Reymont Stanisław Władysław - Lili стр 5.

Шрифт
Фон

Zaczął zacierać ręce i śmiać się z zadowolenia.

 Nie śmiej się, Lili, widzisz ją, o! zawołał zmieszany, bo dziewczyna aż kładła się na koszu od śmiechu, taki był komiczny, gestykulując i grając już ten schemat komedii wymyślonej, przy czym każde słowo ilustrował ruchami i mimiką bardzo zabawną.

 Ponieważ powracała do domu, więc musi być jakiś ojciec, surowy, groźny, pastor, dajmy na to; jakaś matka skora do przebaczenia; jakaś młodsza siostra, jakaś ciotka, jakiś młody, ubogi krewny, kochający się w młodszej, jakiś pan wielki, który mógł Magdę uwieść i przez niego uciekła z domu; dodać jeszcze paru młodych ludzi i będzie dobrze. Pisz pan: Johan Szulc, pastor, ojciec Magdy; Joanna, matka; Klara, młodsza siostra; pani Rauchbinder, ciotka; Ferdynand Müller, kuzyn; hrabia Wilhelm von Schwerin; baron von Herberstal-Oldenburg. Oto dosyć.

 Meklemburg, Schwerin, Oldenburg! Cała obora zarodowa48! śmiał się Zakrzewski, przepisując afisz na czysto.

 Gotowe! Moje złote panie, te prześcieradła, jak tylko można najprędzej, z kosztów się zwróci. Trzeba, żeby je Korniszon zaraz zaczął pacykować.

 Tak, gotowe, daj no, Korczewski, rubla a conto49, bo zdechnę ci przed przedstawieniem.

 I mnie musisz dać, bo przecież w takich butach grać bym nie mógł.

 To i o nas niechże dyrektor nie zapomni. Jańcio zarobi laubzegą, to oddamy.

 Dobrze, dobrze, robaczki, cudnie, tylko jak was kocham, mniej więcej mam rubla, całego rubla w kieszeni tłumaczył się Korczewski bardzo gorąco, bo zaczęli się rzucać i dogadywać, ale uspokoił wszystkich Zakrzewski.

 Ja mogę państwu pożyczyć piętnaście rubli do podziału, oddacie mi po przedstawieniu! zawołał, dając pieniądze Korczewskiemu.

 Rzepa, nie chłop, tak! Powieś się, Zakrzewski, boś głupi szepnął mu do ucha Feluś, ściskając równocześnie bardzo silnie jego rękę.

 Kto będzie przechodził koło mieszkania Korniszona, to może mu zaniesie pieniądze i powie, żeby natychmiast przyszedł do mnie powiedział Korczewski, rozdzielając pieniądze.

 Ja mogę wstąpić ozwał się Zakrzewski.

 Może pan mnie odprowadzi, panie Leonie, bardzo proszę, mam nawet do pana interes szepnęła mu cicho piękna Szalkowska, ogarniając go powłóczystym spojrzeniem.

 Teraz nie mogę, przyjdę wieczorem, jeśli pani chce koniecznie.

 Wieczorem nie będę w domu! syknęła zirytowana, że odmawia.

 To i lepiej odpowiedział ostro i odwrócił się do Lili, która udawała, że nie uważa i nie słyszy tych kilku słów, ale gdy usiadł obok niej, spojrzała na niego bardzo wdzięcznym i słodkim spojrzeniem.

 Na ile prześcieradeł mogę liczyć?

 Ja mogę dać trzy, dwa muszę zostawić, nie mielibyśmy spać na czym tłumaczyła się Gałkowska.

 My możemy dać cztery! raz dwa

 To my tylko dwa, bo mamy całe cztery zawołała Lili z rumieńcem.

 Szalkowska! a pani nic nie dasz? zagadnął milczącą Korczewski.

 Dam sześć, Todzio zaraz przyniesie.

Mężczyźni nie deklarowali prześcieradeł, bo nic nie mieli.

 Jutro sobota, Wigilia! Szkoda, że nie możemy grać w drugie święto, teatr byłby pełny. Trzeba czekać do czwartku! Panie Leonie, w drugie święto pojedziemy na wieś z biletami, afisze będą jeszcze dzisiaj, lecę natychmiast do naczelnika, żeby zdążył podpisać. Dzisiaj jeszcze umówię się o stajnię, a od jutra Korniszon może zacząć malować dekoracje. Do widzenia! okręcił się szalem i wybiegł, za nim rozchodzili się wszyscy.

Zakrzewski pomógł Lili się ubrać i wyszli razem, przeprowadzeni macierzyńskim spojrzeniem Korczewskiej, która w dalszym ciągu robiła szydełkiem kółka, liczyła oczka, wyglądała oknem i uspokajała głaskaniem wydzierającego się na świat Murzyna.

II

 Panie Leonie zaczęła Lili zaraz na ulicy, przysłaniając usta mufką50, bo wiatr sypał śniegiem prosto w twarz. Proszę o rękę, prędko.

Wyciągnął do niej rękę, a ona przycisnęła ją do serca mocno, pogłaskała kilkakrotnie i bardzo szybko pocałowała, zasłaniając natychmiast mufką oczy.

 Co pani robi? zawołał i aż przystanął ze zdumienia.

 Bo pan taki dobry, taki złoty, taki strasznie dobry szeptała, nie patrząc mu w oczy. Ja panu dziękuję za te pieniądze, które pan dał wszystkim; nikt panu nawet nie dziękował, nikt nawet nie mówił o nie, a pan sam dał, może to ostatnie pieniądze!

 Cóż w tym dziwnego, oni potrzebowali, a ja miałem. Lili jest uprzykrzony, nieznośny dzieciak! Lili jest bęben, cicho! zawołał, naśladując Felusia i jak on, pociągnął się za koniec nosa.

Lili rozśmiała się wesoło.

 Gdzie my idziemy, panie Leonie?

 Do mamy! Po drodze kupimy ciastek, a jak Lili będzie grzeczna, to nic nie powiem, że dziecko kokietowało Jańcia.

 Nieprawda! Jak mamę kocham, nieprawda!

Uderzyła się piąstką w piersi tak energicznie, aż Leon roześmiał się szczerze i miał szaloną ochotę ucałować te cudne, dziecinne prawie usta, które zacisnęła z wielką powagą rozkapryszonego dziecka.

 Ja nie kokietowałam Jańcia, ja nie kokietuję nikogo!

 Wierzę pani, wierzę.

 Nie trzeba mnie nigdy posądzać o to, panie Leonie, nigdy.

 Dobrze.

 Niech mi pan poda rękę! Tak, ale mocniej, mocniej! o, teraz dobrze.

Szeptała, przyciskając się do niego ramieniem i podnosząc cudne, błękitne oczy na jego twarz.

 Wie pan, ten inżynier powiedział mamie, że ja mam talent, czy to prawda?

 Prawda, ma pani talent do rozkochiwania w sobie.

 A nieprawda! Kto by się we mnie kochał, kiedy ja jestem strasznie głupia, strasznie, i tę rolę Justysi w Dzienniczku51 grałam pod starym psem.

 Grała pani dobrze i jest pani strasznie ładna, strasznie! A przy tym bardzo dobra, bardzo zdolna, nic nie zazdrosna o rolę, ach, jaka dobra!

 Nie, nie jestem dobra, nie odpowiedziała poważnie i trzęsła główką przecząco, ściągnęła ciemne, prawie czarne brwi, aż się pomiędzy nimi zarysowała głęboka bruzda.

Zakrzewski się ukłonił jakimś paniom przechodzącym obok; odkłoniły się lekko i obrzuciły pogardliwo-aroganckim wzrokiem Lili. Spostrzegła to, zarumieniła się mocno, oczy zaiskrzyły się jej, przycisnęła się silniej do niego i gdy już panie owe przeszły, odwróciła się za nimi i pokazała im język.

 Co pani robi?

 A jędze obrzydliwe, Baby Jagi, bazyliszki szeptała ze złością.

 Cóż one pani złego zrobiły?

 Nie widział pan, jak patrzyły na mnie, co? Jak na jakie zwierzę z menażerii.

 Ależ zdawało się pani, to są najinteligentniejsze w mieście panny, bardzo dobre!

 Ale nie dla mnie. Mój złoty panie Leonie, zrobi pan, o co bardzo poproszę? co?

 Prawie obiecuję, ciekaw jestem.

 Niech się pan nie kłania, niech się pan z nimi nie zna, mój złoty, mój drogi panie Leonie! prosiła ze łzami w oczach.

 Dlaczego? Proszę mi dać jakie racje.

 Bo one mnie nienawidzą! Ja to dobrze czuję, dobrze

Wzdrygnęła się i bezwiednie obtarła twarz chustką, jakby chcąc zetrzeć te zimne i pogardliwe ich spojrzenia.

 Pan myśli, że one są tak piękne, jak wyglądają? Ta starsza przyczernia sobie powieki i brwi, dobrze kiedyś widziałam; a młodsza się różuje, naprawdę się różuje! Że one mnie nienawidzą, to już dawno czuję, dawno! Boże! jaka ja jestem głupia, cóż to pana obchodzi? wykrzyknęła.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора