozmarzenie, więc mu się głowa tak oto w tył pochyliła w zasłuchaniu, otwierały się oczy. Tak. A z salonu wymknęła się tymczasem piękna pani i przysiadła się do niego marząca.

Tym razem wstrząsnęła się całym ciałem i poczęła przysłaniać sobie na przemian oczy i uszy. Im dłużej myślała, tym większego impetu nabierała wyobraźnia. Nie! nie! krzyczała coraz gwałtowniej. Niech pan nie mówi! A do zadyszanej piersi przyciskając obie dłonie, pytała wnet tłumionym szeptem przerażenia:

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3