Reymont Stanisław Władysław - Lili стр 2.

Шрифт
Фон

 Raz dwa dobre dzieci śliczne dzieci szepnęła Korczewska pobłażliwie.

 Scena z wodewilu12! Lili dobrze robi naiwną!

 Pilnuj pani lepiej swojego Jańcia, a nie moich ról odpowiedziała spokojnie dziewczyna, czesząc dalej.

 Pani się do mnie nie wtrącaj, ja jestem aktorka na stanowisku. Jańciu, przecież jesteś mężczyzną, i pozwalasz krowientom ubliżać swojej siostrze!

 Jańciu! obrońże od apopleksji13 żonę swojego brata! zawołała ze śmiechem Lili, widząc pąsową z irytacji twarz Gałkowskiej, która nic się już nie odezwała, tylko gryzła z wściekłości dżet14, jakim był ubrany15 przód okrywki16, a Jańcio okrył się takim kłębem dymu, że zniknął w nim cały. Panie Leonie, kogo my w tej chwili przypominamy?

 Samsona i Dalilę17!

 Czy to ze sztuki jakiej? Musi mi pan w domu opowiedzieć, dobrze? zapytała słodkim, przeciągłym głosem, dotknęła paluszkiem jego ucha i zajrzała mu tak blisko w oczy, że cofnął się zmieszany i zaczął gwałtownie pokręcać wąsiki.

 Dobrze, opowiem pani! odpowiedział cicho i starał się uchwycić ją za rękę, ale się szybko wysunęła i pobiegła do psa śpiącego na krzesełku, którego poczęła pociągać za uszy i drażnić.

Cisza się zrobiła; Korczewska nieustannie liczyła oczka szydełka, Gałkowska siedziała przy oknie i z jakąś trwogą patrzyła w zaśnieżony świat; wiatr wył za oknami i co chwila rzucał tumany śniegu w szybki brzęczące, targał za drzwi i gwizdał w kominie, aż się wydymała niby żagiel czerwona firanka, jaką był przysłonięty, a pies, drażniony przez Lili, warczał cicho, aż w końcu znudzony zeskoczył na podłogę, przeciągnął się i drapał do drzwi ze skowytem.

 Cicho, Murzyn! Pan przyjdzie, to Murzynowi da jeść, cicho, piesku szeptała Korczewska, głaszcząc pieszczotliwie psa, który ułożył się na jej spódnicy i zasnął.

 Dzień dobry, komedianty! To czas, niech go drzwi ścisną! zawołał niski, chudy aktor, mocując się przez chwilę z drzwiami, których mu wiatr nie pozwolił zamknąć.

Zaczął tupać nogami i otrzepywać się ze śniegu.

 Psi się dzisiaj weselą! Na zakręcie myślałem, że mnie wiatr weźmie, bo mój ibercjerek18 tak się wydął, że chwilę jeszcze, a wasz Kos byłby sobie pofrunął szukać angażman19 w obłokach. A zimno!

Zabijał ręce o ramiona po chłopsku i ostrożnie tupał nogami, bo jego cienkie lakierki, pełne łatek i szwów, zaczernionych atramentem, nie pozwalały na energiczniejsze ruchy.

 Dyrektor zaraz przyjdzie! Pani Gałkowskiej sługa i podnóżek! Naszej kochanej, pakownej mamie Korczewskiej całuję rączki; pięknej Lili buziaka, a szanownemu dziedzicowi dobrodziejowi, z dubeltówki! I co gadał, wykonywał natychmiast z bardzo poważną miną i z nieruchomą, sinawą, podobną do maski twarzą starego aktora prowincjonalnego, a potem przywarł mocno plecami do pieca i zaczął gwizdać.

 Kos dzisiaj gwiżdże już od rana, musiał zrobić dobry interes.

 Lili jest bachor, cicho! Zrobiłem interes, bo zrobiłem molom kawał. Uważcie! Zaglądam do kufrów a tam po moich sobolach te szelmy spacerują sobie najbezczelniej, jakby to była garderoba co najmniej naszego kochanego dziedzica dobrodzieja! Czekajże, hołoto! Watówkę20 przybiłem za trzy papierki, a swój ibercjerek letni na grzbiet, no i jestem Zaczął się śmiać bez przyczyny i rozcierał z zapałem sine od mrozu uszy.

 Szalkowscy przyjdą? zapytał Jańcio, ziewając przeciągle.

 O, masz ich, idą już i kłócą się jak zwykle! zawołał, patrząc w okno, obok którego mignęli jacyś ludzie głośno rozmawiający.

 Prędzej! prędzej! I zamykajcie te drzwi piekielne! zakrzyczał Kos, wpuścił Szalkowskich, drzwi zatrzasnął i próbował je nawet zamknąć na klucz.

 Czy przez to ma być cieplej? zaśmiała się Lili.

Kos puścił drzwi i znowu przywarł do pieca, a przypatrywał się Szalkowskiej, która sztywno i ozięble witała się ze wszystkimi, pomijając tylko ostentacyjnie Gałkowską, umyślnie odwróconą do okna.

 Bardzo zimno! odezwała się Szalkowska, odwiązując woalkę.

 Tak, chciałem właśnie powiedzieć, że jest bardzo zimno szepnął śpiesznie Szalkowski, zacierając ręce i odbierając od żony woalkę, boa z szarych, brudnych piór i ceratowy, płaski kapelusz; ułożył to wszystko bardzo starannie na łóżku.

 Czy to jest najświeższa wiadomość z ulicy? szepnął ironicznie Kos.

Szalkowska odwróciła się od niego pogardliwie i w małym lusterku zaczęła wycierać twarz, poprawiać włosy i delikatnie obmacywała mocno wypukłe, silnie ukarminowane usta.

 Todziu! Pudru zapomniałam! odezwała się do męża.

 Rzeczywiście, zapomniałem ci go włożyć do kieszeni, ale zaraz przyniosę, za chwilę i w wielkim pośpiechu wybiegł, już na ulicy kładąc palto i czapkę.

Tymczasem Szalkowska bez ceremonii upudrowała twarz pudrem Korczewskiej i siadła przy Lili, która z jakimś dziecinnym podziwem przypatrywała się jej wspaniałej, doskonale rozwiniętej postaci i pięknej, chociaż już mocno podniszczonej twarzy.

 Todzio wraca! Dobrze panią obsługuje mruknął Kos.

Szalkowska roześmiała się sucho, głos miała nieprzyjemny, trochę gardłowy i jakby przepity.

 Mam puder, przepraszam cię! wołał mąż, z trudem łapiąc powietrze, tak się zdyszał, choć mieszkali tylko o dwa domy.

Pocałował żonę w rękę, odciągnął Zakrzewskiego do drzwi i coś mu tam gorączkowo opowiadał, pilnując równocześnie oczami, czy żona czego nie potrzebuje.

 Właściwie na co czekamy? Pić mi się chce, Todziu, przynieś mi wody sodowej.

 Zaraz, Hela, za chwilę będzie! i znowu wybiegł pośpiesznie.

 Przyjdzie mój mąż, to postanowimy co o spektaklu. Raz dwa trzy

 Ale ja nie mam czasu, mnie się spać chce! Przeciągnęła się leniwie, ziewnęła parę razy, oparła głowę o ścianę i przymglonym a natarczywym wzrokiem wpatrzyła się w Zakrzewskiego, który pisał coś ołówkiem na mankiecie i podsuwał go pod oczy Lili, tak zajętej odczytywaniem, że nie widziała prawie wejścia Korczewskiego z drugim jakimś aktorem.

Korczewski mruknął niezrozumiałe przywitanie i zaczął odkręcać wielki szal z szyi, potem długo zacierał ręce, jeszcze dłużej wyciągał z kieszeni różne prowianty i rozkładał je na kominie za firanką, skąd się wreszcie ukazał z niewielkim garnuszkiem w ręku, z którego jadł powoli, chodził po pokoju i mówił:

 Jesteśmy mniej więcej wszyscy, możemy więc już radzić.

Pochylił swoją wyniosłą, chudą postać i powlókł po zebranych czarnym, przymglonym nieco, ale dobrym wzrokiem. Twarz miał świeżo wygoloną, sinawą od mrozu, a na twarzy sterczał wielki, bardzo cienki i długi nos.

 Nie tyle radzić, ile grać nam potrzeba; bo niech mnie drzwi ścisną, ale już ani cebuli, ani w co wkrajać szepnął poważnie Kos, nie puszczając plecami pieca ani na chwilę.

 Ja również jestem już ausgespielt21! Wyrzucili mnie z mieszkania, garderoba przepadła, ruchomości przepadły, biblioteka nawet przepadła ozwał się patetycznym głosem aktor przybyły z Korczewskim, zrobił szeroki gest ręką po gardle, okręcił się szczelniej w starą, aksamitną almawiwę22, podniósł do góry niebieskie oczy i wychudzoną, mizerną twarz i zadumał się ponuro.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора